W pierwszym G3 rozegranym podczas Play-Offs 2012 pewnie zwyciężyli Indiana Pacers, pokonując na Florydzie Orlando Magic 97:74. Dzięki tej wygranej odzyskali przewagę własnego parkietu, odebraną im w pierwszym meczu. Do zwycięstwa gości poprowadził duet Roy Hibbert-Danny Granger. Spośród Magików najlepiej spisał się znów Glen Davis, który w drugiej kwarcie praktycznie samodzielnie ciągnął całą drużynę. Niestety dla Orlando – Pacers (jak 2 dni wcześniej) zdominowali trzecią kwartę i zapewnili sobie w niej wygraną.
Tak jak w poprzednich dwóch spotkaniach, początek należał do Pacers. Tym razem goście trafili 9 z pierwszych 10 rzutów. Po tej eksplozji trafień prowadzili 21:10 i nie pozwolili swoim rywalom na dogonienie się jeszcze w pierwszej kwarcie. Przestali jednak trafiać tak, jak na początku i dla odmiany spudłowali 9 z 10 kolejnych rzutów. Magic również nie mogli wciąż się wstrzelić, ale do czasu.
Glen Davis w pierwszej kwarcie nie miał ani jednego punktu. W drugiej zaś zdobył 16 punktów (wyrównany career-high), wraz z JJ Redickiem utrzymali Magic w grze, nic nie robiąc sobie z defensywy Pacers, którą raz po raz rozbijali w pick-n-popach. Dzięki temu Orlando po pierwszej połowie przegrywało sześcioma, a nie szesnastoma czy dwudziestoma sześcioma punktami. Sielanka skończyła się jednak wraz z rozpoczęciem trzeciej kwarty.
W tej serii Pacers najlepiej, a Magic najgorzej, czują się w drugiej połowie, a w szczególności – właśnie w trzeciej kwarcie. W poprzednim meczu Indiana wygrała tę odsłonę 30:13, zapewniając sobie wyrównującą stan serii wygraną. Dziś osiągnęli pod jej koniec aż 23-punktową przewagę. W czwartej kwarcie ta różnica powiększyła się do 29 oczek.
Po wygranej Magic w pierwszym meczu znów pojawiła się nadzieja, że Orlando może wygrać tą serię. Jednak dwa kolejne mecze potwierdziły, że Pacers są po prostu lepszą drużyną. Mają zbyt dużo dobrych graczy, by poddać się Magikom. Nawet jeśli jeden zawodzi, inni są w stanie rzucić „jego” punkty. David West w poprzednich meczach grał bardzo dobrze, a dziś został zatrzymany na 2-9 z gry i 4 punktach. Z dalekiej podróży wrócił za to Danny Granger, który po 1-10 za trzy w G2 dziś trafił 5 trójek, zdobywając w sumie 26 punktów i zbierając 9 piłek. Roy Hibbert zanotował double-double 18/10, trafił 8 z 10 prób z gry, wykorzystując swoją przewagę wzrostu. To właśnie środkowy Pacers rzucił pierwsze 6 punktów w drugiej połowie, po których Magic nie „obcięli” już straty do mniej niż 9 punktów. George Hill znów był za szybki dla obrony Magic (15 pkt). Double-digits dorzucili także Paul George (12/7/4) i z ławki Darren Collison (10 pkt).
Glen Davis po świetnej drugiej kwarcie w trzeciej zanotował jeszcze jedną serię 6 punktów z rzędu dla Magic. I tyle. Później nie zdobył już żadnego punktu. Ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem 22 punktów (10-18 FG), ale też tylko 4 zbiórek. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie on i jego punkty w 2Q, Magic przegraliby ten mecz znacznie wcześniej i znacznie większą różnicą punktów. Ryan Anderson (7 pkt) swoje pierwsze punkty zdobył dopiero w czwartej kwarcie, gdy było już po wszystkim. Znów przeciętnie zagrał startujący back-court Orlando. Jameer Nelson (10 pkt, 5 ast, 3-10 FG) i Jason Richardson (2-8 FG) spudłowali razem 13 z 18 rzutów. Natomiast JJ Redick z ławki spisał się naprawdę dobrze, zdobył 13 punktów.
Magic mieli ogromne problemy na deskach. Pacers zebrali 9 pierwszych piłek w meczu i wygrali na tablicach 46-33. 13-5 było w ofensywnych zbiórkach (Roy Hibbert 5). Spośród Magików tylko Quentin Richardson (10 zb) spisał się zadowalająco na deskach. Może jeszcze Earl Clark (5). A reszta? Davis 4, Anderson 1, Turkoglu 1.
O ile dobrym ruchem ze strony SvG była zmiana krycia na Weście, którego przejął Davis, tak Anderson kryjący Hibberta to nie najlepszy pomysł. Biorąc pod uwagę słabą efektywność Andersona w tej serii (7.7 PPG, 5-15 3pt), grałbym więcej Earlem Clarkiem, który umie blokować rzuty i jest lepszym obrońcą. To nie jest oczywiście Dwight Howard, który zaprowadziłby tu porządek, ale bez niego Magic jakoś muszą sobie radzić.
Mecz czwarty w sobotę o 20:00. Jeśli Magic go nie wygrają, najpewniej polegną w całej serii. Porażka Orlando oznacza 1-3 przed kolejną wizytą w Indianie. Ale cały czas wierzę, że tak się nie stanie.