George Hill zdobył 6 ostatnich punktów Pacers, trafił dwa rzuty wolne na 2.2 sekundy przed końcem dogrywki, a Indiana Pacers pokonała Orlando Magic 101:99. W tym spotkaniu do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka, choć goście z Indianapolis prowadzili w czwartej kwarcie aż 19 punktami. Magic zdołali wrócić do gry, ale nie wykorzystali żadnej z dwóch szans na wygraną. Pacers wygrali oba mecze w Orlando i przed piątym – być może ostatnim – meczem prowadzą 3-1.
Po fatalnej porażce w trzecim spotkaniu (74:97) Magic wiedzieli, że dla nich to mecz o wszystko. Nie oddali więc początku meczu (w poprzednich start zawsze należał do Pacers), objęli nawet prowadzenie 16:10. Niestety, Jameer Nelson złapał dwa faule, a na parkiet wszedł Chris Duhon (w 10 minut -11), który dał jeszcze jeden powód Stanowi van Gundy’emu, żeby pierwszym zmiennikiem Nelsona uczynił Isha Smitha. Najpierw pośliznął się, potem podał do nikogo na aut, wreszcie podczas wyprowadzania akcji bez żadnej presji zgubił piłkę i spowodował błąd 8 sekund. W ostatnich 3:25 pierwszej kwarty, gdy Duhon zastąpił Nelsona, Magic nie trafili żadnego rzutu z gry, a ich jedynymi punktami były 3 wolne Redicka. Pacers wykorzystywali głupie straty swoich rywali i wygrali pierwszą kwartę 22:19.
W drugiej kwarcie Pacers przycisnęli (trafili 13 z 21 pierwszych rzutów w meczu), wywalczyli pierwszą dwucyfrową przewagę w tym meczu (34:23), a Magic nawet z Nelsonem nie mogli trafić z gry. Wreszcie przełamali się, gdy Davis po podaniu Nelsona skończył spod kosza. Ten moment nie był końcem problemów Magic, bo Indiana wciąż trafiała i nie pozwalała na odrobienie strat, ale to nie trwało wiecznie. Gospodarze przeprowadzili run 15-4, z czego 11 punktów należało do duetu Richardson-Turkoglu. Ten pierwszy trafił na niespełna 2 minuty do końca pierwszej połowy na remis, a na halftime gracze Orlando schodzili z tylko 2-punktową stratą. Pierwszy come-back powiódł się, ale wtedy jeszcze żaden Magik nie wiedział, że będzie musiał wracać do gry jeszcze raz.
Po pierwszej połowie drużyna z Florydy trzymała się całkiem nieźle, ale wszyscy w obozie Magic wiedzieli, że kluczem będzie przetrwanie trzeciej kwarty. W dwóch poprzednich porażkach to właśnie w tej odsłonie Orlando pozwalało rywalom na osiągnięcie bezpiecznej przewagi. Tym razem nie dali się tak łatwo, choć przegrywali, nie pozwolili Pacers na odskoczenie. Dopiero w ostatnich 3 minutach coś pękło i Indiana przeprowadziła run 9-1 (po 3Q 73:61), który był początkiem większego zrywu na przełomie dwóch ostatnich kwart – 18-3. Po nim Magic przegrywali na 8:14 do końca czwartej kwarty 63:82. I wtedy zaczął się come-back.
