Phoenix Suns są w czwórce drużyn z Zachodu, które wciąż walczą o udział w play-offs. Dziś zmierzyli się z inną drużyną z tego grona, gościli ich Utah Jazz. Ten mecz był bardzo ważny dla obu drużyn bo raz, że w ich wypadku liczy się każda wygrana, a dwa, że lepszy bilans w bezpośrednich starciach może zadecydować o tym, kto zajmie ostatnie dwa miejsca w pierwszej ósemce. Suns po bardzo dobrym meczu zwyciężyli 107:105, a wynik ustalił Steve Nash, który w ostatnich 14 sekundach trafił dwa wielkie rzuty, w tym game-winner na 1.7 sekundy do końca.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Phoenix Suns | 28-26 | 31 | 27 | 25 | 24 | 107 |
Utah Jazz | 28-27 | 31 | 25 | 24 | 25 | 105 |
Ten mecz był dość wyrównany, ale jeśli już ktoś odskakiwał, to byli to Suns. Goście w drugiej kwarcie osiągnęli 9-punktową przewagę, ale chwilę później ją stracili, bowiem Jazz odpowiedzieli 10 punktami z rzędu. Słońca jednak nie spoczęły i w trzeciej odsłonie, tuż po przerwie znów dążyły do osiągnięcia bezpiecznej przewagi i udało im się, gdyż po dwóch trafieniach Marcina Gortata na 8 minut do końca kwarty Phoenix prowadziło 68:58. Jednak powtórzyła się sytuacja sprzed kwarty – Suns od razu po odskoczeniu na wydawałoby się bezpieczny dystans złapali zadyszkę, z czego oczywiście skorzystali ich rywale. Jazzmeni zdobyli 7 punktów z rzędu i zbliżyli się do przeciwników. Nie objęli co prawda prowadzenia, ale
„czaili się tuż za rogiem” i dokonali tej sztuki na starcie czwartej kwarty (85:83). Wtedy jednak faktem stał się kolejny zryw Phx, którzy dzięki runowi 14-2 (ciekawostka – wszystkie punkty dla Suns zdobyli wtedy Redd i Telfair) wyszli na 10-punktowe prowadzenie (97:87, 6:43 do końca). Bezpieczna przewaga? Oj, chyba nie. Jazz rozpoczęli come-back i dzięki 6 punktom z rzędu Paula Millsapa na 2:20 do końca przegrywali już tylko dwoma punktami (98:100). I wtedy mecz zaczął się od nowa.
Ciekawe, jak wyglądałby dalszy przebieg meczu, gdyby Channing Frye nie trafił za trzy na 1:06 do końca. Co jak co, ale była to naprawdę szczęśliwa trójka, Frye rzucał pod presją kończącego się zegara, by w ogóle oddać rzut musiał się obrócić, wypuścił piłkę i.. trafił. O deskę, ale trafił. Jazz byli w naprawdę trudnej sytuacji, ale Paul Millsap nie odpuścił – najpierw trafił niełatwy lay-up nad Frye’m, a później zabrał piłkę Steve’owi Nashowi, który w dodatku popełnił tzw. clear path foul, dzięki czemu Jazz po rzutach wolnych Sapa mieli piłkę. Niestety, skrzydłowy Utah trafił z linii tylko raz, jednak w kolejnej akcji wyrównał Al Jefferson, który z półdystansu trafił nad Gortatem. 103:103 i 28 sekund do końca. Wtedy show rozpoczął Steve Nash. Swój pierwszy wielki rzut trafił po step-backu nad Alem Jeffersonem, ale Big Al natychmiast odpowiedział trafiając spod kosza (świetne podania Millsapa). Steve, czas na game-winnera. Nash gdzieś przesmyknął się między dwoma obrońcami i na 1.7 sekundy przed końcem trafił „leanera”. Jazz mogli doprowadzić do dogrywki, mało tego, Millsap dobił rzut CJ Milesa, ale złapał piłkę po czasie. Cała końcówka do obejrzenia w skrócie meczu.
Bohater Suns, Steve Nash, zdobył w całym meczu „tylko” 13 punktów, do których dołożył 9 asyst. Nie musiał jednak brać na barki całej ofensywy (przynajmniej nie przed crunch-time), gdyż aż 7 Słońc zanotowało w tym meczu double-digits. Najlepiej spisał się Michael Redd (19 pkt, 22 min), który wraz z Markieffem Morrisem (11 pkt) i Sebastianem Telfairem (9 pkt) stanowili o sile ławki Phoenix. Robin Lopez trafił tylko jeden z pięciu rzutów, ale uzbierał 7 punktów, 7 zbiórek i 4 bloki. Dobrze zagrali nie tylko rezerwowi, ale przede wszystkim starterzy, wszyscy przekroczyli próg 10 punktów. Marcin Gortat zdobył 14 punktów, zebrał 8 piłek i trafił 7 z 10 rzutów z gry w 30 minut. 13 punktów miał Channing Frye, Shannon Brown 11, a Jared Dudley 10 (7 zb). Ciekawostką jest fakt, że każdy gracz z S5 Suns miał ujemny wskaźnik +/-. Nawet Nash, którzy przecież wygrał dla swojej drużyny ten mecz (-11, najniższy w drużynie). Dodatni wskaźnik mieli wszyscy grający zmiennicy (Telfair +13, Brown, Redd +11, Childress +10, Lopez +8).
Tak jak Słońca miały wielu graczy z min. 10 punktami, tak Jazz posiadali w swoich szeregach aż trójkę zawodników z +20 punktami. Liderem był Paul Millsap (25/8/6/3/2, 9-15 FG), który w czwartej kwarcie zdobył aż 10 punktów. CJ Miles dodał 22 punkty, a Gordon Hayward zanotował 20 punktów i 10 zbiórek, trafiając 8 z 11 rzutów. Al Jefferson z 16 punktami (7 zb) był dopiero czwartym strzelcem zespołu. Jeśli chodzi o rezerwowych – Derrick Favors zdobył 9 punktów i zebrał 8 piłek. I to w zasadzie tyle. Ławka gospodarzy zdobyła tylko 20 punktów (Suns 46). Rozgrywający Jazz – Earl Watson i Jamaal Tinsley – miewali już lepsze występy, razem zdobyli tylko 7 punktów (1-5 FG), ale też mieli 10 asyst.
Jazz trafili aż 50,6% rzutów (PHX 45,1%), ale oddali aż 12 rzutów mniej, bo zebrali o 4 piłki w ataku mniej, popełnili 4 straty więcej i oddali więcej rzutów z linii osobistych. To akurat nie jest powodem do smutku dla Suns, gdyż ci dziś fatalnie rzucali za jeden (12-22). Lepiej wiodło im się zza łuku, skąd trafili aż 13 rzutów (Jazz 3). Po trzy trójki trafili Nash, Frye i Redd.
Dzięki tej wygranej Phx wskoczyli także na dziewiąte miejsce, mają pół wygranej przewagi nad Jazz i jedno zwycięstwo mniej od Denver i Houston. Zapewnili sobie też tie-breakera w rywalizacji z Jazz. To oznacza, że jeśli obie drużyny będą miały taki sam bilans, na lepszej pozycji będą Phoenix, gdyż wygrali dwa dotychczasowe starcia z nimi. Z Utah zmierzą się raz jeszcze 24 kwietnia. Walka nadal trwa.
Świetna końcówka meczu. A w piątek kolejny bardzo ważny mecz PHX, z rywalem bezpośrednio wyżej, Denver, mam nadzieję żę nie mniej emocjonujący :)