Los Angeles Lakers nie zdołali powtórzyć pewnej wygranej sprzed tygodnia i polegli z kretesem z San Antonio Spurs na własnym parkiecie. Szósty mecz z rzędu opuścił Kobe Bryant, który grze kolegów przygląda się tylko z ławki rezerwowych.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
San Antonio Spurs | 44-16 | 27 | 36 | 28 | 21 | 112 |
Los Angeles Lakers | 39-23 | 28 | 19 | 23 | 21 | 91 |
Spurs polegli przed tygodniem głównie przez fatalną postawę na tablicach, gdzie sam Andrew Bynum zanotował 30 zbiórek, a „Ostrogi” zaledwie jedną w ataku. Szczwany lis Greg Popovich zdecydował się we wtorkowym spotkaniu na manewr, którego jeszcze nigdy nie zastosował. W pierwszej piątce Spurs obok Tima Duncana wybiegł brazylijski środkowy Tiago Splitter.
Manewr ten okazał się na tyle skuteczny, że Spurs nie przegrali zdecydowanie walki o zbiórki, a mieli ich dokładnie tyle ile Lakers, czyli 37, a zdobyli tylko cztery punkty mniej z pomalowanego (44-48).
Decydująca dla losów końcowego wyniku okazała się głównie druga kwarta, do której Lakers przystępowali prowadząc 28-27. Kiedy jednak minęło kolejnych 12 minut, Spurs wygrywali 63-47 i nie zostawili rywalom złudzeń, kto jest obecnie lepszym zespołem.
Jeszcze na niespełna sześć minut przed końcem pierwszej połowy, gospodarze objęli prowadzenie 41-39 po trafieniu Matta Barnesa (16 pkt, 6 zb, 4 ast) w kontrataku. Kolejne cztery minuty zakończyły się jednak runem Spurs 18-0, którzy wykorzystywali każdy najmniejszy błąd Lakers. „Jeziorowcy” zanotowali w pewnym momencie sekwencję pięciu strat w pięciu akcjach, a kolejne trafienia dokładali Duncan (19 pkt, 8 zb), Danny Green (11 pkt, 3-4 za trzy) i genialny w tym meczu Tony Parker. Francuz napędzał ataki swojego zespołu, asystował, przechwytywał i sam skutecznie kończył akcje. Zarówno rzutami z półdystansu, jak i po penetracjach.
Parker miał 29 punktów i 13 asyst w 31 minut, a kiedy po trzech kwartach było już 91-70, mógł spokojnie przyglądać się poczynaniom partnerów z ławki rezerwowych. Ani Ramon Sessions (10 pkt, 4ast), a tym bardziej Steve Blake nie mogli sobie poradzić z rozgrywającym z San Antonio.
Spurs trafili 70.8% rzutów z gry w drugiej ćwiartce, dominując nad Lakers w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła w ciągu tych 12 minut. Aż 20 punktów zdobyli z pomalowanego, zebrali 10 piłek przy tylko 6 LAL, a kolejne 14 oczek dorzucili po stratach przeciwników.
Gra Lakers w trzeciej kwarcie wyglądała tak, jakby zawodnicy Mike’a Browna nie wierzyli już w możliwość odrobienia strat. Przewaga Spurs cały czas oscylowała w granicach 18-20 punktów, a o defensywie miejscowych zawodników nie najlepiej świadczą choćby takie zagrania Timmy’ego:
Dzięki wygranej Spurs ciągle zajmują pierwsze miejsce w Konferencji Zachodniej, wyprzedzając o pół wygranej Oklahomę City Thunder. Lakers z kolei mogą mieć problemy z utrzymaniem trzeciej lokaty, ponieważ gonią ich rozpędzeni w ostatnich tygodniach Los Angeles Clippers. LAL mają już tylko pół wygranej przewagi nad lokalnym rywalem, ale w kalendarzu choćby ciężkie spotkanie ze Spurs, które zostanie rozegrane już w piątek. Niewykluczone, że w tym meczu zagra już Kobe Bryant.
Kibice Lakers muszą być gotowi na to, że ich zespół nie będzie zawsze dominował nad Spurs w pomalowanym tak bardzo, jak miało to miejsce tydzień wcześniej. Andrew Bynum nie zawsze może zbierać 30 piłek, a jak się wczoraj okazało, nie zawsze może zbierać nawet 10, bo zakończył spotkanie z zaledwie 7 zebranymi piłkami. O jedną więcej miał Matt Bonner, który sami wiecie, jak chętnie grywa pod koszem. Ostatnie dni sezonu regularnego wcale nie muszą być spacerkiem, a spotkania ze Spurs i Thunder mogą dać odpowiedź na pytanie, na co stać Lakers w Playoffs.
Bardzo dobry mecz Spurs, pokazali pełny arsenał ofensywny. W defensywie pokazali natomiast jak słusznie zauważył Pan Redaktor, że nie da się ich tak łatwo zdominować i że mają dobrych wysokich graczy. Forma Tima Duncana musi być chyba nawet dla niego niespodzianką – hehe wrócił stary dobry TD.
Fajnie, bardzo liczę na tę ekipę, moim zdaniem to ostatnio gwizdek dla nich, żeby powalczyć o tytuł. Dla Duncana byłoby to wspaniałe podsumowanie świetlanej kariery. Zupełnie jak dla jego kolegi i mentora D. Robinsona. Obawiam się tylko, czy młode grzmoty ich nie ubiegną w walce o finał. Grają ładną, dojrzałą koszykówkę pod wodzą mistrza Popa.
Patrząc po tym meczu jakoś strasznie nie obawiam się Lakers i w tym roku. Myślę, że Grzmoty, ostrogi i chłopaki z Dallas będą się liczyć na zachodzie.