Bez uskarżającego się na ból w kostce Derricka Rose’a rozpoczęły rewanżowe spotkanie z nowojorczykami podopieczni Toma Thibodeau. Była to już 23 gra gospodarzy w bieżących rozgrywkach bez swojego lidera. Spotkanie w United Center miało być byczą odpowiedzią za niedzielną porażkę w Madison Square Garden. Wiadome od początku spotkania było, na kim musi być skupiona obrona 6-krotnych Mistrzów NBA, mianowicie na Carmelo Anthonym.
Tym razem Carmelo był otoczony jeszcze większą opieką ze strony Luola Denga i rezerwowego zadaniowca trenera Thibodeau, Jimmy’ego Butlera.
Lider Knicks nie miał dużo swobody na obwodzie i trafił tylko raz zza łuku, a pozostałe dwie próby rzutów z dystansu były niecelne. Mimo intensywniejszych starań gospodarzy by zatrzymać gwiazdę Knicks, dyspozycja Melo i tak była całkiem przyzwoita (11 z 19 rzutów wpadło do kosza, 29pkt).
Odpowiedzią na akcje Anthony’ego była dystansowa gra dwójki Luol Deng i Kyle Korver. Na swoim parkiecie pudłujący w minioną niedzielę Anglik (4/16 w MSG) spisywał się o niebo lepiej, trafiając 3 z 6 prób zza łuku. Jego kolega, Korver, dorzucił z ławki 3 z 5 rzutów zza łuku.
Spotkanie rozpoczęło się od skutecznych zagrań Richarda Hamiltona, C.J. Watsona i Joakima Noaha. Po wsadzie piłki do kosza Carlosa Boozera, miejscowi mieli już w zapasie 8 punktów (10-2). Trzy z rzędu rzuty Anthony’ego podcięly skrzydła gospodarzom i to Knicks wyszli na prowadzenie (11-10). Na rzuty najgroźniejszego strzelca przyjezdnych pierwszą swoją trójką odpowiedział Deng. Ku zaskoczeniu fanów Bulls serię pięciu punktów, w tym trafienie zza łuku, zaliczył Baron Davis. Wejście pod kosz i slam dunk Taja Gibsona oraz druga celna próba za trzy Denga zniwelowały straty Byków do stanu 22-25.
Druga odsłona okazała się popisem gry rezerwowych oraz defensywy gospodarzy. Kwartę 6 punktami z rzędu rozpoczął Ronnie Brewer. Jego alley oop przy ponownym objęciu prowadzenia pobudził miejscową publikę. Po chwili run miejscowych trwał na dobre, dwie trójki z rzędu Korvera i Lucasa dały 9-punktową przewagę graczom Thibodeau. Po lay upie Lucasa i osobistym Noaha przewaga Byków osiągnęła wymiar 11 oczek (39-28). Sytuację rzutami z dystansu próbowali ratować Iman Shumpert (za trzy) i J.R. Smith (za dwa). Następne akcje znów jednak należały do gospodarzy, którzy dzięki Boozerowi i Dengowi prowadzili przed przerwą 12 punktami (47-35). Bilans odsłony numer 2 to 25:10 dla Bulls.
Trzecia kwarta była tzw. one man show. Kto by przypuszczał przed rozpoczęciem meczu, że to właśnie przeciwko Knicks swoje najlepsze spotkanie w sezonie rozegra Rip Hamilton. Obrońca Byków praktycznie sam w kolejnych 12 minutach ogrywał obronę gości. Jego 18 punktów w samej trzeciej kwarcie pozwoliło utrzymać wynik miejscowym. Obrońca grał jak za najlepszych czasów. Trafiał z półdystansu, biegał do kontr, trafiał lay up’y czy rzuty po koźle i z obrońcą przed sobą. Takiego gracza chcieliby widzieć u siebie na co dzień kibice z najbardziej polskiego miasta Stanów Zjednoczonych.
Czwarta kwarta była przysłowiową kropką nad ‘i’ a gospodarze wypunktowali obronę rywali, znajdując w niej dziury. Na obwodzie świetnie znajdowali się Korver i Watson, którzy w sumie trafili 3 próby zza łuku. W finałowej odsłonie Melo zdobył tylko 4 oczka i był w niej cieniem siebie z niedzielnego spotkania i był zmuszony przełknąć gorycz porażki.
Istotna statystyka: Bulls ograli Knicks na deskach 51-33. Ponadto z ponowienia zdobyli oni 25 oczek, podczas gdy ich rywale tylko 5..Jedynym jasnym punktem w obronie gości był Tyson Chandler, autor 15 desek (w dwóch meczach z Bykami zebrał 31 piłek!).
Innym ważnym elementem przy defensywie gospodarzy było 17 strat piłki po stronie goście, o 5 więcej niż popełnił team z Chicago.
Ciekawostka: od kiedy Byki mają w składzie Derricka Rose’a wygrywali na przestrzeni dwóch sezonów 6 z ostatnich 7 potyczek w tej parze drużyn.
Bolączką gości była skuteczność rzutów z obwodu, przy agresywnej obronie miejscowych. Toney Douglas, Jarred Jeffries i Steve Novak nie trafili żadnej próby rzutu do kosza (0/9). Dziwi zwłaszcza niemoc Novaka, który w każdym z 8 ostatnich spotkań tzaliczał co najmniej jedną próbę zza łuku. Nie popisał się również Landry Fields, który w niedzielę trafiał na wysokiej skuteczności a minionej nocy miał tylko 4/13..
Wynik: Chicago Bulls (44-14) – Knicks (29-28) 98:86
Najlepsi strzelcy: Hamilton 20, Deng 19, Korver 14 i Boozer 10 oraz Anthony 29, Smith 14, Shumpert 12 i Chandler 10.
Czy tak naprawdę Chicago potrzebują Rose’a?
Żartowałem ;-)
Widać, że tam wszystko jest bardzo dobrze poukładane. Tam nawet rezerwowi, odgrywają kluczowe role. Sprowadzono zawodników pasujących do koncepcji, a nie koncepcję gry dopasowano do zawodników.
Rose nadal kontuzjowany (choć inny uraz) i z tego co pokazywali w trakcie meczu jest od bodajże 77 roku pierwszym MVP z tak dużą absencją sezonową.
W trakcie meczu niestety widać było że Denga boli nadgarstek Realizator w trakcie którejś przerwy technicznej skwapliwie wychwycił grymas bólu i ćwiczenia dłoni.
Bardzo dobra postawa obronna Korvera. 3 bloki z 14 w całym sezonie.