W powietrzu czuć już Playoffs. Drużyny nie zwalniają tempa, a wręcz wspinają się na szczyt swoich umiejętności. Los Angeles Lakers w konfrontacji Thunder pokazali wczoraj swój charakter. Mimo, że przegrywali już dość zdecydowanie to obudzili się i zaczęli walczyć. Wrócili z dalekiej podróży. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, jeśli w składzie ma się takiego zawodnika jak Kobe Bryant. Świetny obraz „Jeziorowców” zniekształcił jedynie pewien ich skrzydłowy swoim zupełnie nie przemyślanym zagraniem.
Oklahoma City Thunder cały czas walczy o pierwsze miejsce w Konferencji Zachodniej i dlatego ten mecz był dla nich taki ważny. Od początku próbowali narzucić swój styl gry. Gra była jednak dość wyrównana. Kevin Durant, James Harden czy Serge Ibaka świetnie wykonywali swoje obowiązki. Mimo to Los Angeles Lakers trzymali się blisko swoich rywali. W drugiej kwarcie „Grzmoty” bardziej zdecydowanie zaczęły się oddalać, ale „Jeziorowcy” jednak nie dawali się stłamsić.
Pod koniec drugiej kwarty miała miejsce bardzo nieprzyjemna sytuacja. Metta World Peace zdobył punkty po kontrze i tak się cieszył, że aż uderzył łokciem Jamesa Hardena. Całą sytuację już pokazywaliśmy. W MWP odezwał się dawny Ron Artest. Zagranie wygląda na umyślne, choć „Ron Ron” przeprosił za to i twierdzi, że to był przypadek. Mimo to sędziowie usunęli go z parkietu. Gry nie mógł kontynuować również jego ofiara, czyli Harden. World Peace miał do tego czasu na swoim koncie 12 punktów i 5 zbiórek. Ostatnio gra naprawdę dobrze, ale jak widać wraz z dobrą grą idą w parze braki logicznego myślenia. Harden to momentu ciosu „Światowego Pokoju” był czołowym graczem swojej ekipy. W 13 min gry zdobył 14 punktów. W dalszej części meczu jego nieobecność była zdecydowanie zauważalna. Teraz pozostaje się jedynie zastanawiać na jak długo zostanie zawieszony World Peace oraz kiedy dojdzie do siebie Harden. Do przerwy Oklahoma prowadziła 52:47.
W trzeciej kwarcie miałem wrażenie, że „Jeziorowcy” wręcz usilnie starają się grać pod kosz. Nie wychodziło im to jednak tak jakby chcieli. W tym czasie zespół z OKC coraz bardziej się rozkręcał i dawał popis swojej gry. Lakers razili nieporadnością, a Thunder wykorzystywali to bez skrupułów. Momentami przewaga gości sięgała 17 punktów. Szczerze mówiąc myślałem, że jest już po meczu i pozostaje mi bez żadnych emocji obserwować iloma punktami zwyciężą „Grzmoty”. Kobe Bryant nie miał dobrego dnia. Był dobrze pilnowany i na dodatek piłka w ogóle go nie słuchała. Cały obwód „Jeziorowców” funkcjonował mizernie. Nie trafili żadnego rzutu trzypunktowego. Po trzech kwartach było 77:61.
W ostatniej odsłonie nastąpił jednak przełom. Lakers nie oddali tego meczu, ale zaczęli walczyć. Stali się bardziej skuteczni i lepiej bronili. Stopniowo eliminowali różnicę punktową. Wreszcie rzuty zz łuku odczarował Steve Blake. W dość krótkim czasie trafił dwie niezwykle ważne trójki. Z każdą minutą, po każdej akcji „Jeziorowcy” byli bliżej swoich przeciwników. Prawdziwy show dał jednak Kobe Bryant. Zagrał po prostu w swoim stylu. We wcześniejszych fragmentach meczu więcej przeszkadzał niż wnosił coś pozytywnego, ale w końcówce się uaktywnił. Akcje 2+1 czy rzuty z półdystansu przez ręce to zagrania firmowe „Black Mamby”. Zachwycił jednak dwoma trójkami z bardzo ciężkich pozycji. Takie rzuty to mógł trafić chyba tylko Kobe. Po jednej z tych trójek Lakers weszli na prowadzenie 87:88. Bryant po prostu przejmował ten mecz. Po przeciwnej stronie jednak sprytnie faule wymuszał Russell Westbrook i nie mylił się na linii. To doprowadziło do remisu 91:91. Mecz mógł jeszcze wygrać Kevin Durant, ale nie trafił rzutu w ostatniej sekundzie i oznaczało to dogrywkę.
