Po niedawnym przegranym meczu z Dallas Mavericks, którego losy ważyły się w dogrywce Houston Rockets rozegrali kolejne spotkanie z dodatkowymi pięcioma minutami. Tym razem podejmowali u siebie Sacramento Kings i wygrali 113-106 nie pozwalając odskoczyć innym drużynom walczącym o ósmą pozycję na Zachodzie NBA.
Rakiety przystąpiły do rywalizacji z zespołem z Bay Area wzmocnione filigranowym rozgrywającym Earlem Boykinsem, którego kibice mogą pamiętać między innymi z występów w Denver Nuggets czy też Milwaukee Bucks.
Bohaterami spotkania byli dwaj koledzy z uczelni Kentucky – a więc Demarcus Cousins z Kings oraz Patrick Patterson z Rockets. Pierwsze dwie kwarty to wyraźna przewaga gości, którzy może nie do końca udokumentowali ją punktowo, ale nie trzeba być wielkim znawcą basketu, aby zaobserwować ją wizualnie na parkiecie. Właśnie w tym okresie znakomitą partię rozgrywał Cousins, którego kompletnie nie mogli zatrzymać podkoszowi Rakiet, a jeżeli już powstrzymywali to robili to niezgodnie z przepisami i skrzydłowy Kalifornijczyków rzucał punkty z osobistych. W pierwszej połowie zawodnik z Sacramento miał już na swoim koncie 16 pkt, a to dopiero połowa meczu …
W obozie Rakiet natomiast znakomicie w ofensywie sobie radził Patrick Patterson, który pojawił się na parkiecie pod koniec pierwszej kwarty. Jego lay-up’y oraz rzuty z dystansu systematycznie powiększały zdobycz punktową Teksańczyków. Dzielnie wspierał go Courtney Lee, który po 24 minutach uzbierał 9 oczek, ale to nie wystarczyło na wyjątkowo skutecznych tego dnia podopiecznych Keitha Smarta i do przerwy to goście prowadzili 51-42.
Podrażnione takim obrotem spraw Rakiety ruszyły do boju od początku trzeciej kwarty. Bardzo dobra gra Chandlera Parsonsa, który popisywał się zarówno wejściami w strefę pod koszową jak i celnymi rzutami zza obwodu pozwoliły Rakietom zmniejszyć dystans do rywali. W samej końcówce tej odsłony wyśmienicie prezentował się Chase Budinger i dzięki tej dwójce po 36 minutach Houston przegrywało jedynie jednym punktem. Równo z syreną spod własnego kosza rzut jedną ręką oddał Marcus Camby … i trafił!!! Ku zdziwieniu samych sędziów, którzy nie patrzyli już nawet na czas odliczający koniec kwarty. Po dłuższej konsultacji punkty jednak nie zostały zaliczone, a tym samym wynik nie uległ zmianie.
Ostatnia kwarta to już pojedynek dwóch wspomnianych na wstępie graczy Cousins – Patterson. Początek należał do zawodnika „Królów”, który zdobył dla swojego zespołu kolejno siedem punktów. Szybko jednak doczekał się odpowiedzi od swego kolegi, który znakomicie współpracował z Goranem Dragiciem i to właśnie dzięki ich zagraniom Rakiety utrzymywały się w grze o zwycięstwo. O ile gra w ataku gości opierała się niemal tylko i wyłącznie na Demarcusie Cousinsie ( sporadyczne punkty jego kolegów) to w końcówce meczu Rakiety stanowiły lepszy kolektyw i o wiele lepiej się uzupełniali. Na 18 sekund przed końcem po wejściu Marcusa Thortona, Kings wychodzą na prowadzenie 99-97. W kolejnej akcji Rockets piłka po podaniu Dragicia trafia w ręce Patricka Pattersona ustawionego niemal na wprost kosza tuż przed linią rzutów za trzy, a ten pewnie zdobywa dwa punkty i mamy remis. Sacramento próbowało jeszcze rozstrzygnąć losy meczu trójką Thortona, ale jego rzut chybił celu i Rakiety czekał drugi z rzędu mecz, w którym rozegrana zostanie dogrywka.
W niej już wyraźnie lepsi byli podopieczni Kevina McHale. W zespole Rakiet brylował Goran Dragić, który kolejnymi podaniami obsługiwał kolegów z zespołu, a Ci zwiększali zdobycz punktową Teksańczyków. W dogrywce zupełnie zawiódł DeMarcus Cousins, który zdobył tylko dwa punkty w tym fragmencie gry. Skrzydłowy Kings miał całą masę niecelnych rzutów co nieco zdestabilizowało grę ofensywną jego ekipy. W efekcie grająca bardziej zespołową koszykówkę drużyna ( Wojtek Michałowicz powiedziałby pewnie „drużyna bardziej dzieląca się piłką” ) wygrała 113-106. Dla Rakiet było to bardzo ważne zwycięstwo bowiem bezpośredni rywale w walce o Play off – Denver Nuggets oraz Utah Jazz także wygrały swoje mecze.
„That’s the Patrick we need to see all the time. He was just fantastic.” – tymi słowami podsumował występ Patricka Pattersona trener Kevin McHale. Faktem jest, że Patterson rozegrał fantastyczne zawody zdobywając najwięcej w swojej karierze bo 24 pkt a także zbierając 4 piłki z tablic. Drugim strzelcem Rakiet był inny skrzydłowy – Louis Scola, który na swoim koncie uzbierał 18 pkt i 14 zbiórek. Bardzo dobrze w rozegraniu radził sobie Goran Dragić. Słoweniec miał 10 asyst, a także 10 zdobytych punktów, a swoją grą pokazał, że jest w stanie być prawdziwym liderem drużyny. W końcówce meczu gracz ten doznał lekkej kontuzjo kostki jednak jak informuje klub z Houston będzie mógł zagrać w jutrzejszych derbach Teksasu przeciw Mavs.
Dla Kings najwięcej punktował oczywiście Demarcus Cousins, którego łupem padło w sumie 38 pkt oraz zebrał 14 pkt. Był przez 48 minut zupełnie nie do zatrzymania, póki nie zaciął się w dogrywce i myślę, że to właśnie główna przyczyna, dlaczego goście tak łatwo oddali mecz w doliczonym czasie gry. Kolejnym strzelcem Sacramento był Marcus Thorton. Rzucił on 27 pkt ( 9-22 z gry), jednak jego największa aktywność w grze w ataku przypada na początek i sam koniec meczu, a więc zabrakło uzupełniania się dwójki najlepszych graczy w tym meczu. Przeciętne zawody rozegrał Tyreke Evans, który spotkanie zakończył z 12 pkt oraz 5 asystami. Po tej klasie zawodniku można by spodziewać się o wiele więcej.
GRACZ MECZU: Patrick Patterson
SACRAMENTO KINGS (17-32) – HOUSTON ROCKETS (27-23) 106-113 OT
(29-17, 22-25, 21-29, 27-28, 7-14)
D. Cousins 38 pkt, M. Thorton 27 pkt, T. Evans 12 pkt – P. Patterson 24 pkt, L. Scola 18 pkt, C. Lee oraz C. Parsons po 16 pkt
You must be logged in to post a comment.