Autor: Paweł Kołakowski
Jest rok 2002. Chicago Bulls po beznadziejnym sezonie, który zakończyli z bilansem 21-61 wiążą wielkie nadzieje z nadchodzącym draftem i udanym pickiem, który pozwoli im odbić się od dna ligi. Czas budować drużynę, która z czasem będzie w stanie nawiązać walkę o Play-Off. Byki wybierają z wysokim drugim numerem, zaraz po Houston Rockets, którzy jako pierwsi wybrali chińskiego olbrzyma Yao Minga. Emocję rosną, teraz czas na wybór ekipy z Illinois. Przecież ostatnio kiedy Rakiety wybierały centra, który w opinii ekspertów miał zdominować ligę – Hakeema Olajuwana, Bulls wybrali Michaela Jordana. To może być dobry omen. Szansa na nawiązanie do wielkiej dynastii Byków z lat 90-tych. Wybór padł na … No właśnie pamiętacie kogo wybrali Chicago Bulls w tym drafcie?
Uczelniana drużyna Duke Blue Devils prowadzona przez Mike’a Krzyżewskiego dała w latach 90-tych lidze NBA takich zawodników jak Grant Hill, Christian Laettner, Danny Ferry czy Elton Brand. Nazwiska dość głośne, a więc młody point guard wywodzący się z tej uczelni wydawał się idealnym kandydatem do roli przyszłego lidera Byków. Po udanym sezonie w collegu, które udokumentował licznymi nagrodami – zawodnikiem roku rozgrywek uczelnianych im. Naismitha, trofeum im. Oscara Robertsona czy też nagrodę Johna R. Woodena to wystarczające referencję, aby przekonać włodarzy Chicago do potencjału jaki drzemie w chłopaku pochodzącym z Plainfield w stanie NJ . Chicago Bulls wybierają z numerem 2 draftu Jay Williamsa.
Początek kariery Williams miał bardzo dobry. W listopadzie został wybrany najlepszym debiutantem konferencji wschodniej, a więc wszystko zdawało się układać po myśli właścicieli oraz samego zawodnika. Być może nie był graczem, który od razu powalił swoimi umiejętnościami, ale pamiętajmy, że choćby Kevin Garnett czy Tracy McGrady pierwsze sezony poświęcili na naukę. ( Tak tak wiem, że oni przyszli do NBA wprost ze szkoły średniej, ale sami wiecie, że młodzi w lidze nie mają łatwo ). Ogólnie w swoim pierwszym sezonie Jay zagrał w 75 meczach z czego 54 rozpoczynał w pierwszej piątce zespołu. W tym czasie zdobył 714 punktów co dało średnią 9,5 punktu na mecz. Być może Williams zbawcą Byków się nie okazał, ale na pewno mógł z optymizmem patrzeć w przyszłość. następny sezon powinien dać młodemu graczowi szansę na większy rozwój.
Nadszedł dzień 19 czerwca 2003 roku, który okazał się tragiczna w skutkach dla Jay’a. Jadąc nocą na motocyklu uderzył w latarnie w Chicago. Williams nie miał na sobie kasku ani też prawa do prowadzenia pojazdu jednośladowego w stanie Illinois. Jego nieodpowiedzialna jazda zaowocowała zerwaniem głównego nerwu w nodze, trzech wiązadeł w lewym kolanie ( łącznie z ACL ) oraz złamaniem miednicy. Mimo poważnych obrażeń zawodnik Bulls i tak może mówić o dużym szczęściu, że wogóle przeżył ten wypadek. Niestety oznaczało to koniec kariery dla obiecującego rookie. Dodatkowo okazało się, że wsiadając na motor złamał warunki umowy kontraktu z Bulls, która kategorycznie zabraniała jazdy na motorze. Władzę Bulls wypłaciły jednak Williamsowi 3 miliony dolarów w ramach wykupu, aby ten mógł przejść rehabilitację niezbędną do powrotu do normalnego funkcjonowania.
Do dawnej formy Jay nie powrócił już nigdy, choć próbował jeszcze swoich sił w New Jersey Nets, gdzie po miesięcznym pobycie został zwolniony. Potem zaliczył jeszcze epizod w NBDL. Ostatnie próby załapanie się do kadry Miami Heat na sezon 2010-11 również zakończyły się fiaskiem.
Podsumowując przypadek Williamsa pokazuje jak jedno bezmyślne zachowanie może całkowicie przekreślić ogromną szansę jaką otrzymał od życia.
To był ten czas kiedy jedyne wieści o NBA czerpałem z telegazety. pisali tam o nim.