Atlanta Hawks. Wielu z was na samą myśl o tej drużynie odczuwa nic więcej poza obojętnością. Trochę to dziwne, bo każda drużyna, która posiada tak ciekawych zawodników i całkiem niezłe wyniki w ostatnich latach ma jakichś swoich wiernych fanów. Z ekipą z Georgii jest zupełnie inaczej. Znam bardzo wielu ludzi interesujących się w naszym kraju koszykówką spod szyldu NBA i chyba żadna z nich w żaden sposób nie identyfikuje się z Jastrzębiami. To doprawdy zastanawiające i właśnie na tej bazie chciałbym napisać artykuł. Artykuł o tym, czego brakuje Atlancie do tego by móc wbić się w wyobraźnię przeciętnego fana ligi.
Przez lata nazwa Hawks kojarzyła się ludziom z nijakością. Zespołowi tylko raz, przez cały swój okres pobytu w lidze, udało się sięgnąć po mistrzowskie pierścienie. Było to jeszcze w czasach, kiedy organizacja miała swoją siedzibę w St. Louis, a więc dla obecnego kibica w okresie prehistorii. Do dzisiaj niewiele się w tej kwestii zmieniło, wprawdzie drużyna nie jest pośmiewiskiem ligi, bo w ostatnich latach gra naprawdę solidnie, ale pomimo tego uważana jest za zgraję przeciętniaków. Klubowi w zmianie tego niekorzystnego obrazu nie pomaga dzierżenie kilku 'spektakularnych’ rekordów takich jak np. najdłuższa seria bez gracza nominowanego do ASG (23 lata), seria sezonów z więcej niż 50 porażkami (4 lata), czy też ośmioletnia absencja w rozgrywkach posezonowych. Jak więc doskonale widać na załączonych przykładach tradycja i dawne dzieje nie są sprzymierzeńcami Hawks w walce o dobre imię.
Podobnie rzecz ma się teraz. Atlanta jest bodaj najmniej popularną drużyną NBA w lidze. Bardzo dobrze widać to na przykładzie częstotliwości wpisów o tym teamie, chociażby na polskich blogach. Mało kto przyznaje się do wspierania ekipy Larry’ego Drew. Niewielu też z własnej, nieprzymuszonej woli decyduje się na oglądanie spotkań z udziałem Jastrzębi. Co na to wpływa? Jak można uzdrowić tę patową sytuację? Odpowiedzi na te pytania chcieliby znać chyba wszyscy w stanie Georgia. O tym, że nie jest jednak łatwo zerwać z tym pokutującym od lat w całej lidze mitem przekonało się już wielu potencjalnych zbawców. Ja chciałbym się pokrótce przyjrzeć tym czynnikom, które uważam za te najbardziej warunkujące takie a nie inne postawienie sprawy.
- Historia
Kto wie, czy nie jest to największy kłopot dla sprawnego funkcjonowania organizacji Hawks. Jak już wspomniałem w drugim akapicie mojej rozprawki przez cały szereg kolejnych kampanii drużyna grała bardzo kiepsko, czasami nawet kompromitująco. Utarło się więc, że jest to przedsiębiorstwo, w którym nie ma szans na progres i wielu zawodników po prostu nie chciało tutaj grywać. Ciężko było nakłonić jakąkolwiek szanującą się gwiazdę na to by zrezygnowała z kontraktu w jakimś większym, lepszym do gry miejscu na rzecz supportu dla teamu z Georgii. Idealnym przykładem na potwierdzenie mojej tezy niech będzie osoba Rasheeda Wallace’a. Krnąbrny Sheed, który trafił do Hawks na zasadzie wymiany z Portland za Shareefa Abdur-Rahima po prostu odmówił gry szefostwu klubu i zażądał kolejnego transferu. Podobnie rzecz miała się z Gary’m Paytonem. Ten z kolei stwierdził, że nie ma czego szukać w tak słabo zarządzanym teamie i że jest za stary na to by marnotrawić czas na przegrywanie kolejnych meczów. Doprowadziło to do jego zwolnienia i Jastrzębie na tej transakcji straciły bardzo dużo. Te dwa przypadki świetnie odwzorowują to, co działo się przez lata w Georgii. Klub był bardzo słabo prowadzony i przez to nigdy nie był uważany za stabilnego partnera w działaniach. Doprowadziło to do tego, że po prostu gracze odmawiali gry w tym zespole, bojąc się wpadnięcia na wody ligowej szarzyzny. Prawdę mówiąc obecne sukcesy, a właściwie sukcesiki to nie jest zasługa żadnej poważnej zmiany sytuacji na tym gruncie. Postęp poczyniony przez zespół stał się dziełem zawodników, albo dopiero budujących swą mocną pozycję w lidze (Joe Johnson), albo wybieranych w kolejnych ligowych naborach (Josh Smith, Al Horford). Uważam, że po zakończeniu tej lepszej dla klubu passy mogą przyjść kolejne lata niebytu, bo nic nie wskazuje na to, że nagle do teamu zapragną dołączać wiodące gwiazdy całej ligi.
