Defensywa górą i kto popełnia mniej strat ten wygrywa – tak w wielkim skrócie można ocenić mecz numer 4 pomiędzy faworytem Wschodu – Chicago Bulls a kopciuszkiem – Philadelphią 76ers. W Wells Fargo Center przez 3/4 spotkania oglądaliśmy kontrolowaną grę oraz sporo ataku pozycyjnego. Praktycznie żadna z drużyn nie była w stanie – z małymi wyjątkami – narzucić swojego stylu gry rywalowi.
Kontuzje, kontuzje i jeszcze raz kontuzje hamują niesamowicie team z Illinois, a widać to w niemal każdym elemencie gry począwszy od mniej skutecznej obrony na obwodzie i pod koszami, poprzez wyprowadzenie kontr, na ograniczonym ataku – bez penetracji pod kosz i udanych akcji pick’n’roll i pick’n’pop – kończąc. Szóstki nie skupiające się na defensywie przy osobach pauzujących Derricka Rose’a i Joakima Noaha są o krok od historycznego wyczynu – podobnego do tego jaki zrobili swoim fanom słynni Grizzlies, przed rokiem, eliminując pierwszych na Zachodzie, Spurs. Zespół Douga Collinsa poczuł wiatr w żaglach i wykorzystuje, wywodzące się z urazów rywali, przewagi.
Tylko 4 drużynom w historii ligi udało się przepchnąć #1 faworyta i wyżej rozstawioną ekipę podczas 1 rundy dogrywek. Zrobili to Denver Nuggets Dana Issela z Mutombo, Ellisem czy Packiem w składzie, przeciwko Sonics w 1994 roku (George Karl prowadził takie nazwiska jak Payton i Kemp), New York Knicks po poprzednim lock oucie w 1999 roku, eliminując Heat Pata Riley’a i jego Żar (następnie Houston i Sprewell poprowadzili N.Y. do finałów NBA przeciwko Spurs), w końcu Golden State Warriors z brodatym Davisem (nawiązywano wówczas do filmu '300stu’) i ex trenerem Mavericks Donem Nelsonem, którzy odprawili z kwitkiem team z Dallas, w 2007. Sixers za 48h staną przed historyczną szansą bycia tym 5 teamem, który awansuje do drugiej rundy z niskiego, ósmego miejsca.
Początek spotkania w Mieście Przyjaźni to dwie odmienne kwarty. Pierwsza z nich na korzyść gospodarzy a podczas niej starterzy gości prezentowali się fatalnie. Richard Hamilton podejmował złe lub pochopne decyzje i w całym spotkaniu trafił tylko 3 z 9 prób z gry. Do przerwy zero na koncie miał borykający się z urazami łokcia (znów oberwał w lewy staw od Evana Turnera) oraz stawu skokowego C.J Watson. Ponadto błędy i niecelne rzuty zdarzały się grającemu z przepaską na kontuzjowanym nadgarstku, Luolowi Dengowi. Wszystkie te wady Bulls wykorzystywali skrzętnie gracze Collinsa – 24:15 po I kw. – znajdując swojego lidera w centrze, Spencerze Hawesie (17 punktów przed przerwą).
Podczas drugiej odsłony Tom Thibodeau postawił na zmienników, którzy mimo ubytków w składzie zdołali wygrać rywalizację rezerwowych (23-17). Świetne wejście i 10 oczek z rzędu Taja Gibsona (10pkt i 8zb przed przerwą), dwa celne i jedyne w tym meczu trafienia z półdystansu i dystansu Kyle’a Korvera oraz 4 punkty Johna Lucasa ożywiły ataki gości. Z drugiej strony parkietu prezentowali się Bulls o wiele skuteczniej, powstrzymując obwodowy tercet rywali (Holiday,Turner,Williams) do 4 celnych rzutów na 28 prób! Cieniem siebie był zwłaszcza Jrue Holiday, autor 1 celnego trafienia na 12 wykonywanych rzutów!! Przyjezdni odrobili 7 oczek na przestrzeni drugich 12 minut i zostawali w grze o końcowy wynik (42-44).
