Bez Derricka Rose’a i Chrisa Bosha rozpoczął się czwarty mecz tego sezonu, pomiędzy dwoma najlepszymi drużynami Wschodu. Potyczka ta była dużym przedsmakiem play off i pokazała nam jak wyglądać mogą potencjalne starcia w finale konferencji teamów Erika Spoelstry i Toma Thibodeau; mianowicie dużo defensywy, wiele agresywnej obrony, sporo niecelnych rzutów, brak wolnych pozycji a również i straty ..Niestety dla lubiącego piękną koszykówkę i wspaniałe akcje pod publikę kibica, lada dzień, zacznie się okres, w którym kluczem do niemal każdego ważnego zwycięstwa jest zespołowa obrona.
Tak też było minionej nocy mimo absencji dwóch głównych aktorów, choć pierwsza kwarta tego jeszcze nie zapowiadała. Bulls zaczęli to spotkanie ze znów nierówno grającym C.J. Watsonem, który w ciągu całego spotkania rzucił tylko 2 punkty i nie trafił żadnej próby z dystansu.
Wcale nie lepszy był przeżywający ostatnimi dniami najlepsze swoje chwile w Bulls – Richard Hamilton. Rip trafił tylko raz przy sześciu próbach a jak jeszcze dodamy do nieskutecznych obwodowych Ronniego Brewera i jego 1/6 z gry to praktycznie mamy widok fatalnej nieskuteczności Bulls z dystansu i pytanie retoryczne: jak oni mieli wygrać z Heat??
Uwaga: Heat w dwóch ostatnich meczach pozwolili rywalom na 3 celne rzuty zza łuku przy 32 próbach. Bulls trafili tylko 2 z 16 prób za trzy..(Tom Thibodeau ma nad czym myśleć)
Kyle Korver i Luol Deng nie mogli znaleźć drogi do kosza rywala przy rzutach z dalekiego dystansu. Kyle zanotował dwa pudła a Luol aż 4 – łącznie 0/6. Skrzydłowy Bulls miał bardzo udane – trzy – akcje w pierwszej odsłonie. Przy stanie 19:14 dla Heat zaliczył on trzy z rzędu trafienia i dzięki niemu Byki zachowały bliski dystans do rywala.
O ile w pierwszej kwarcie trwała wymiana ciosów i indywidualne akcje z jednej i drugiej strony dawały punkty drużynom (James z kolei rzucił 6 ostatnich punktów jako odpowiedź na akcje Denga), o tyle drugie 12 minut to obraz nierównej – szarpanej – gry rezerwowych i większego nastawienia na defensywę.
Kwartę udanie otworzył John Lucas, dwoma celnymi rzutami zza łuku. Jak się później okazało tylko Lucas znalazł swoją klepkę w American Airlines Arena. Żaden inny Byk nie trafił już z dalekiego dystansu..W połowie tej części gry goście wyszli na prowadzenie a główna w tym zasługa Joakima Noaha – najjaśniejszego punkty przyjezdnych w tym spotkaniu. James Jones brutalnie sfaulował centra, kiedy ten zaczął dominowac i dostał dwa faule typu flagrant, po czym zmuszony był opuścić boisko!
Osobiste Francuza i 11 oczek przed przerwą dały małą przewagę gości (38:35) na 2 minuty przed końcem kwarty. Z drugiej strony wolne LeBrona Jamesa i wejście na kosz Dwayne’a Wade’a dały jednak Żarowi prowadzenie po 24 minutach (42:40). Wymiana ciosów trwała.
Trzecia ćwiartka to falowe granie. Najpierw odskoczyli miejscowi (punkty Jamesa i Chalmersa) a następnie Byki goniły. Znów brzydki faul po stronie Heat, zanotował Flash a Rip Hamilton wykonał dwa rzuty wolne, zbliżając swój team do rywala (44-48).