- Problemy na górze
Jastrzębie są jednym z tych klubów, które mają spore problemy z wyjaśnieniem tego, kto naprawdę ma sprawować władzę nad organizacją. Dopóki właścicielem klubu był magnat telewizyjny Ted Turner to przynajmniej wiadomo było, do kogo zgłaszać należy ewentualne roszczenia. Wprawdzie okres rządzenia przez właściciela CNN nie jest wcale jakąś jasną kartą w dziejach klubu, bo tak naprawdę to w tamtych czasach zespół osunął się na mieliznę. Pomimo to jednak w mieście mówi się o nim raczej dobrze, w samych superlatywach. Spora w tym zasługa wywindowania innego lokalnego zespołu na pozycję mocarza w swojej dziedzinie. Mowa tu oczywiście o Atlancie Braves i Major League Baseball. W obecnych czasach sprawa jest dużo bardziej pogmatwana. Turner sprzedał klub konsorcjum składającym się z siódemki krezusów blisko zeń związanym. Można więc powiedzieć, że mimo tego, iż teoretycznie nie ma już wpływu na żadne decyzje dotyczące Hawks to jednak ciągle jest jednym z głównych ich mocodawców. Ponadto dużym problemem jest fakt, że nie ma żadnej osoby, która mogłaby w pojedynkę dokonywać wyborów. Wszystko musi zostać przedyskutowane i obmówione przez tę grupę ludzi. Szansą Jastrzębi na lepsze czasy mogłaby być ponowna sprzedaż klubu, ale w obecnej sytuacji nie widać na to wielu chętnych. Mężem opatrznościowym miał stać się kalifornijski biznesmen Alex Meruelo, który wykazywał spore zainteresowanie nabyciem większościowego pakietu akcji klubu w zeszłe wakacje. Do żadnych wiążących rozmów jednak nie doszło, a sam Meruelo już w listopadzie zaprzeczył wszelkim spekulacjom i tym samym uciął temat. Moim zdaniem, jeśli nie dojdzie do zmian w strukturach organizacyjnych Hawks to za kilka lat możemy być świadkiem przenosin zespołu w zupełnie inne miejsce. Zresztą kto wie, czy to nie byłby najlepszy scenariusz dla (nielicznych) fanów Atlanty.
- Joe Johnson
Pewnie trochę dziwne wydaje się stawianie osoby tego koszykarza jako potencjalnej przyczyny problemów zespołu. Wydaje mi się jednak, że na perturbacje Jastrzębi należy spojrzeć trochę głębiej i wziąć pod uwagę całe spektrum możliwych źródeł kłopotów. Wiadomą sprawą jest, że wszystkich 'czynników sprawczych’ nikt od razu z klubu nie usunie, ale ja chcę wziąć pod uwagę wszelkie scenariusze. Johnson jest zawodnikiem bardzo dobrym, który zazwyczaj gra z myślą o zespole. Tego na pewno nie da mu się zarzucić. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę jak gigantyczne pieniądze pobiera każdego roku z klubowej kasy to od razu mogą nasunąć nam się obiekcje, czy rzeczywiście w stu procentach wypełnia powierzoną mu rolę. Były gracz Phoenix w obecnym sezonie za swoje usługi dostanie 18 mln dolarów, ta kwota będzie tak sobie wzrastać o średnio 1,7 mln za sezon aż do roku 2016, kiedy wyniesie horrendalne 25 mln. Każdy, średnio zorientowany w temacie, zobaczy, że ktoś kto parafował tę umowę ze strony Atlanty musiał być naprawdę solidnie zdesperowany. Johnson podpisał kontrakt życia i trudno go winić za taki krok. Myślę, że wszyscy, którzy byliby na jego miejscu postąpiliby podobnie i nic w tym dziwnego – taka ludzka natura. Poza