Michael Redd jeszcze żyje i trzyma się nie najgorzej

Bez wątpienia największym przekleństwem wszystkich sportowców są kontuzje. Można być najlepszym, ale mając pecha wspaniała kariera pozostanie tylko niespełnionym snem. W ostatnim czasie przekonali się o tym tak wybitni koszykarze jak Brandon Roy czy Yao Ming. Jakiś czas temu niemal wszyscy skreślili już całkowicie Michaela Redda, ale okazuje się, że trochę za wcześnie.

Michael Redd został wybrany dopiero z 43 numerem w drafcie 2000 przez Milwaukee Bucks. Ta decyzja okazała się jednak „strzałem w dziesiątkę”. Debiutancki sezon miał jeszcze słaby, ale od 2001/2002 „Kozły” miały z niego sporo pożytku. W swoim najlepszym czasie Redd potrafił notować nawet 26.7 punktów na mecz (sezon 2006/2007). Grał w Meczu Gwiazd 2004 oraz zdobył złoty medal z reprezentacją USA na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie 2008. Bez wątpienia nietuzinkowy gracz.

Wszystko ładnie, pięknie, ale jest problem. Duży problem. Redd ma spore kłopoty z kolanami. Należy do graczy, których kontuzje nie opuszczają. Tylko dwukrotnie w swojej karierze rozegrał pełny sezon, a od sezonu 2007/2008 to jest wręcz tragiczna równia pochyła. Powroty na boisko byłyby dla niego chwilą relaksu w przerwie od odwiedzania gabinetów lekarskich. W sezonie 2010/2011 rozegrał zaledwie 10 spotkań. Wtedy większość postawiła na nim krzyżyk. Zapisano Redda do grupy zawodników, którzy mieli wielki potencjał i boleśnie przegrali z kontuzjami.

Tymczasem pojawiły się informacje o tym, że Redd koniecznie chce wrócić do gry. Wreszcie informacje stały się faktem i na przełomie grudnia oraz stycznia Phoenix Suns podpisali z nim kontrakt. Na parkiet wrócił 12 stycznia 2012 roku i w meczu z Cleveland Cavaliers rzucił 12 punktów. To był pierwszy jego mecz od kwietnia ubiegłego roku. W kolejnych meczach było raz lepiej, a raz gorzej. Dopiero ostatnio przyszło pewne ustabilizowanie formy. Ostatnie pięć spotkań to następujące zdobycze punktowe Redda: 16 pkt (niecałe 16 min), 19 pkt (22 min), 15 pkt (16 min), 23 pkt (26 min), 13 pkt (21 min). Ostatni raz co najmniej pięciomeczową serię z minimum 13 punktami na koncie miał 3 lata temu. „Słońca” zanotowały w tych ostatnich meczach bilans 4-1. Zdobycze punktowe na pewno nie na poziomie gwiazdorskim, ale jak na rezerwowego to bardzo dobry wynik. Dodatkowo jeszcze należy zwrócić uwagę na niezbyt wysoką liczbę minut. Redd to taki typowy strzelec, który wchodzi na parkiet, robi swoje i schodzi. Nie można oczywiście od niego zbyt wiele wymagać. Redd 24 sierpnia skończy 33 lata, a na dodatek te okropne problemy z kolanami. W takiej roli jak obecnie może być jednak przydatnym graczem.

Phoenix Suns trochę ryzykowali kontraktując doświadczonego zawodnika po przejściach. To może być jednak taki „strzał w dziesiątkę” jaki mieli Milwaukee Bucks przed dwunastoma laty. Michael Redd ma coś jeszcze do udowodnienia całemu światu. Chce pokazać, że jeszcze jest coś warty. Natomiast ekipa „Słońc” walczy teraz o Playoffs i na pewno przyda się w ich szeregach taki strzelec na ławce rezerwowych. Wygląda na to, że podpisanie kontraktu z Reddem to dobre rozwiązanie dla obydwu stron.

Ja osobiście trzymam kciuki za Michaela z trzech powodów. Pierwszy jest taki, że nienawidzę, gdy kontuzje niszczą ciekawych sportowców. Przypadek Redda może udowodnić, że zawsze można wrócić do pewnego poziomu. Drugim powodem jest to, że sukces Redda może być sukcesem Phoenix Suns, a tam występuje nasz Marcin Gortat za którego mocno trzymam kciuki. Trzeci powodu jest zupełnie inny. Po prostu lubię sposób w jaki Redd oddaje rzuty i chciałbym oglądać to jak najdłużej oraz oczywiście, żeby były jak najbardziej celne ;).

 

Dla przypomnienia, tak kiedyś grał Michael Redd:

Komentarze do wpisu: “Michael Redd jeszcze żyje i trzyma się nie najgorzej

  1. Rowniez bardzo sie ciesze, ze Redd powrocil. Czlowieka  az sciska jak patrzy sie n a Tracy’ego…

  2. nie powiem gość ma gałę i życzę mu jak najlepiej . jego ksywa to Barbecue;-) bo lubi ugrillować rywala trójkami!

Comments are closed.