Trzecia kwarta to pójście za ciosem graczy Thibsa. Bulls w końcu dostawali regularne punkty ze strony Carlosa Boozera (6 w 4 minuty), zza łuku zaczęli trafiać Deng i Watson (ten ostatni pierwsze trafienie z pola i pierwsze punkty) a swoje dołożył Hamilton. 56-50 dla gości zaniepokoiło trenera Collinsa, który w końcu doczekał się przebudzenia Turnera i Holiday’a czy celnego rzutu zza łuku Iguodali. Do ostatniej sekundy 3 kw. trwała wymiana ciosów i prowadzenie przechodziło ze strony na stronę (64-63 dla 76ers).
Finałowa odsłona to w pierwszej fazie mały zryw gospodarzy i wyjście na 5-punktowe prowadzenie (70-65), następnie pogoń gości, głównie dzięki pewnej ręce na linii rzutów osobistych Watsona (wszystkie 17 oczek zdobył w drugiej połowie!). Kiedy Bulls doszli rywala na punkt, po trafieniu z 3-ciego metra Gibsona, wydawało się, że będziemy świadkami bardzo wyrównanej końcówki. Samych emocji może i nie zabrakło, ale wygraną Bykom ukradł Holiday, który najpierw trafił dwie kolejne próby z dystansu, po czym następnie wykorzystał rzuty wolne (84-80), zostając bohaterem spotkania. Szansę na dojście dla Bulls miał jeszcze Boozer, ale niestety popisał się on 5 w tym meczu stratą..
Kluczowa statystyka: liczba strat – 14:8 na niekorzyść Bulls.
Zawiedli: Richard Hamilton (3-9 z gry i 2 straty) oraz Lou Williams (2-10 z gry)
Najlepsi: Carlos Boozer (23pkt i 11zb – najlepszy występ w play off 2012), Taj Gibson (14pkt i 12zb) oraz Spencer Hawes (22pkt i 8zb), Jrue Holiday (20pkt,8zb,6as) i Andre Iguodala (14pkt i 12zb).
Sixers notują najlepszą serię od czasów Allena Iversona podczas play off 2001, i mają na koncie 3 wygrane z rzędu.
Wynik: Chicago Bulls – Philadelphia Sixers 82-89 (15:24, 27:20, 21:20, 19:25) oraz 1-3 w serii.
Tak jeszcze z mojej strony – Iggy też gra z urazem (achilles) i stąd nie jest do końca sobą. W ogóle jego pojedynek z Dengiem to wojna dwóch zombiaków…
Oglądając jeszcze mi się skojarzyło, że te dwie kolejne trójki Holiday’a to takie akcje w stylu „nie, nie, nie… tak!” ;)
No i na koniec trzeba jeszcze wyróżnić Spencera Hawesa, który w pierwszej połowie katował Bulls i utrzymywał Sixers w grze.
Bulls znaleźli się w bardzo ciężkiej sytuacji. Nie sądziłem, że ta seria tak się dla nich niekorzystnie ułoży. BTW Hawes to trochę chyba oszalał ;)
Byki są w sytuacji skrajnej. Deng też prawdopodobnie gra z kontuzją. Więc trzech kluczowych graczy dopadł „pech”. Rezerwy starały się jak mogły, ale Hawes trzymał wynik. Później Holiday. Tak czy inaczej Phila wygląda przeciętnie. Jeśli będą grać z Bostonem to nie wróżę im niczego dobrego.
to najgorszy koszmar jaki mogłem sobie wyobrazić (jako kibic Byczków). Co prawda co nas nie zabije to nas wzmocni… czyli dobra nauczka dla całego zespołu, ale nie tak miało być. Jeśli będzie 1:4 to Bulls pewnie czeka jakaś rewolucja.
Cały czas brawa dla Gibsona, który daje z siebie sporo, przy niedyspozycji gwiazd.