tym przyznajmy sobie szczerze, sportowiec jest wart dokładnie tyle, ile ktoś jest w stanie za niego zapłacić. Włodarze Jastrzębi uznali, że wikłanie się w tak karkołomny deal ma sens, więc to im należy się rózga. Na ich zachowanie też jednak można znaleźć łatwe i szybkie usprawiedliwienie – jeśli w klubie ostatnią prawdziwą gwiazdą był Dominique Wilkins, a teraz zdarza się okazja zatrudnienia zawodnika o wysokim statusie w lidze to robi się wszystko by go pozyskać. Ryzyko miało więc jakąś tam rację bytu, jednak na nieszczęście dla wszystkich związanych z organizacją spod znaku Jastrzębia – niestety się nie powiodło. Dziś Joe ma 31 lat i jest zawodnikiem o ustabilizowanej pozycji gwiazdy w NBA. Problem tkwi jednak w tym, że jest to gwiazda drugiego-trzeciego rzędu na firmamencie wszystkich All-Starów ligi. Poza tym, umówmy się, młodszy już nigdy nie będzie i nic nie wskazuje na to by nagle mógł swoją postawą tak wpłynąć na kolegów by Ci odkryli w sobie jakiś głęboko zamaskowany potencjał. I tak szerzej analizując problem to osoba Johnsona może być kolejnym gwoździem do trumny Hawks. Jeśli nie uda się go gdzieś wytransferować, do jakiejś drużyny, w której mógłby być drugą opcją w walce o tytuł (np. do Orlando) to ten kontrakt może być tragiczny w skutkach dla próby ratowania mocnego zespołu w stanie Georgia.
- System gry w ataku
Ekipa Larry’ego Drew ma w tym elemencie bardzo duże problemy. Pomimo tego, że pojedynczo są grupką całkiem utalentowanych zawodników, mogących być uznawanymi nawet za efektownych dla postronnego kibica to jednak nie tworzą oni praktycznie żadnego zwartego systemu. Nie obarczałbym do końca za to winą właśnie osoby trenera, bo moim zdaniem robi on w zespole naprawdę całkiem solidną robotę, ale w dużej części zwaliłbym to na konto koszykarzy. Trudno nauczyć takich zawodników jak Tracy McGrady, Kirk Hinrich, czy Willie Green jakiegoś zupełnie nowego podejścia do wykonywanych obowiązków. Ci zawodnicy mają już w lidze ustaloną renomę, każdy doskonale zna ich zalety i wady, wiedząc mniej więcej, co trzeba robić by ich zatrzymać. A oni w żaden sposób nie pracują z trenerem nad wyeliminowaniem tych słabych stron i dalej brną w te swoje doskonale znane zagrywki, które jednak na dłuższą metę nie są skuteczne. Zaskakująco dużo prób Jastrzębi z gry pochodzi gdzieś z okolicy dalekiego półdystansu. Wszyscy doskonale wiemy, że w dzisiejszych czasach szkoleniowcy uczulają na to by na takie rozwiązania decydować się jak najrzadziej, częściej próbując grać pod sam kosz, bądź wychodząc poza linię 7,25 cm. Można zrozumieć, dlaczego Hawks tak intensywnie stosują właśnie ten element (kontuzja Horforda, ogólna słabość pod koszem), ale np. dziwne jest to, że nawet Josh Smith, który najgroźniejszy jest pod samą tablicą decyduje się na taki wariant rozwiązania akcji. To, że Atlanta gra właśnie w ten sposób w ataku w dużej mierze czyni ich zespołem niezdolnym do oglądania przez normalnego kibica. Jeśli chcą w Play-Offach napsuć trochę krwi faworyzowanym zespołom to muszą na pewno popracować nad tym by jakoś uatrakcyjnić i poszerzyć repertuar rozwiązań w ofensywie.
