Phoenix Suns nie dali szans osłabionym brakiem kontuzjowanego Kobe Bryanta Lakers, wygrywając aż 125-105. Dzięki wygranej, Suns zachowali jeszcze szanse na awans do playoffs.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Los Angeles Lakers | 35-22 | 32 | 25 | 26 | 22 | 105 |
Phoenix Suns | 29-27 | 24 | 38 | 37 | 26 | 125 |
Po ostatniej porażce z Nuggets, nastroje w Arizonie zdecydowanie się pogorszyły. Mecz z Lakers miał być pomóc w odpowiedzi na pytanie czy Suns są w stanie jeszcze zawalczyć o PO. Porażka teoretycznie przekreślałaby taką możliwość, biorąc pod uwagę trudną trasę wyjazdową, jaka czeka „Słońca” w przyszłym tygodniu.
Podopieczni Gentry’ego wygrali z Lakers, ale ciężko wyciągnąć z tego spotkania jakieś daleko idące wnioski. Fanów z Phoenix cieszyć może na pewno postawa zespołu w ofensywie, a zwłaszcza niesamowita skuteczność rzutów z dystansu oraz nieoceniona pomoc rezerwowych. Problemem jest jednak nierówna dyspozycja, zarówno zawodników wchodzących z ławki, jak i za linią rzutów za trzy. Sobotnie 14 trafień na 29 prób potwierdza tylko, że był to 'wypadek” przy pracy. Oczywiście bardzo pozytywny dla fanów Suns, ale jednak zaledwie 34% trafień z dystansu w sezonie potwierdza, że tylko „wypadek przy pracy”.
Nie chciałbym siać defetyzmu i umniejszać wygranej zespołu z Phoenix, ale stawiam skrzynkę piwa, że gdyby na parkiecie pojawił się uskarżający się na ból kości piszczelowej Kobe Bryant, to Shannon Brown (24 pkt, 9-19 FG) nie rzuciłby z taką łatwością 20 punktów w trzeciej kwarcie, która ostatecznie rozwiała nadzieje Lakers na wygraną.
Ale ok, pozwólmy się cieszyć z tej wygranej i miejmy nadzieję, że Suns awansują jednak do playoffs, pomimo serii gier wyjazdowych z Wolves, Grizzlies, Rockets i Spurs, która ich czeka od poniedziałku do soboty.
Lakers wygrali pierwszą kwartę 32-24, realizując w prosty sposób taktykę grania pod kosz do swoich dwóch wież, która mogła być jedyna skuteczną pod nieobecność „Black Mamby”, którego w pierwszej piątce zastąpił Devin Ebanks (12 pkt, 4 zb). I faktycznie, Lakers wygrywali, rzucili aż 22 punkty z pomalowanego, a duet Pau Gasol – Andrew Bynum miał na koncie 18 punktów i 13 zbiórek.
Suns szybko jednak, bo już w od drugiej kwarty zaczęli realizować zabójczą – jak się później okazało – taktykę, która polegała na rozrzucaniu defensywy Lakers i rzutach z dystansu. Dzięki skutecznej próbie za trzy Michaela Redda, po 6,5 minutach drugiej kwarty, na prowadzenie wyszli Suns. Był to dziesiąty z kolei punkt zdobyty przez rezerwowego gospodarzy, który w ostatnim tygodniu znajduje się bardzo dobrej formie strzeleckiej, dzięki czemu zapewnia po kilkanaście oczek z ławki. To właśnie on do spółki z Sebastianem Telfairem (13 pkt, 7 ast) rzucili w drugiej ćwiartce aż 30 punktów i spowodowali, że Suns do przerwy prowadzili już 62-57. Na nic zdało się 38 punktów z pomalowanego i 16 drugiej szansy Lakers.
W trzeciej kwarcie nastąpił decydujący strzał w organizm drużyny Mike’a Browna. Wspomniany już wyżej Shannon Brown urządził sobie konkurs strzelecki, trafiając 8 z 12 rzutów z gry, w tym 4 z 6 trójek. Były zawodnik Lakers, zastępujący obecnie w pierwszej piątce Suns Granta Hilla, nic nie robił sobie z obrony gości. Z każdym celnym rzutem Browna, nadzieje Lakers malały, aż na początku czwartej kwarty, po dwóch trafieniach z linii rzutów wolnych Robina Lopeza zmalały do zera. Dwa punkty rezerwowego środkowego dały Suns prowadzenie 101-83, które bezpiecznie zostało dowiezione do końca spotkania.
Co prawda na cztery minuty przed końcem meczu, Lakers po trafieniu Metty World Peace’a (19 pkt) zniwelowali straty do 10 „oczek”, ale niemal natychmiast zostali sprowadzeni na ziemię, oczywiście celnym rzutem z dystansu. Channing Frye przymierzył pierwszy raz w meczu i zamroził spotkanie.
Kto był bohaterem spotkania? Ogólnie mówiąc, ofensywa Suns, a zwłaszcza postawa ich rezerwowych, którzy zdobyli aż 58 punktów, przy zaledwie 10 swoich odpowiedników z Los Angeles. Taka postawa zawodników z ławki umożliwiła odpoczynek graczom pierwszej piątki Suns. Steve Nash zanotował 13 punktów i 11 asyst w zaledwie 26 minut, a Marcin Gortat 14 punktów, 9 zbiórek i 4 bloki w 28.
