Los Angeles Lakers pokonali Denver Nuggets, dzięki czemu przedłużyli do trzech serię wygranych meczów, w których nie wystąpił Kobe Bryant. Poza najlepszym strzelcem zespołu z Miasta Aniołów, na ławce rezerwowych Lakers zabrakło trenera Mike’a Browna, który musiał opuścić spotkanie z powodów osobistych. Wygrana Lakers zapewniła temu zespołowi awans do Playoffs, jako trzeciemu zespołowi z Konferencji Zachodniej oraz pomogła Phoenix Suns, którzy walczą o awans do PO właśnie z podopiecznymi George’a Karla.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Denver Nuggets | 32-27 | 19 | 29 | 23 | 26 | 97 |
Los Angeles Lakers | 38-22 | 30 | 24 | 25 | 24 | 103 |
Już przed tym spotkaniem zastanawiałem się nad tym, w ilu głowach kibiców NBA kłębią się myśli pt: „Bryant nie jest potrzebny Lakers do wygrywania”. Fakt, LAL wygrali trzy z czterech meczów, w których „Black Mamba” nie wystąpił, ale same zwycięstwa nie oddają całego obrazu gry zespołu, muszącego sobie tym razem poradzić bez trenera, który nie mógł dotrzeć na mecz z bliżej nieznanych przyczyn rodzinnych.
Zacznę więc od małej krytyki, a później przejdę do pochwał. Punkt pierwszy – 23 straty, z których Nuggets rzucili aż 23 łatwe punkty to wynik kompromitujący, a szczególną nieporadnością popisali się Pau Gasol i Andrew Bynum, tracąc łącznie aż 10 piłek.
Druga wpadka, a właściwie mega wpada? 18 ofensywnych zbiórek Nuggets, a z nich wynika punkt trzeci. 68-40, to liczba punktów zdobytych w pomalowanym przez oba zespoły. 68 to wartość Nuggets, a Gasol z Bynumem powinni się wstydzić za 11 zbiórek ofensywnych wywalczonych przez duet Kenneth Faried – JaValee McGee.
Dzięki tym statystykom, Nuggets właściwie przez cały mecz byli blisko Lakers, a jednak nie potrafili postawić kropki nad i, bo gospodarze prowadzili właściwie od pierwszych minut do samego końca. Po celnym rzucie za trzy Ala Harringtona (18 pkt, 7-14 FG) na 3:36 przed końcem spotkania zrobiło się tylko 91-90 dla Lakers i miejscowi kibice mogli mieć pewne obawy, czy ich drużyna wygra. Niespełna minutę później, tym samym odpowiedział rozgrywający najlepsze spotkanie w sezonie Matt Barnes. Po kolejnych trzech punktach niskiego skrzydłowego Lakers w następnej minucie, „Jeziorowcy” objęli prowadzenie 97-90, rozwiewając ostatecznie marzenia Nuggets o zwycięstwie.
Barnes zanotował w całym spotkaniu 24 punkty i 10 zbiórek. Trafił 9 z 11 rzutów z gry i razem z Mettą World Peace’m byli głównymi aktorami tego spotkania po stronie Lakers. Artest Peace w kwietniu przeżywa renesans formy, zaliczając średnio 14.3 punktów ze skutecznością 54.2% z gry i 41.9% za trzy. Ostatni raz tyle punktów w pojedynczym miesiącu zdobywał w kwietniu 2009, kiedy występował w Houston, ale jak wiadomo jego zadania był tam zdecydowanie inne.
Peace przeciwko Nuggets rzucił 14 punktów, ale ważniejsze 8 zbiórek, a przede wszystkim 5 przechwytów. Ostatnie tygodnie ponownie pokazują, że jest świetnym defensorem na obwodzie, a jego szybkie stopy i ręce zaczęły ponownie funkcjonować poprawnie. Zresztą zobaczcie sami:
Do tego dodał coś w stylu dwutaktu.
Pau Gasol i Andrew Bynum mieli do spółki 44 punkty, 18 zbiórek, 8 asyst i 6 bloków. Czy po takim występie można mieć pretensje do swojego frontcourtu? Ofensywnie było wszystko OK, ale jeśli spojrzymy na 10 strat i 68 punktów Nuggets z pomalowanego, niestety spora część odpowiedzialności za ten wynik spada na ich barki.
Ok, zakończmy jednak optymistycznie. Zwycięzców się nie sądzi. Lakers weszli na naprawdę niezły poziom w ostatnich spotkaniach, wygrywając 7 z 9 ostatnich pojedynków.
Wierzycie jeszcze w mistrzostwo dla Lakers?
Mistrzem będzie Albo OKC albo SAS albo LAL. Nikt inny. Nie wierzę w Miami i Chicago…