- Sfrustrowane gwiazdki
Mam tu na myśli rezerwowy unit Jastrzębi. Może nie wszyscy zawodnicy okupujący ławkę teamu z Georgii zasługują na miano gwiazdek, ale uznajmy to za uogólnienie. Głównie chodzi mi tu o postacie obwodowe – T-Maca, Jannero Pargo, Willie’go Greena i Kirka Hinricha. Każdy z tych graczy ma na pewno spory potencjał i w normalnych, zdrowych warunkach powinien być ogromnym wsparciem z ławki nawet dla zespołu z najwyższej półki. Problemem jest jednak to, że każdy z nich ma przy tym wszystkim dość wysokie mniemanie o sobie i małą chęć podporządkowania się swojemu coachowi. Oczywiście każdy kij ma dwa końce i na pewno trzeba też dostrzec w tym wszystkim rolę Larry’ego Drew. Szkoleniowiec mając do dyspozycji tak nietuzinkowych graczy dających swoje z ławki powinien umieć lepiej zapanować nad ich wybujałymi charakterami i spróbować wpasować ich w swoje koncepcje. Widać jednak gołym okiem, że przy tych wszystkich działaniach niedoświadczony trener popełnia jeszcze czasami podstawowe błędy i trochę przez to szkodzi całemu organizmowi zespołu. Z drugiej strony zawodnicy tak obyci w lidze i doświadczeni jak T-Mac, czy Hinrich powinni dawać swojemu trenerowi cenne wskazówki, co do tego, jak najefektywniej wykorzystywać ich w boiskowych poczynaniach. Tego właśnie w tym wszystkim brakuje, wspólnego zrozumienia, dogadania się w priorytetowych kwestiach i działań mających na celu obopólne dobro. Dopóki nie wytworzy się pomiędzy nimi ta nić porozumienia to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Szczególnie w tym wszystkim dziwić może postawa McGrady’ego, który jako tak doświadczony zawodnik powinien zdawać sobie sprawę ze swoich mocnych i słabszych stron, i z tego, co może naprawdę dać zespołowi. Widać jednak, że były as całej ligi nie najlepiej potrafi sobie radzić z tym, że nie jest już tak dominującą postacią jak kiedyś i że świat nie kręci się już tylko wokół niego. Gdyby udało mu się wreszcie skonstatować, że tak rzeczywiście jest to ciągle mógłby dawać wielkie wsparcie drużynie i stać się kimś podobnym Grantowi Hillowi. Niestety jednak to nie ta pokora.
- Kontuzja Horforda
Kiedy przyjrzymy się bardzo korzystnemu bilansowi Atlanty to możemy niejako zapomnieć o tym, że walczą oni o niego bez jednego ze swoich najważniejszych koszykarzy. Dominikańczyk w ciągu zaledwie czterech sezonów wyrósł na jednego z najlepszych środkowych całej ligi, czego owocem są już dwie nominacje do All-Star Game. Oprócz swoich niepodważalnych atutów czysto koszykarskich jego silną stroną jest bardzo mocny charakter i pozytywny wpływ na partnerów. Nieoficjalnie mówi się, że to właśnie on, wraz z Joshem Smithem tworzą kręgosłup drużyny i dowodzą jej szatnią, a Joe Johnson pełni tę rolę tylko na boisku. Jak to często zwykle bywa w takich przypadkach – ciężko odróżnić co jest prawdą, a co jej naciąganiem. Nie da się jednak nie zauważyć tego, że Horford bardzo szybko zaadaptował się do warunków panujących w NBA i zrealizował wymagania stawiane przed młodymi graczami. Niestety harmonijny rozwój tego gracza zahamowała w tym sezonie bardzo poważna kontuzja, która wykluczy go do końca obecnych rozgrywek. Oznacza to mniej więcej tyle, że Jastrzębie w Play-Offach mogą mieć ogromne kłopoty z grą w pomalowanym. O ile jeszcze w defensywie udaje się go skutecznie zastępować przez bardzo solidnego Gruzina Zazę Pachulię, to już po atakowanej stronie parkietu widać tę subtelną różnicę między obydwoma zawodnikami. Zresztą uraz Ala pogłębił tylko pewną bardzo niepokojącą wątpliwość dotyczącą drużyny z Georgii, a więc czy…
- …różnica między backcourtem, a frontcourtem nie jest zbyt duża