Magic zdobyli 14 punktów z rzędu, z czego 6 należało do świetnie grającego (12 pkt w całej 4Q) Glena Davisa. Dopiero po drugim time-oucie Pacers przełamali ten run, trafił George Hill, ale natychmiast odpowiedzieli Davis i Turkoglu i na 3:35 do końca regulaminowego czasu gry goście wygrywali tylko 84:81. Kolejna minuta należała jednak do nich – Hill trafił tym razem za trzy, a w kolejnej akcji prowadzenie podwyższył Granger. 2:35 do końca i osiem punktów straty. Magic przebrnęli już tyle, że nie mogli się teraz poddać. SvG wziął time-out i po trzech sekundach od wznowienia gry po akcji catch-n-shoot za trzy trafił świetnie dysponowany Jason Richardson. Później dwa celne osobiste dorzucił Davis. Pacers mieli szansę na odgryzienie się, ale David West spudłował dwa rzuty i popełnił piątą stratę w tym spotkaniu. Wreszcie JJ Redick świetnie zmylił Paula George’a i trafił na 38.7 sekundy do końca trójkę na remis. Z 63:82 do 89:89 – run 26-7 tuż po 3-18 – naprawdę wielki wyczyn graczy Orlando. George Hill, który wcześniej ratował swoją drużynę (i później też uratuje), tym razem nie trafił zza łuku nawet w obręcz, przez co Pacers popełnili błąd 24 sekund. Magikom zostało 14.7 sekundy. Nie zdołali jednak trafić ostatniego rzutu na zwycięstwo. Jameer Nelson przekozłował większość czasu po czym oddał niecelny rzut po piwocie. Dogrywka!
Pacers za wszelką cenę chcieli udowodnić, że czwarta kwarta była tylko wpadką. David West w trzeciej kwarcie zdobył 12 punktów, w czwartej popełnił kilka błędów, ale na starcie OT znów grał jak należy. Zdobył pierwsze 4 punkty dogrywki, a sześciopunktową przewagę zapewnił Danny Granger. Magic swoje pierwsze punkty zdobyli w drugiej połowie dogrywki, ale za to jakie – Richardson trafił po raz kolejny za trzy, a remis 95:95 na 1:35 do końca akcją 2+1 wywalczył Nelson.
Wtedy rozpoczęła się korespondencyjna rywalizacja Glena Davisa z George’m Hillem. Ten drugi najpierw trafił dwa rzuty wolne, a potem dołożył kolejne dwa punkty, jednak za każdym razem Big Baby, który nie musiał zmagać się z Roy’em Hibbertem (6 fauli) odpowiadał celnym rzutem spod kosza dającym wyrównanie i mówiącym „George – Twoja kolej”. Hill na 2.2 sekundy do końca otrzymał szansę od faulującego Jameera Nelsona na zostanie bohaterem meczu. Znów nie zawiódł na linii. Magic potrzebowali celnego rzutu, ale obrona Pacers wymusiła na Turkoglu dostarczenie piłki na fade-away do Davisa, który minimalnie się pomylił. Orlando po wielkim meczu, w którym na porażkę nie zasłużyło – przegrało. Ta klęska sprawia, że Magic muszą wygrać trzy kolejne mecze, by przejść dalej. Biorąc pod uwagę dobrą grę Pacers – to bardzo mało prawdopodobne. Wygląda na to, że drugi rok z rzędu Orlando nie ujrzy drugiej rundy PO.
Jason Richardson po dwóch bardzo słabych meczach dzisiaj zagrał świetnie. Zdobył 25 punktów (9-18 FG), trafił bardzo ważne trójki i kończył nawet z pomalowanego. Większe brawa należą się jednak Glenowi Davisowi (24 pkt, 11 zb, 10-18 FG), który jest bezsprzecznie najlepszym graczem Orlando w tej serii. Nigdy nie myślałem, że uznam Big Baby’ego najrówniej grającym graczem jakiegokolwiek zespołu. A jednak. Davis zdobył 12 punktów w czwartej kwarcie, brał udział w come-backu i trzymał Magic w grze pod koniec dogrywki. Nie trafił ostatniego rzutu, ale to chyba nie on miał rzucać. Jameer Nelson miał kłopoty ze skutecznością (4-15 FG), ale ogólnie grał dobrze (12 pkt, 11 ast, 6 zb). Hedo Turkoglu i Ryan Anderson zdobyli po 11 punktów, a JJ Redick z ławki dodał 10 oczek (2-9 FG) i 7 asyst (6 w 4Q).