W dodatkowym czasie gry zobaczyliśmy naprawdę mnóstwo walki. Żadna z drużyn nie ustępowała i chciała za wszelką cenę wygrać. Doprowadziło to do stanu punktowego 97:97. Thunder znowu mieli jeszcze okazję wygrać ten mecz, ale tym razem Westbrook nie trafił za trzy. Czekała nas druga dogrywka! Tutaj na początku zaczęło się od mocnej wymiany. Trafiali Pau Gasol czy Steve Blake (on za trzy), ale z drugiej strony to samo robił Kevin Durant. Swoje jednak kolejny raz dołożył Kobe Bryant i tym razem również były to kluczowe punkty. Z czasem jakby „Grzmoty” opadły z sił, a zawodnicy Lakers nie mylili się przy osobistych. Końcowy wynik tego meczu to 106:114.
Kobe Bryant po prostu w swoim stylu przejął ten mecz. Trafiał w najważniejszych momentach z niezwykle trudnych pozycji. Dzięki takiej grze uzbierał 26 punktów, 8 asyst i 6 zbiórek. Swoją uniwersalnością kolejny raz popisał się Pau Gasol. Hiszpan znowu otarł się o triple-double. Tym razem zanotował 20 punktów, 16 zbiórek oraz 9 asyst. Najbardziej zaskakujące w zespole Mike’a Browna było to, że w decydujących momentach czołowe role odgrywali tacy zawodnicy jak Jordan Hill, Steve Blake czy Devin Ebanks. Na co dzień są wręcz głębszymi rezerwowymi, a przeciwko Thunder zagrali naprawdę świetnie. Blake trafił bardzo ważne trójki i zanotował 13 punktów oraz 5 zbiórek. Ebanks grał zapewne z konieczności ze względu na nieobecność World Peace’a. Wywiązał się jednak ze swojej roli. Miał 8 punktów i 5 zbiórek, ale najważniejsze jest to, że bardzo sprytnie krył Duranta i przynosiło to skutek. Największym, pozytywnym zaskoczeniem z tej całej trójki był jednak Jordan Hill. Od kiedy przyszedł z Houston praktycznie w ogóle nie grał, ale po tym meczu udowodnił, że warto na niego stawiać. Hill był prawdziwym zwierzakiem podkoszowym. Walczył o każdą piłkę. Rzucił 14 punktów i miał 15 zbiórek.
Kevin Durant kolejny raz zaprezentował się jako super strzelec. Tym razem ustrzelił 35 punktów, a do tego miał 8 zbiórek i niestety 5 strat. Ciężko zatrzymać tego zawodnika. Natomiast pod koszami spustoszenie momentami siał Serge Ibaka. Koszykarz z hiszpańskim paszportem walczył, zbierał i punktował, a jego bloków to już się obawia całe zachodnie wybrzeże. Ibaka w swoim dorobku miał 18 punktów, 14 zbiórek i 7 bloków. Czego zabrakło Thunder? Na pewno ważnym czynnikiem była kontuzja Hardena, ale zabrakło przede wszystkim skutecznej gry Russella Westbrooka. Rozgrywający „Grzmotów” rzucał momentami na siłę. Zdobył 14 punktów i zanotował 10 asyst, ale zdobycz punktowa to w głównej mierze zasługa celnego oka przy rzutach wolnych. Przy rzutach z gry Westbrook wręcz się skompromitował. Miał 3/22 !!!!!!!!!!!
Oglądając ten można było bardzo wyraźnie poczuć zapach Playoffs. Nie zabrakło niczego, co jest potrzebne w świetnym meczu. Mieliśmy dramatyczny moment (łokieć „Ron Rona”), spokojne budowanie przewagi (+17 dla Thunder), powrót z dalekiej podróży (Lakers odrobili straty), dogrywki, świetne wejście do gry zawodników z dalszego planu (Hill, Ebanks, Blake) oraz przede wszystkim wręcz magiczne zagrania indywidualne (KOBE !!!!!!!). Taaa… to znak, że najważniejsza część sezonu już się praktycznie rozpoczęła.
Durant 11/34 jakoś aż tak trudno go nie było zatrzymać, Durant i Westbrook obaj przegrali w równym stopniu. Durant miał parę akcji w końcówkach które pudłował
OKC są chyba bardziej zależni od formy KD i RW niż Miami od LBJ i DW.
Durant super strzelec? Rzucając 34 razy to ślepiec by tyle ustrzelił :>
Kobe magia