Phoenix Suns łatwo pokonali Minnesotę Timberwolves 114-90, dzięki świetnej postawie zawodników rezerwowych. Zespół z Arizony ciągle traci tylko jedno spotkanie do ósmego – gwarantującego udział w playoffs – miejsca na zachodzie.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Phoenix Suns | 30-27 | 21 | 32 | 30 | 31 | 114 |
Minnesota Timberwolves | 25-33 | 18 | 27 | 23 | 22 | 90 |
Suns wygrali drugi mecz z rzędu różnicą przynajmniej 20 punktów (poprzednio 125-105 z Lakers) i w ostatnich 10 spotkaniach notują bilans 7-3. W poniedziałek wygrali swoje spotkania także najgroźniejsi rywale „Słońc”, czyli Jazz ze Spurs, Rockets z Blazers, a Nuggets z Warriors. Tym samym zespół Alvina Gentry’ego traci ciągle jeden mecz do ósmego miejsca na zachodzie, ale już dwa kolejne mecze powinny dużo rozjaśnić w sytuacji przed Playoffs. Suns zagrają kolejno w Memphis i Houston.
Skąd taka odmiana Suns, skoro na początku sezonu notowali oni bilans 12-19 i właściwie nikt nie brał ich pod uwagę w rozważaniach nad grą w Playoffs. Po przerwie na Mecz Gwiazd, Suns stali się inną, lepszą drużyną, w której bardzo ważną role odgrywają rezerwowi. W pierwszej części rozgrywek, „Słońca” grały dobrze do momentu wejścia na parkiet graczy z ławki. Wtedy to najczęściej rywale odskakiwali na kilkanaście punktów. W ostatnich dwóch miesiącach, ta sytuacja uległa diametralnej zmianie.
Michael Redd notuję średnio 16 punktów w kwietniu, Markieff Morris 12 punktów i 4.5 zbiórki w ostatnich czterech meczach, a Sebastian Telfair 13.5 punktów i 7 asyst w dwóch ostatnich, kiedy gra powyżej 20 minut. Przeciwko Wolves zanotowali oni odpowiednio: 13 punktów, 21 punktów i 6 zbiórek, 14 punktów i 7 asyst, a rezerwowi Suns wypunktowali swoich odpowiedników z Minnesoty aż 66-27.
O ile w pierwszej połowie, przewaga Suns nie była aż tak wyraźna, tak po trzech kwartach, wynik był praktycznie rozstrzygnięty. Po 24 minutach było 53-45 dla gości, a Suns popełnili aż 10 strat, czyli o 7 więcej niż w całym poprzednim spotkaniu przeciwko Lakers. Problemy z Nikolą Pekovicem (11 pkt, 2 zb) miał Marcin Gortat, który do przerwy popełnił 3 faule, a więcej minut na parkiecie spędził Robin Lopez (6 pkt, 3 zb, 3 blk). Pekovic jednak poza wymuszeniem przewinień na polskim środkowym w początkowej fazie meczu, nie wyróżnił się niczym szczególnym.
Po dobrym początku trzeciej ćwiartki w wykonaniu Wolves, zrobiło się tylko 56-51 dla Suns i w szeregi zespołu z Arizony wkradła się pewna nerwowość. Została ona szybko opanowana, a run 15-2, kiedy punkty zdobywali m.in. Channing Frye (16 min, 9 pkt, 4-5 FG) i Steve Nash (14 pkt, 5 ast) dał prowadzenie 71-53, a przewaga przyjezdnych już do końca meczu nie zmniejszyła się poniżej 15 punktów.
Wolves nie mogli liczyć na Kevina Love’a, który co prawda zdobył 25 punktów, ale z premierowych 10 rzutów w pierwszej połowie trafił zaledwie 2. Gospodarze przegrali 37-40 walkę na tablicach, mimo tego, że Marcin Gortat przebywał na parkiecie tylko przez 21 minut. Polak rzucił zaledwie 4 punkty i oddał najmniej w sezonie, bo tylko 3 rzuty z gry.
Dwie ostatnie wygrane Suns mogą okazać się w końcówce sezonu zbawienne, ponieważ cała pierwsza piątka Alvina Gentry’ego nie spędza na parkiecie więcej niż 28 minut, a odpowiednia regeneracja sił jest niezbędna podczas walki o miejsce w Playoffs.
Dziwne jest to co wyprawia ostatnio MG, hmm jakoś tak nigdy nie był to dla mnie s5 center,ale teraz nie radzi sobie z przeciętnymi zawodnikami a lata i treningi powinny pozwolić mu grac coraz lepiej,niestety nie widać tego. Dobrze że nie gra w latach 80-90 :) nie łapał by się raczej na ławce w słabych zespołach. MG trreeenuuuj
Phoenix będą mieli niestety problem z dostaniem się do Playoffs…
Gorti musi sie naumieć wpychać pod kosz, samemu kreować sobie akcje. Teraz jest zbyt zależny od Nasha. Bez niego sam nie wie co robić. Jest jak maszyna zaprogramowana w ataku tylko do jednego zagrania.