Trener Drew ma kłopot bogactwa na obwodzie. W razie potrzeby może na tych pozycjach tak ustawiać zespół by wycisnąć z niego najwięcej, jak tylko się da. Do jego dyspozycji są przecież Jeff Teague, Joe Johnson, Tracy McGrady, Willie Green, Jannero Pargo i Kirk Hinrich. Powoduje to mnogość różnego rodzaju rozwiązań w tej strefie boiska i ustawienie zespołu pod konkretnego rywala. Przy tym wszystkim pod koszem zostaje mu tylko trzech godnych uwagi zawodników, a więc Josh Smith, Marvin Williams i Zaza Pachulia. To nie jest odpowiednio zbilansowany zespół. Oczywiście od biedy możemy do tej trójki dołączyć również Vladimira Radmanovicia, ale wszyscy doskonale wiedzą, jakiego typu jest to zawodnik i w którym miejscu na boisku pozostaje on najbardziej produktywny. Podobnie rzecz ma się z Williamsem, który również nijak nie przypomina typowego zawodnika podkoszowego, gdyż do wyrównanej walki z silnymi skrzydłowymi rywali po prostu brakuje mu warunków fizycznych. Aż boję się pomyśleć, coby się mogło stać, gdyby teraz jakiegoś urazu nabawił się notujący fantastyczny sezon Smith. Wtedy w Georgii mogłoby nastąpić prawdziwe trzęsienie ziemi, które od razu naruszyłoby cały (ubogi) system gry Hawks. Osobiście bardzo dziwnym było dla mnie zachowanie włodarzy klubu podczas okresu transferowego, kiedy to byli oni zaskakująco bierni i nie próbowali w żaden sposób wzmocnić kulejącego frontcourtu. Nie rozumiem też zupełnie, czym kierowano się próbując wymienić Marva Williamsa na Ramona Sessionsa. Nie wiem, komu wykiełkował w głowie tak absurdalny pomysł i dobrze dla wszystkich fanów Atlanty, że nie udało się dopiąć takiej transakcji. Pomimo to i tak bardzo ciężko będzie Jastrzębiom w potencjalnych play-offowych match-upach z drużynami, które zbudowane są w zupełnie innym stylu (Pacers, Magic) i obawiam się, że w takich pojedynkach zostaną oni wprost zmieceni z powierzchni ziemi. Uważam bowiem, że nie da się utrzymać równej intensywności gry trójką-czwórką zawodników na pozycjach 4/5, kiedy gra idzie o tak wysoką stawkę.
Wbrew jednak tym wszystkim kłopotom, które piętrzą się wokół Atlanty, zespół gra w tym sezonie zaskakująco dobrze. Duża w tym zasługa będącego w życiowej formie Josha Smitha. To wokół niego wszystko się tutaj kręci i wszyscy związani z organizacją winni na niego chuchać i dmuchać, tak by oszczędzić mu drobnych urazów i przeciążenia rozgrywkami. Warto też zauważyć rozwój Jeffa Teague’a, który może ciągle nie jest do końca przygotowany do pełnienia roli startującego rozgrywającego, ale jego postępy widoczne są gołym okiem. Duży wkład w to, że Jastrzębie są dzisiaj w tym miejscu ma też sam szkoleniowiec, który coraz lepiej odnajduje się w swoim zawodzie. Ciągle nieobce są mu potknięcia, ale wyciska ze swojego zespołu tyle, ile może i na pewno może być w pełni z siebie zadowolony.
Starałem się by ten artykuł dotykał poważniej tematu drużyny z Georgii. By analizował nie tylko tę, całkiem udaną przecież kampanię, ale również ewentualne zapatrywania na przyszłość, które tak różowe już niestety nie są. Klub potrzebuje teraz odpowiedniego postępowania, mądrych i rozważnych decyzji swoich sterników, które pozwolą mu na spokojną egzystencję. Ponad wszystko potrzebuje jednak zainteresowania fanów, bo bez tego nic się w tej lidze nie odbędzie. Jeśli wyżej wymienione działania nie zostaną podjęte to nie wiadomo jak długo będziemy mogli jeszcze mówić o Jastrzębiach z Atlanty.
Chciałbym zauważyć, że to właśnie JJ wyciągnął Jastrzębie z samych dołów, przed jego przyjściem Atlanta była pośmiewiskiem ligi ( bilans 13-69 ) a to co gra ostatnio pozwala mi zauważyć, że jest to jeden z najlepszych SG w lidze, bardzo wartościowy z obu stron parkietu. Jak można nazwać go problemem ? Ja rozumiem, że ten kontrakt to jest jego klątwa, ale dzięki temu też Hawks w jakiś sposób zaczęli się liczyć na wschodzie. Doczekali się szanującej drużyny. Desperacja ? być może, ale ja nieraz patrząc na to co potrafi zrobić JJ dla drużyny, uważam, że nagonka dla Niego jest nieraz kompletnie nieuzasadniona.
Moim zdaniem Atlantę stać na finał konferencji, zwłaszcza z Bykami przy zdrowym Al Hordordzie. Mają dobrych obrońców, JJ potrafi oddawać wielkie rzuty na clutch, do tego solidna i doświadczona ławka. Ostatnio, przecież moim zdaniem to co pokazali z Orlando to była istna rewelacja, a potem bardzo ciekawa rywalizacja z Bykami.
