Dwight Howard cały czas ma kłopoty z plecami, przez co opuścił dzisiejszy mecz z Pistons (nie zagra też z Wizards). Wydawało się, że Magic, którzy przegrali oba poprzednie spotkania z Tłokami, dziś również będą mieli kłopoty. Nic z tego. Dzięki świetnej pierwszej kwarcie Glena Davisa, a także bardzo dobrej formie strzeleckiej pozostałych starterów, Orlando na własnym parkiecie łatwo pokonało Detroit 119:89.
To był bardzo dobry mecz dla Magic, którzy w tej chwili potrzebują zwycięstw, by powrócić na trzecie miejsce w tabeli Wschodu. Teraz są co prawda na szóstej pozycji, ale zrównali się bilansem z piątymi Hawks, a do trzecich Pacers tracą tylko jedną wygraną. Dziś nie osłabił ich nawet brak lidera, którego godnie zastąpił Glen Davis, który eksplodował już w pierwszej kwarcie, zdobywając w niej 6 punktów, zbierając 9 piłek (5 w ataku). Double-double skompletował już na początku drugiej kwarty, a mecz zakończył z dorobkiem 16 punktów i 16 zbiórek (+5 asyst – rekord sezonu). Big Baby kontynuuje swoją dobrą passę, w ostatnich pięciu meczach notuje średnio 20,6 punkta i 12,2 zbiórki na mecz. Ciekawostka – w poprzednim meczu przeciwko DET Uno Uno zdobył aż 31 punktów i 10 zbiórek.
Kluczem do tej wygranej była także świetna postawa strzelców. Magic trafili aż 15 z 28 trójek! Jason Richardson wreszcie się odblokował (22 pkt, 6-7 3pt, 28 min), JJ Redick (20 pkt, 7-10 FG) udanie zastąpił Hedo Turkoglu (najprawdopodobniej 'out of RS’), Ryan Anderson (14 pkt, 7 zb, 6-9 FG) w dobrym stylu wrócił po kontuzji, a Jameer Nelson (18 pkt, 9 ast, 5-9 FG) po dwóch słabszych meczach (łącznie 5-26 FG) wrócił do dobrej formy. Wszyscy starterzy Orlando zdobyli w sumie 90 punktów – o jeden więcej, niż cała drużyna Pistons!
Nie oznacza to, że słabo grali rezerwowi – po 8 punktów zdobyli Q. Richardson i Wafer (8 min), zaś zastępujący zawieszonego Chrisa Duhona Ish Smith miał 6 punkty, 7 asyst i 3 przechwyty. Earl Clark miał 3 punkty z 6 rzutów, ale to jego blok na Gregu Monroe był przełomowy dla dalszych losów meczu. Od tamtej pory (7:20 do końca 1Q, 12:10 DET) Magic zanotowali run 42-18 i objęli kontrolę nad meczem. W pewnym momencie prowadzili nawet 33 punktami. Szczególnie udana była pierwsza połowa (w drugiej kwarcie 35:21 dla Magic), w której gospodarze z Orlando popełnili tylko 2 straty. To też pomogło im w wypracowaniu 23-punktowej przewagi.
Gdyby nie Tayshaun Prince (21 pkt, 8 zb), Pistons polegliby znacznie wcześniej. To właśnie on zdobył 13 punktów w pierwszej kwarcie (5-6 FG) i nie dopuścił, by Magic uciekli już w pierwszych 12 minutach. Od tamtej pory jednak trafił tylko 2 z 9 rzutów. Nie tylko on pudłował po pierwszej kwarcie – pozostali starterzy Detroit w pozostałych 36 minutach meczu spudłowali 11 z 15 rzutów. Poza Prince’m poziom trzymała dwójka rezerwowych – Ben Gordon (11 pkt) i Charlie Villanueva (10 pkt, 19 min). Fani Pistons mają jeszcze jeden powód do smutku. W ostatniej akcji pierwszej połowy Rodney Stuckey doznał kontuzji kolana i nie powrócił już na parkiet.