Sacramento Kings przegrali poprzednie cztery mecze i raczej nic nie zapowiadało, żeby mieli pokonać Jazz i to w dodatku na ich parkiecie. Jazzmani z kolei wygrali aż 7 z ostatnich 9 gier, i włączyli się w walkę o ósme miejsce przed playoffs. Spotkanie przybrało idealny dla „Królów” przebieg, ponieważ rozpoczęło się od strzelaniny w pierwszej kwarcie, a podopieczni Keitha Smarta ani raz od dziewięciu meczów nie rzucili mniej niż 102 punkty. Kolejne minuty także stały pod znakiem ofensywy, ale oba zespoły w mistrzowski sposób pudłowały kolejne rzuty. Stąd też niesamowita liczba zbiórek, które zebrały drużyny. Jazz wygrali walkę na tablicach 62-48, a aż 27 zbiórek zanotowali w ataku. Nie przełożyły się one jednak na łatwe punkty spod kosza. Kings zdobyli więcej oczek w pomalowanym (54-42) oraz z ponowień (26-21).
Nic w tym dziwnego skoro Derrick Favors, który miał 14 zbiórek (9 w ataku) nie trafił żadnego z 13 rzutów z gry, a cały zespół gospodarzy rzucał ze skutecznością 35.2%. Prawdziwym bohaterem meczu okazał się DeMarcus Cousins, który mimo że tylko 4 ze swoich 27 punktów rzucił w ostatniej kwarcie, to okazały się one decydujące. Najpierw na 2:19 przed końcem przy stanie 98-101 zaliczył akcję 2+1, a kiedy na zegarze pozostały 3 sekundy, trafił jeden z dwóch rzutów z linii, ustalając wynik meczu na 104-103.
Cousins w ostatnich sześciu meczach notuje średnio 27.2 punktów, 13.3 zbiórek i 2.3 bloki. Kings wygrali co prawda tylko 2 z tych gier, ale po przejęciu zespołu przez Smarta, sytuacja Kings i samego Cousinsa wydaje się polepszać.
Jimmer Fredette drugi raz powrócił do swojego stanu jako gracz Kings, ale skutecznie powstrzymywany przez Aleca Burksa (15 pkt, 4 zb) zanotował tylko 4 punkty z 6 rzutów.