Ja nieraz oglądam Hawks i mam jakąś sympatię do tego klubu. Nie mają fanów w Polsce, bo chyba czas kiedy NBA interesowało się jako fascynującym sporcie przeminął. Teraz mam wrażenie, że większość patrzy przez pryzmat obstawiania. Nie ma już takich oznak sympatii, które się rodzą kiedy zaczynasz, kiedy jesteś młody. Potem już trudno bakcyla złapać.
Zauważmy, że jest masa SG, którzy potrafią forsować rzuty na siłę, kiedy nie idzie. To się nie tyczy tylko takich jak Kobe, ale też mniejszych jak Martin czy Ellis. JJ potrafi się kompletnie nie przejmować, że ma mało punktów i grać dla drużyny, czego czasem nie doceniają kibice, bo patrzą tylko na to ile rzucił punktów.
Zgodzę się z Tobą Finley, że Johnson to naprawdę klasowy zawodnik. I nikt tego nie raczy kwestionować. Zauważ jednak, że Hawks mają różne problemy pozasportowe – niewyjaśnione do końca sprawy własności, niska frekwencja, słabnące zainteresowanie koszykówką w Georgii. A ten kontrakt JJ może być dla nich przysłowiowym gwoździem do trumny. Teraz nie jest to jeszcze tak widoczne, bo jest on w sumie w swoim najlepszym okresie kariery, ale zobacz, co może dziać się za kilka sezonów. Facet będzie pobierał prawie 25 baniek jak będzie miał już 35 lat na karku, to naprawdę dość karkołomny kontrakt. Atlanta nie jest drużyną na tyle bogatą by móc obciążać w ten sposób swój budżet. Później wprawdzie on spadnie, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy będzie na czym jeszcze budować solidny zespół. Ja, gdybym był GMem próbowałbym za wszelką cenę wytransferować go już w lecie, a zespół budowałbym wokół Josha i Ala.
Tutaj się niestety nie zgodzę. Po pierwsze nie wiadomo, czy Horford wróci na Play-Offy, z tego co podają różne źródła to raczej bardzo wątpliwe. Poza tym dla mnie contenderem na Wschodzie ciągle jest Miami i to oni są dla mnie głównym faworytem rywalizacji w tamtej części ligi. Poza tym Atlanta nie jest na tyle stabilną drużyną by móc konkurować ponownie z takimi drużynami jak Orlando, czy Chicago. Owszem, w zeszłym sezonie udało im się dość swobodnie przemknąć po drużynie z Florydy, ale zauważ, że już dwa lata temu okropnie męczyli się w pierwszej rundzie z Bucks, by później odpaść właśnie z ekipą Van Gundy’ego.
Ja też lubię Atlantę, a właściwie koszykarzy, którzy tam występują. Joe jest dla mnie jednym z lepszych rzucających w całej lidze, a Smith to Smith, jego się chyba nie da nie lubić będąc fanem NBA. I tu mnie właśnie ogarnia ogromne zdziwienie, jak tak fajna drużyna może być tak spychana na margines przez większość zainteresowanych ligą. Zobacz to na prostym przykładzie – gdzie ostatnio przeczytałeś dobry artykuł o Hawks?
W sumie to ja sam nie uważam za rozsądne budowaniu drużyny, wokół SG o co nieraz się spierałem z Woyem, więc w sumie zgodziłbym się, że lepiej budować zespół w oparciu o Al Horforda ( mającego warunki na bycie jednym z lepszych podkoszowych w lidze ) przy wsparciu doświadczonego Smitha. Być może przy głębszym zastanowieniu masz sporo racji, że kontrakt JJ jest problemem na dalszy rozwój. Zareagowałem instynktownie widząc atak na Johnsona ;)
Bez Ala będzie ciężko podjąć rywalizacje, nawet można powiedzieć, że jest z góry skazana na niepowodzenie, ale zaznaczam w pełnym składzie, przeciwko Bykom ( Miami cały czas uważam za lepsze, chociaż to właśnie Hawks potrafili zdobyć niemal niezdobytą twierdzę American Airlines ) mają szansę wziąć rewanż. Bez Niego będzie problem taki jak wspomniane przez Ciebie przykłady z Kozłami, które wtedy grały już bez Boguta. Teraz też Zachód ma zespoły z większymi aspiracjami i nie będzie łatwo.
Niestety, ale mimo rozwoju internetu, spada jakby ilość sympatyków tego sportu i mało gdzie pojawiają się ciekawe felietony. Nie powiem, że artykuł o Hawks to miła niespodzianka z twojej strony ;)