„Słońca” stracili tylko 3 piłki w całym spotkaniu, podczas gdy sami rzucili 20 punktów po 13 stratach Lakers. Gościom z LA na nic zdała się przewaga pod koszami. Lakers wygrali walkę na tablicach (54-36), zbierając aż 20 piłek w ataku, które jednak przełożyły się na zaledwie 22 punkty z ponowień (18 Suns przy 9 zbiórkach w ataku) oraz pokonali rywali w punktach z pomalowanego (64-40). Pau Gasol zdobył 30 punktów i zebrał 13 piłek, a Andrew Bynum odpowiednio 23 i 18, ale spudłował aż 17 ze swoich 27 rzutów z gry.
Dzięki wygranej, Suns tracą ponownie tylko eden mecz do ósmego miejsca na zachodzie oraz tylko 1.5 do szóstego. Kiedy jednak spojrzy się w kalendarz spotkań, które czekają ich do końca sezonu, to szanse przedstawiają się naprawdę słabo.
Ma ktoś jakąś teorię nt. rosnących minut Lopeza, szczególnie, że za bardzo efektywny to nie jest?
Moze chca zwiekszyc jakos jago wartosc i wymienic go w dzien draftu?
A może lepiej broni a w końcówce to ważne. A marcin pomimo błyszczenia w statach to raczej pomaga rywalom nabijać punkty
Na Marcinie nabijają punkty?
Człowieku Bynum to drugi center ligi a w tym meczu maił celnoś 10 na 27 oddanych rzutów.
W mojej opini Gortat gra całkiem nieźle jeden na jednego w obronie i w ataku a staty to potwiedzają….
Jeśli Gortat pozwala rywalom zdobywać łatwe punkty, to ciężko powiedzieć co robi Lopez, przy którym niemal każdy rywal robi co chce. Lopez pozwala zdobywać każdemu ze swoich rywali 0.85 pkt/posiadanie (215 miejsce w lidze), a Gortat 0.8 (121. m.).
@dbcd4ffefa462ab882631fef91bceb95:disqus : z tego co pamiętam, to kończy mu się kontrakt po tym sezonie i byłbym bliższy teorii, że chcą go nakłonić do pozostania za mniejsze pieniądze niż oczekuje, m.in. dając mu minuty i złudzenie ważniejszej roli w drużynie.@Adrian89: to, że Gortat jest przeciętnym defensorem powszechnie wiadomo, ale kto w ostatnim czasie nabijał sobie na nim punkty? Cousins i Howard go zniszczyli, ale to zupełnie inna półka. Tak ja pisze Edukator, zatrzymał drugiego centra w lidze na 37% skuteczności (tylko w pierwszej kwarcie 4/14), z dosyć słabym wsparciem kolegów w obronie. Jakieś takie dziwne mitomaństwo się szerzy w tym temacie. Kolejna sprawa, że Gortat w poprzednich trzech spotkaniach przeciwko LAL, kręcił genialne staty, na poziomie 19.3/14.3, przy dobrej skuteczności, jednocześnie zatrzymując Bynuma na 15/10.7 (poniżej jego średniej z sezonu). Nie chce mi się tego sprawdzać, ale podczas transmisji podawali, że MG jest drugi w lidze pod względem łapania charge’ów. Lopez imho też nie jest lepszym defensorem, ale za to w ofensywie jest strasznym drewnem.
Może się wtrącę, ale nie powiedziałbym, że Gortat zatrzymał Bynuma. Nie było Kobasa (którego swoją drogą to szlag trafiał na ławce, bo co chwila był pokazywany) i większość piłek szła pod kosz. I ilekroć taki Bynum dostawał piłkę to do Marcina dołączał Frye, a czasami nawet ktoś trzeci. Ebanksa odpuszczali (nie dziwie się specjalnie), baaa, nawet Gasola odpuszczali, bo wszem i wobec wiadomo, że Andrzejek raczej piłki specjalnie odgrywać nie umie i jak ją dostanie to będzie próbować rzucić, choćby mu trzech kolesiów na plecy właziło. No i też skuteczność była jaka była, więc raczej to Suns zatrzymali Bynuma, nie Gortat. Zresztą przed meczem już chyba każdy wiedział: jak Phoenix zatrzyma Bynuma to powinno wygrać. I na tym się skupili.
Inna sprawa, że Andrzejek pełen profesjonalizm, nietrafiony rzut, pełen uśmiech, chwilę później 0/2 z osobistych, wraca do obrony jakby w totka trafił. Pełna odpowiedzialność za wynik….. A tak na serio żenua, bo często go szukali partnerzy, a raz że naprawdę Bynum rzadko odgrywa piłke, a dwa to jego zachowanie była bardzo nie na miejscu, cieszyć się z pudła?
Co do długości gry Lopeza to któryś raz już mam wrażenie, że Gentry nie lubi mieszać piątek. Gra wyjściowy skład lub rezerwy, a że ostatnio taki Redd czy Telfair grają solidnie, to i czas Lopeza się niejako wydłuża.
Nie no takie moje spostrzeżenie ostatnio nie oglądałem spotkań Suns. Ale wczorajszy mecz to było tak jak komsos prawi, Gortat miał w tym ledwie częściowy udział. Może i to rotowanie to odpowiedź. Ale prawda jest taka że skoro idzie im w zestawie z Lopezem to po co im Marcin który sam sobie przecież pozycji nie wykreuje a asem obrony to na pewno nie jest.