Houston Rockets pokonali na własnym parkiecie Memphis Grizzlies 98-89. Było to bardzo ważne zwycięstwo dla Rakiet patrząc przez pryzmat pozostałych wyników oraz układ tabeli. Wobec porażki Utah Jazz teksańczycy mają teraz lepszy bilans i zajmują na dzień dzisiejszy siódme miejsce w Konferencji Zachodniej.
W pierwszej piątce Rakiet na pozycji środkowego pojawił się Marcus Camby, który zastąpił Samuela Dalamberta. Trzeba przyznać, że taka roszada zastosowana przez Kevina McHala przyniosła zamierzony efekt, ale najpierw zajmijmy się tym co działo się w Toyota Center.
Gospodarze rozpoczęli od mocnego uderzenia w postaci runu 9-0 na początku pierwszej kwarty. Gracze Grizzlies po serii dynamicznych wejść pod kosz szybko jednak nawiązali walkę i wynik oscylował w granicach 5 punktowej przewagi Rakiet. Bardzo dobrze prezentował się Goran Dragic, który asystował, trafiał za dwa i trzy punkty. Trzeba przyznać, że spory ból głowy będzie miał trener Rakiet, kiedy do zdrowia powróci Kyle Lowry bowiem Słoweniec obecnie jest największą gwiazdą zespołu. Dzieli i rządzi w grze drużyny z Teksasu i jego pozycja w zespole jest niepodważalna. W Memphis dobre zawody na początku meczu rozgrywał Rudy Gay, którego dynamiczne akcję były najjaśniejszym aspektem ofensywy Niedźwiedzi Grizzlie. Po pierwszej kwarcie prowadziło Houston po wyraźnej przewadze i lepszej grze.
W drugiej części rolę się odwróciły i to Memphis nadawało ton grze na parkiecie Toyota Center. Bardzo dobra gra w obronie, po której szły kontry były gwarantem punktów oraz niwelowania przewagi Rakiet. Na cztery minuty przed końcem drugiej „ćwiartki” ( jak to w latach 90-tych mawiał Włodek Szaranowicz) goście dogonili swoich adwersarzy z boiska i oglądaliśmy wyrównane zawody – bez wyraźnej dominacji, którejś z ekip. Druga kwarta należałą do O.J Mayo oraz Rudy Gay’a, a więc specjalistów od szybkiego transition offense w całej lidzę.
W trzeciej części oglądaliśmy naprawdę świetną koszykówkę. Rakiety znakomicie grały na obwodzie, a piłka krążyła wzdłuż linni rzutów za trzy punkty bardzo szybko. Dodatkowo gra inside-outside ze strony gospodarzy sprawiała sporo problemów graczom z miasta Elvisa. Trójki Dragicia, Lee, Budingera, a pod koszem dobra dyspozycja Lousia Scoli pozwoliła ponownie odskoczyć Rakietom. Z drugiej strony pod koszem dzielnie walczył Marc Gasol. Jego walka z Marcusem Camby wyglądała imponująco, a żaden z nich nie miał zamiaru odpuścić. Weteran z Houston także ripostował zbiórkami i punktami pod atakowanym koszem i po trzech kwartach Memphis przegrywało 69-74.
Ostatnia kwarta to już o zacięta walka z obu stron. W obozie gości duet Rudy Gay – Marc Gasol napędzali grę Grizzlies. W zespole Rockets Courtney Lee oraz Goran Dragić prezentowali znakomitą skuteczność dzięki czemu cały czas mieliśmy wyrównane spotkanie bez wskazania na żadną ze stron jako potencjalnego zwycięzce. Jednak w końcówce wszystko w swoje ręce wziął słoweński playmaker Houston. Nie tylko dorzucił kilka punktów, ale przede wszystkim świetnie rozdzielał piłkę wśród swoich partnerów. Jego podania na obwód na wolne pozycję do lepiej ustawionych kolegów owocowały celnymi trójkami Budingera czy Lee. Znakomitym posunięciem było wprowadzenie do podstawowej piątki Camby’ego, który w decydujących momentach dobijał niecelne rzuty Teksańczyków, co powiększało przewagę jego drużyny. W końcówce był nie do powstrzymania na tablicach. Przyznam się, że przypomina mi Dikembe Mutombo, który także pi bogatej karierze kończył swoją przygodę z koszykówką w Houston. Identyczną rolę jak gracz z Kinszasy odgrywa dziś właśnie Camby.
W ostatecznym rozrachunku Rockets odnieśli bardzo ważne zwycięstwo i wskoczyli na siódmą pozycję w Konferencji Zachodniej.
Najjaśniejszymi postaciami w Rockets byli Goran Dragic oraz Marcus Camby. Pierwszy zdobył 25 pkt oraz zaliczył siedem asyst, Camby natomiast zebrał aż 16 piłek, zablokował 6 rzutuów graczy z Memphis, a także rzucił 7 pkt. Na wyróżnienie zasługuje też Courtney Lee, którego łupem padło 17 pkt.
Dla Grizzlies najwięcej punktów zdobyli kolejno Rudy Gay oraz Marc Gasol. Gay zanotował dwadzieścia oczek, zaś Hiszpan miał o jeden punkt mniej i 9 zaliczył zbiórek.
Gracze z Memphis fatalnie rzucali za trzy punkty. Jeden celny rzut ( trafił go O.J. Mayo) na pietnaście prób to wręcz katastrofa i ciężko z taką skutecznością myśleć o wygranej.
Gracz meczu: Marcus Camby
MEMPHIS GRIZZLIES (27-22) – HOUSTON ROCKETS (28-24) 89-98
(19-30, 29-19, 21-25, 20-24)
R. Gay 20 pkt, M. Gasol 19 pkt, T. Allen oraz O.J Mayo po 15 pkt – G. Dragic 25 pkt, C. Lee 17 pkt, C. Budinger 13 pkt.
„Gracz meczu: Marcus Camby”
To cieszy, gdy ktoś za defensywę zostaje doceniony :) Zwłaszcza gdy jest to jeden z moich ulubieńców – Marcus. Rakiety z Nim na boisku były +24. Zaliczył 6 bloków, znając życie bardzo wartościowych, bo przeważnie tylko Bogut miał przelicznik lepszy od Niego przy blokach dających posiadanie. To musiał być na prawdę wzorcowy difens, bo Misie oddały 20 rzutów więcej, tak więc wygrana bardzo wartościowa.
P.S. Mike Conley, 0 asyst. Po raz kolejny muszę zaznaczyć, że on ma kiepskie pojęcie o rozgrywaniu, często skazując graczy na półdystans czy indywidualne akcje.
Mike gra z podkręconą kostką, co przełożyło się na krótki czas na parkiecie. Co do jego rozegrania, to ciężko zaliczać asysty jak taki Mayo czy Gay biorą piłke i już jej nie oddają, bo wolą się wpieprzać pod kosz i grać izolacje.
Co nie zmienia faktu, że „0” w rubryce asyst z wczoraj wygląda dość żałośnie.
Co do formy Miśków, to niestety, ale po powrocie Z-Bo jest tam zwyczajnie za dużo rąk, za mało piłek. Wspomniana wcześniej dwójka lubi sobie porzucać, a są jeszcze przecież dwie wieże, no i Tony Allen, który też mam wrażenie że rzuca jakby częściej niż przed rokiem.
Dziwnie to wczoraj wyglądało, jak do przerwy taki Z-Bo nie oddał nawet rzutu….