David West zdobył 26 punktów (12 w 3Q, wtedy 6-9 FG) i 12 zbiórek. Danny Granger uzbierał 21 oczek (8 w 3Q) i 7 zbiórek. Roy Hibbert zanotował double-double (14 pkt, 11 zb, 5-7 FG) i znów był problemem dla Magic, ale nieco mniejszym – popełnił 6 fauli i nie mógł pomóc swojej drużynie w końcówce (Glen Davis!). Ta jednak poradziła sobie bez niego. George Hill zdobył tylko 12 punktów (3-10), raz spudłował pięć rzutów z rzędu, ale to do niego należało 6 ostatnich punktów Pacers. Bardzo dobrze z ławki spisał się Darren Collison, który w 18 minut miał 11 punktów, 9 asyst i 2 przechwyty bez żadnej straty.
Czas na garść liczb.
Od wyniku 82:63 do 84:81 (dobitka Hedo) Magic trafili 9 z 11 rzutów z gry, a Pacers spudłowali 7 z 8 prób. Jednak przed tym zrywem Orlando trafiło tylko 33% rzutów. Taki sam procent wpadł w pierwszej połowie, podczas gdy Pacers w tym samym czasie trafili aż 48%. Gospodarzy ratowały jednak rzuty wolne (14-16 w 2Q, 17-21 w pierwszej połowie). Ostatecznie Indiana trafiła 46,4% rzutów, a Orlando okrągłe 40%.
Pacers mają sposób na Magic. Udaje im się zneutralizować ich najgroźniejszą broń – trójki. Orlando trafiało w RS 38% – w trzech kolejnych porażkach w tej serii ten procent spadł do 32% (22-69). Magikom udało się za to zmniejszyć przewagę Pacers pod koszami. Co prawda znów przegrali zbiórki (42-49, 11-13 w ataku i w punktach drugiej szansy), ale już w punktach z pomalowanego był remis (42-42). Udało się też powstrzymać kontry (6-6 w punktach z ‘fast-break’).
Opłaca się grać niską piątką – piątka Nelson-Redick-J.Richardson-Turkoglu-Davis zdobyła 26 punktów w 11 minut (11-22 FG, 7 ast, 0 TO). Co ciekawe – SvG w tych play-offach grał takim ustawieniem przez tylko trzy minuty (!), a w RS tylko przez minutę (!).
Pacers to mocna defensywnie drużyna, ale gorzej idzie im przy bronieniu pick-n-rolli. Rolujący gracz Magic w dzisiejszym meczu trafił 10 z 13 rzutów (2-2 za trzy), a ścinający trafili 5 z 7 prób.
Nie wiem, dlaczego Duhon wciąż jest zmiennikiem Nelsona. Dzisiaj w niecałe 10 minut miał wskaźnik -11, a Magic z nim na parkiecie spudłowali 8 z 11 rzutów (11 pkt) i popełnili 7 strat (Duhon 2).
Pacers mają szerszy skład i o tym wszyscy wiedzą. Collison, Hansbrough, Barbosa, Amundson – jest w czym wybierać. Dla porównania, Redick jest jedynym rezerwowym Magic, na którego SvG może liczyć w każdym meczu. Dziś Frank Vogel na 7 minut wystawił dziś piątkę Collison-Barbosa-George-Hansbrough-West. Efekt? 17-6 w punktach, 50% z gry, 50% trójek, 10-4 na tablicach. W konfrontacji ławek rezerwowych Pacers wygrali 26-16, przy czym oni trafili 10 z 17 rzutów, zaś ich Magiczni rywale tylko 3 na 15.
Dzisiaj back-court Magic nie dał się przyćmić duetowi Hill-George (4-17 FG). Hill jednak zasłużył się dla swojej drużyny dopiero w końcówce. Nelson zaś nie trafił na zwycięstwo i popełnił niezbyt mądry faul w ostatniej akcji Pacers w tym meczu. Jason Richardson oddał aż 12 trójek – trzeci największy wynik gracza Magic w play-offs – trafił tylko 4.
We wtorek – Game 5. Czy wtedy nastąpi koniec tej serii? Moim zdaniem – nie. Piszę to nie tylko jako fan Magic. Mam po prostu takie przeczucie.
No to Magic popłynęli. Spodziewałem się po nich więcej w tej serii. Może jeszcze zaskoczą, ale szczerze mówiąc wątpię. Nelson odwalił głupotę z tym faulem w samej końcówce.