Pacers nie punktowali w ostatnich 4 minutach, pudłując wszystkie 9 rzutów, a Magic zdobyli 11 ostatnich punktów meczu i po zaciętej końcówce dość niespodziewanie wygrali w Indianie 81:77. Dwight Howard nie był gościom potrzebny do zwycięstwa, dobrze zastąpił go Glen Davis. Big Baby oraz Jason Richardson i Jameer Nelson byli dziś bohaterami Orlando.
Początek meczu wcale nie wskazywał na to, że w dalszej części meczu pojawią się takie emocje. Pacers zaczęli od wyniku 17:7, wykorzystując słabą skuteczność Magic (rozpoczęli od 3-16 FG). Jednak ci zdążyli ustawić celownik jeszcze w pierwszej kwarcie, w jej ostatnich 100 sekundach zdobywając 7 punktów i zmniejszając stratę przed drugą odsłoną do tylko jednego punktu. Kolejna kwarta była dla Orlando jeszcze lepsza. Przyjezdni wyszli w niej na prowadzenie, które po pierwszej połowie wynosiło 7 punktów. Porównując grę Magic z drugiej kwarty i z początku pierwszej – widać ogromny postęp. W 2Q podopieczni Stana van Gundy’ego zdobyli 30 punktów, trafiając połowę rzutów. Trójka Davis-Nelson-Richardson, która przysłużyła się zespołowi także później, uzbierała wtedy aż 23 punkty.
W trzeciej kwarcie Pacers odrobili stratę, ale dzięki trójce Ryana Andersona, który nie grał dziś za dobrze, Magic przed czwartą kwartą byli o punkt lepsi od rywali. Tyler Hansbrough i David West podzielili między siebie 8 punktów na początku 4Q, a Indiana nie dość że odzyskała prowadzenie, to jeszcze zbudowała 5-punktową przewagę. Ta wzrosła w ciągu następnych 3 minut do 7 oczek, tyle samo wynosiła na 4:05 do końca spotkania. Wówczas Darren Collison zdobył ostatnie punkty dla Pacers w tym spotkaniu. Co zaś zrobili Magic? Rozstrzygnęli wynik meczu.
Jameer Nelson rozpoczął run Magic, jednak to Jason Richardson, który trafił dwie trójki i dał prowadzenie swojemu zespołowi był prawdziwym pogromcą faworyzowanych Pacers. Po drugim trafieniu zza łuku J-Richa na 1:04 do końca Orlando prowadziło 78:77. Danny Granger, który wcześniej popełnił stratę, spudłował rzut i dwa wolne, zmarnował też szansę na odzyskanie prowadzenia. Podwyższyć je mógł za to Ryan Anderson, ale jemu dzisiaj naprawdę nie szło – nie trafił za trzy. Pacers znów przy piłce? Co to to nie. Glen Davis wygrał walkę na tablicach i zebrał bardzo ważną piłkę. Jameer Nelson nie pomylił się ani razu na linii, dlatego na 24,5 sekundy do końca Magic prowadzili trzema punktami. W kolejnej akcji Darren Collison oddał rzut (niecelny) z półdystansu, choć jego team potrzebował trójki. Earl Clark dał im jeszcze jedną szansę, dwukrotnie pudłując z linii, lecz.. Granger broniony na obwodzie przez Glena Davisa popełnił kroki. JJ Redick trafił jeden z dwóch wolnych, ale i to wystarczyło, by Magicy sprawili największą niespodziankę tego wieczoru. Jako jedyna niżej rozstawiona drużyna – wygrała.
Mam nadzieję, że ten dość chaotyczny opis końcówki tego spotkania choć w małym stopniu przybliżył Wam emocje, jakie panowały w Bankers Life Fieldhouse, bo naprawdę było co oglądać. Jeśli ktoś uważał, że to będzie nudna seria – pomylił się. Jak się okazało, nawet brak Dwighta Howarda nie wykluczył szans Orlando na przejście pierwszej rundy. Do zwycięstwa nie potrzebowali gradu trójek (9-24), choć to dwie trójki Jasona Richardsona (17 pkt, 5-8 3pt) zapewniły im wygraną. J-Rich był jednym z trzech graczy Magic, którzy mogą czuć się bohaterami.
Glen Davis nie przestraszył się o pięć cali wyższego Roy’a Hibberta, skompletował double-double (16 pkt, 13 zb) i mimo tego, iż center Pacers sześciokrotnie go blokował, nie potrafił poradzić sobie z nim na półdystansie, gdzie Big Baby raz po raz omijał jego ręce. Wreszcie – Big Baby zebrał najważniejszą piłkę meczu, a w defensywie zatrzymał Hibberta (3-11 FG) mimo różnicy wzrostu. Rozegrał aż 40 minut, choć w przedostatnim meczu RS nabawił się kontuzji kostki.
Jameer Nelson zdobył 17 punktów i miał 9 asyst. Nie miał problemów z dostawaniem się pod kosz i omijaniem rąk Hibberta, jednak częściej decydował się on na oddawanie piłki kolegom na wolną pozycję. Tak czy tak, Nelson był wielkim zagrożeniem dla defensywy Indiany, a Frank Vogel musi coś z tym zrobić przed poniedziałkowym meczem numer dwa.
Poza tą trójką tylko Earl Clark może być z siebie naprawdę zadowolony. Co prawda trafił on tylko 2 z 6 rzutów, ale miał 9 zbiórek i aż 4 bloki, wszystkie na przełomie pierwszej i drugiej kwarty. Ryan Anderson zdobył tylko 5 punktów (2-7 FG), a Hedo Turkoglu – 9 (3-10 FG).
Jeśli zaś chodzi o Indianę – David West był najlepszym strzelcem z 19 punktami (9 zb, 8-14 FG). Danny Granger miał 17 oczek i 8 desek, ale spudłował 13 z 20 rzutów i nie popisał się w końcówce meczu. Podobnie jak Paul George (8 pkt, 4-11 FG, 0-4 3pt), który spudłował w crunch-time dwie czyste trójki. Roy Hibbert (8 pkt, 13 zb) miał aż 9 bloków, w tym 6 w pierwszej połowie. Pod nieobecność Howarda gospodarze wygrali punkty z pomalowanego (36-26) i drugiej szansy (21-13). Trafili jednak tylko 34,5% rzutów z gry i 59% wolnych.
lekceważeni Orlando mają jedną przewagę nad Indianą: grali wiele razy w Play-Offs i nawet w finałach. Pacers, których rozwój z przyjemnością oglądam muszą jeszcze nabrać doświadczenia. Dlatego obstawiałem na 4:2 lub 4:3 dla Pacers… a nie jak wielu prawe sweepa. Myślę, że Orlando conajmniej jeden mecz jeszcze urwie.
Możesz wierzyć, że Orlando bez Howarda jest słabym zespołem, ale ja wierzę, że będzie 4:2, 4:1 dla Orlando i to oni będą grali dalej z Miami/NYK. Play-offy są także nie przewidywalne, kto by pomyślał, że misie rok temu tak daleko by zaszły