Trzy akcje Wade’a były dla mnie kluczowe – dla końcowego wyniku – w tym starciu. Otóż po niecelnej próbie Jamesa, piłka trafiła w ręce Flasha, a ten skończył swoje wejście na kosz, slam dunkiem. Akcja była z faulem (and 1). Po chwili Dwayne znów zaatakował i trafił z półdystansu. Kiedy na niespełna 6 minut przed końcem kwarty trafił Udonis Haslem (miał sporo gry, gdyż nie zagrali ani Bosh ani Turiaf) przewaga urosła do 9 oczek (57:48). Do końca kwarty Byki już były trzymane na przysłowiowy dystans a pojedyncze zrywy Denga, Gibsona czy Lucasa znajdowały odpowiedź w LeBrona Jamesa i Mike’a Millera (trafił tylko raz za trzy punkty).
Podczas finałowych 12 minut, Byki tylko na moment zbliżyły się na odległość 3 oczek. Było to po akcji Taja Gibsona (65:68). Między 3 a 6 minutą kwarty nie znaleźli drogi do kosza rywali, pudłowali zza łuku Lucas i Korver, straty popełniali Boozer oraz Noah a skrzętnie wykorzystywali to Heat. Trójka Shane’a Battiera oraz wsad Udonisa Haslema dały miejscowym 10 oczek zaliczki na niespełna 6 minut do końca meczu.
Następnie po celnym osobistym Denga Bulls znów mieli problemy w ofensywie. Strata Lucasa, niecelne próby rzutów z dystansu i rosnąca presja w obronie ze strony Heat. Gospodarze tym samym odbili sobie pamiętną dogrywkę sprzed tygodnia z Chicago, w której rzucili tylko 2 oczka. Tym samym zatrzymali oni gości na 5 punktach w finałowych 6 minutach meczu, pieczętując 2 wygraną nad drużyną z Wietrznego Miasta w tym sezonie.
11 oczek w kwarcie nr 4 i 33 punkty w drugiej połowie to jeden z najgorszych wyników Bulls w tych rozgrywkach. Team Spoelstry zatrzymał podkoszowych z Chicago na 20 oczkach z pomalowanego, samemu zdobywając 36 w tej strefie. Co ciekawe, w ogóle nie wykorzystali goście absencji Chrisa Bosha (!).
X-factorem okazał się Mario Chalmers, który nie miał problemu z Johnem Lucasem i C.J. Watsonem, zdobywając 16 oczek.
Graczem meczu był LeBron James, który odnotował 27pkt,11zb i 6as. Heat mają jedną porażkę więcej i dwie wygrane mniej od swoich rywali do pierwszego miejsca na Wschodzie.
Wynik: Miami Heat (45-17) – Chicago Bulls (47-16) 83:72
Punkty: James 27, Wade 18, Chalmers 16 oraz Lucas 16, Noah 15, Deng 11 i Boozer 10.
To właśnie ten mecz (a nie wczesniejszy) może nam coś powiedzieć o szansach w offach
widać ze bez rozegranego Rosea byki znów ugrzęzną na finale konferencji
Powiem to samo co mówiłem rok temu: skuteczność, skuteczność, skuteczność bo obrony można się nauczyć (co widać po suns w porównaniu z poprzednim sezonem) a zbiórki nie zawsze wychodzą (bo piłka różnie może sie odbić).
To dobrze ułożona ręka wygrywa mecze bo nawet przy lepszej obronie przeciwnika ma się wtedy choć ciut lepszą skuteczność
A ja mam inne zdanie :-).Obrona,zbiórki i zmniejszenie strat to są priorytety Bulls.Ostatnio chyba nawet czytałem że Thibs sam powiedział że to sa klucze do wygrywania,
Co do braku Rose’a to się zgodze,bez niego będa mieli ciężko nawet z Pacers.
Rose nawet jak wróci to ciężko uwierzyć że będzie na 100% sprawny.