Po dość zaskakującej porażce na początku serii Indiana Pacers w drugim spotkaniu wyrównała stan rywalizacji, pokonując Orlando Magic 93:78. Magicy w pierwszej połowie wyglądali nieco lepiej od swoich faworyzowanych przeciwników i do szatni schodzili z prowadzeniem, jednak w trzeciej kwarcie wszystko się zmieniło. To właśnie w tej odsłonie Pacers zapewnili sobie zwycięstwo, dzięki któremu do Orlando jadą z remisem 1-1.
Początek, tak jak w pierwszym meczu, należał do Pacers. W sobotę gospodarze rozpoczęli od wyniku 17:7, dziś było to 18:7. Zarówno wtedy, jak i teraz, Magic szybko wrócili do gry. Podopieczni SvG zamknęli pierwszą kwartę runem 9-2 i po 12 minutach przegrywali tylko trzema punktami (21:24). Z prowadzeniem Indiana pożegnała się już na początku drugiej odsłony, choć Leandro Barbosa nie chciał do tego dopuścić. Brazylijczyk zdobył 4 pierwsze punkty Pacers w tej kwarcie, jednak Glen Davis dwoma trafieniami z rzędu wyprowadził swój zespół od remisu do pierwszego, 4-punktowego prowadzenia. Rozstawieni z szóstką Magicy nie nacieszyli się nim długo, w dalszej części drugiej kwarty wynik oscylował wokół remisu, jednak dobra gra Glena Davisa (14 pkt, 8 zb w pierwszej połowie) sprawiła, że Orlando osiągnęło 5-punktową przewagę. Po pierwszej połowie wygrywali dwoma punktami, ale zrobili naprawdę dobre wrażenie.
Tak dobre, że gdy Pacers dominowali trzecią kwartę, nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Niestety, to nie był sen. Owszem, po dwóch minutach drugiej połowy Magic znów prowadzili 5 punktami, jednak Indiana przeprowadziła wtedy run 25-5, a w pewnym momencie zdobyła 14 punktów z rzędu. Po tym zrywie gospodarze prowadzili 15 punktami, a ja, jako kibic Magic, cicho wierzyłem, że moi ulubieńcy pamiętają jeszcze wczorajszy come-back Clippers. Nic z tego. Pacers utrzymali 15-punktową przewagę przez resztę meczu i doprowadzili do wyrównania.
Oczywiście kluczową dla losów meczu kwartą była ta trzecia. Pacers wygrali ją 30:13, o wielkim zrywie już wspominałem. Najbardziej przyczynił się do niego George Hill (18 pkt, 14 w drugiej połowie, +28!), który zdobył 9 spośród 25 punktów swojej drużyny. Podopieczni Franka Vogela wykorzystali przewagę pod koszem, zbierając w 3Q aż 16 piłek (8 w ataku – 13 pkt drugiej szansy) przy 4 Magic.
Hill był najlepszym strzelcem drużyny wraz z Dannym Grangerem (18 pkt, 7-21 FG, 7 zb) i Davidem Westem (18 pkt, 11 zb, 4 ast, 8-10 FT, 5-14 FG), jednak był on znacznie skuteczniejszy. Trafił 6 z 10 rzutów. Wraz z Paulem George (17 pkt, 7-10 FG) zgasili back-court Magic, który w sobotę zgasił ich. W G1 Jameer Nelson (dziś 12 pkt, 4-13 FG) i Jason Richardson (1-5 FG) zdobyli wspólnie 34 punkty przy 19 oczkach duetu Hill-George. Dziś startujący obrońcy Indiany pokonali swoich magicznych odpowiedników 35-14.
Roy Hibbert (4 pkt, 13 zb) w pierwszym meczu zablokował aż 9 rzutów przy tylko 2 faulach. Dziś miał tylko 2 bloki przy aż 4 przewinieniach, przez które grał tylko 23 minuty.
Magic nie mogli dziś liczyć na back-court Nelson-Richardson, który zagwarantował im pierwszą wygraną. Glen Davis w pierwszej połowie grał bardzo dobrze, był agresywny i dostawał się na linię, raz nawet dobił pudło swojego kolegi efektownym wsadem, ale po przerwie czar prysł. W drugiej połowie Big Baby zdobył tylko 4 punkty i zebrał 2 piłki. Magic nie mogli więc liczyć na żadnego gracza, który dał im zwycięstwo w G1. JJ Redick zdobył z ławki 13 punktów, Hedo Turkoglu dodał 10, a Ryan Anderson – 11.
Magic trafili tylko 35,5% rzutów, 8 z 25 trójek i popełnili 16 strat. Pacers natomiast mieli skuteczność 42,9% z gry, ale trafili tylko 2 z 20 trójek (Granger 1-10). Nie mylili się na linii (w G1 59%, dziś 25-28) i bardzo dobrze kończyli kontrataki (22-2). Poprawili atak, bo z obroną nigdy nie było problemu – w drugich połowach zatrzymali Magic łącznie na 64 punktach, 20 stratach i 5-18 za trzy.
Mecz trzeci w środę. Pacers wygrali tylko jedną z 15 serii, w których przegrali pierwszy mecz, a Magic pod SvG wygrali wszystkie 5 serii, które rozpoczęli wygraną. Jednak faworytami wciąż są koszykarze z Indianapolis.