Świetny start i rewelacyjna gra Ty Lawsona. Te dwa czynniki ustawiły mecz numer sześć. Z drugiej strony barykady Kobe Bryant borykał się z problemami zdrowotnymi. Lidera „Jeziorowców” dopadła grypa żołądkowa. Mimo to zagrał i to nieźle, ale brakowało silnego wsparcia od reszty zespołu. To wszystko spowodowało, że czeka nas jeszcze siódmy mecz w tej rywalizacji.
Drużyna | Stan | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Los Angeles Lakers | 3 | 20 | 25 | 23 | 28 | 96 |
Denver Nuggets | 3 | 30 | 24 | 36 | 23 | 113 |
Denver Nuggets już od samego początku zaczęło od wielkiego uderzenia. W pierwszych minutach meczu zanotowali run 0-13. To bez wątpienia zszokowało Los Angeles Lakers. Motorem napędowym był oczywiście Ty Lawson. Już po niecałych dwóch minutach gry miał na swoim koncie 8 punktów. W całym meczu był po prostu rewelacyjny i uzyskał 32 punkty, 6 asyst oraz 5 zbiórek. Jego skuteczność za trzy wynosiła 5/6. Lawson był prawdziwym wodzem „Bryłek” w tym spotkaniu.
Ten początkowy run w pewnym sensie ustawił całą rywalizację. Denver kontrolowało wydarzenia na parkiecie. W drugiej kwarcie jednak po udanych akcjach Kobe’go Bryanta, Ramona Sessionsa czy wreszcie punktach Pau Gasola ekipa z L.A. zniwelowała straty do czterech punktów na 1:20 min przed przerwą. Szybko odpowiedział jednak Arron Afflalo (6 pkt, 7 as i 5 zb), a chwile później trójkę dołożył jeszcze Danilo Gallinari i sytuacja wróciła do stanu poprzedniego.
W trzeciej kwarcie meczu Nuggets zaczęli grać jeszcze lepiej. Już nie wystarczyła im spokojna kontrola wyniku meczu. Teraz zapragnęli pogromu i cel swój osiągnęli. Krok po kroku oddalali się punktowo od bezradnych „Jeziorowców”. Na 1:22 przed końcem kwarty Ty Lawson dorzucił kolejną swoją trójkę i Denver wyszło na prowadzenie +25. Później jeszcze jednego wolnego dorzucił Andrew Bynum, a kolejne punkty zdobył Kobe Bryant i dzięki temu po 3/4 meczu było 68:90. Chyba mało kto już wierzył, że Lakers po tym meczu mogą zamknąć serię. Na dodatek, w czwartej kwarcie swoje pięć minut miał Corey Brewer. Zdobył 11 pierwszych punktów swojej drużyny w czwartej kwarcie. Wszedł z ławki i był nie do powstrzymania. Po jednej z jego akcji, na 7:52 przed końcową syreną, „Bryłki” wyszły nawet na prowadzenie 73:101. To był prawdziwy gwóźdź do trumny przyjezdnych. W tym momencie chyba nawet najbardziej optymistyczni fani Lakers stracili nadzieję. Brewer pokazał się ze świetnej strony. Początek czwartej kwarty to był jego show. W całym meczu przez 19 minut gry zdobył 18 punktów.
Gdy Nuggets osiągnęli tak kolosalną przewagę jakiekolwiek emocje się skończyły. Byliśmy świadkami małego przeglądu rezerw i chyba każdy już tylko czekał na końcową syrenę. Wynik nie był jakoś szczególnie ważny, bo dominacja Denver była bezdyskusyjna, ale wspomnę, że mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 96:113.
Kobe Bryant grał mimo choroby, a mimo to był najlepszym graczem „Jeziorowców”. Rzucił 31 punktów. Zabrakło konkretnego wsparcia od reszty drużyny. Trochę wniósł jeszcze Ramon Sessions, który rzucił 14 punktów. Strasznie, a wręcz koszmarnie, zawiódł Pau Gasol. Hiszpan był cieniem samego siebie. Nie wiem czy może jego nie zaatakowała jakaś bardzo poważna choroba, bo inaczej nie widzę wytłumaczenia tak bezbarwnej gry. Dorobek czołowego gracza Lakers to 3 punkty i 3 zbiórki. To jednak nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że zanotował skuteczność 1/10 z gry. Całkowita porażka. Jego partner podkoszowy, Andrew Bynum, poradził sobie lepiej, ale nie dominował tak jak robił to w przeszłości. Zdobył 11 punktów i zebrał 16 piłek, a na dodatek miał 4 bloki.
W Denver ostro szaleli Lawson i Brewer, ale warto wyróżnić jeszcze innych zawodników. Kenneth Faried znowu zrobił swoje na tablicach – 15 punktów i 10 zbiórek. Danilo Gallinari nie odnalazł się jako strzelec, ale swoje rzucił, a na dodatek świetnie kreował kolegów z drużyny. Włoch zanotował 12 punktów i 7 asyst.
Po dwóch pierwszych meczach wydawało się, że przed Los Angeles Lakers stosunkowo łatwe zadanie. Później wycieczka do Denver, gdzie zdarzyła się jedna porażka w dwóch meczach i tylko można było się utwierdzić w przekonaniu, że „Jeziorowcy” nie będą mieć większych problemów. Nadszedł jednak piąty mecz i niespodziewane zwycięstwo „Bryłek” na terenie wroga. W szóstym spotkaniu Denver nie dało już żadnych szans swojemu przeciwnikowi i wyrównało stan całej rywalizacji. Teraz przed nami siódme i zarazem ostatnie spotkanie. Wygrany zgarnia wszystko. Denver Nuggets są na fali i mogą bardzo dużo namieszać. „Jeziorowcy” w pewnym momencie chyba trochę za bardzo się rozluźnili. Teraz już tylko jeden, ostateczny mecz. Wiadomo jak jest w sporcie. Lakers cały czas są faworytami (chociaż wielu uważa, że to już się zmieniło…), ale mogą mieć gorszy dzień przy lepszym dniu rywali i kończą sezon. Dlatego muszą być maksymalnie skoncentrowani i znacznie zniwelować ilość błędów. Wszyscy zawodnicy Lakers muszą mieć zakodowane w głowach, o co toczy się gra. Gdy po tym szóstym meczu kamery pokazały schodzącego do szatni Kobe’go Bryanta miałem wrażenie, że w jego głowie narodził się plan zmasakrowania rywala. „Black Mamba” na pewno będzie miał takie nastawienie, ale inni zawodnicy LAL też muszą tym przesiąknąć. Bez wątpienia, będzie się działo. Ostatni mecz tej ciekawej serii już z soboty na nadzielę o 4:30 czasu polskiego.
Ja mam już scenariusz na 7 mecz. Kobe pobije rekord Chamberlaina i rzuci ponad 100 punktów, ale jeziorowcy i tak przegrają ;) A tak na poważnie to myśle że w 7 meczu LAL zdeklasują Denver, teraz mają nóż na gardle;)
Hmmm… Ostatnie dwa mecze tez starali się wygrać ;) Liczę na sensację. Andrzej tak jak Gołota może nie wytrzymać ciśnienia. A sam Bryant to za mało. A może Lakersi myślą, że gra się do 5 wygranych?
Widać, że Andrzejek swoimi głupimi gadkami zmobilizował Denver.
ja mimo przewagi doświadczenia i chyba umiejętności bardzo liczę na Denver. Chłopakom się to po prostu należy, za postawę. Fajnie by było temu najbardziej zadufanemu zespołowi w lidze utrzeć nosa zespołem „świerzaków”.