Autor: Piotr Gładczak
Dennis Rodman przez jednych uwielbiany przez innych nienawidzony, ale jedno stwierdzić można ze stuprocentową pewnością. Nie ma osoby, która nie doceniałaby jego wielkich umiejętności.
Mój szacunek do „Robaka” wziął się z mojego odwiecznego uwielbienia do specyficznych graczy. Nigdy moim ulubionym graczem nie był zawodnik pokroju Michaela Jordana czy LeBrona Jamesa (co nie znaczy, że nie cenię ich umiejętności). Koszulka Bulls z numerem 91 była moja pierwszą spod znaku NBA jaką miałem okazję posiadać w życiu. Pamiętam, że po zakupie nosiłem ją niemal na okrągło. Na bosiko do szkoły i kościoła. Byłem wtedy dziesięcioletnim chłopcem zakochanym w NBA chcącym farbować sobie włosy w różnobarwne wzroki. Mama szybko wybiła mi ten pomysł z głowy.
Wiele osób zadawało sobie do niedawna pytanie dlaczego gracz, który wielokrotnie zachowywał się – delikatnie mówiąc – niezgodnie z przyjętymi kanonami miałby wstąpić do zacnego grona wielkich postaci Galerii Sławy. Odpowiem na początek czysto statystycznie:
Pięć Mistrzostw NBA (2x z Pistons i 3x z Bulls)
Deffensive Player of the Year (1990, 1991)
Siedmiokrotnie najlepszy zbierający NBA
Ośmiokrotnie wybrany do pierwszej piątki obrońców
Niedawno Detroit Pistons zastrzegli numer 10, z którym grał w ich barwach Rodman. Jego wybór do HOF wydawał się dla mnie również czystą formalnością. Chyba nigdy nie urodzi się już gracz z takim wyczuciem do zbierania piłek (sorry Kevin Love). Koszykarz, który ze zdejmowania piłki z tablic uczynił wielki spektakl. Chyba nikt kto pamięta czasy gdy Dennis jeszcze grałnie zapomni jego niesamowitych umiejętności defensywnych i pamiętnych pojedynków choćby z Karlem Malone czy Horace Grantem.
Rodman to także ta gorsza strona i ekscesy takie jak na przykład to:
NBA i David Stern doskonale zdawali sobie sprawę, że potrzebują Dennisa, który po pierwsze świetnie gra, ale i robi wokół siebie zamieszanie. Romanse z Madonną czy Carmen Electrą za każdym razem lądowały na pierwszych stronach gazet i niezwykłą popularność ligi można w pewnym stopniu zaliczyć na konto najlepszego zbierającego w historii.
Pamiętam kiedy Rodman przyjechał do Polski co wywołało niesamowite zainteresowanie, a w „Magic Basketball” lub „Pro Baskecie” w wywiadzie powiedział coś w stylu: „Jeśli dostanę konkretną propozycję mogę zagrać w Polsce”. Naiwność młodego chłopca jakim wtedy byłem, że będę mógł zobaczyć kiedyś swojego największego idola w naszej lidze była wielka. Choć podwórkowa wieść niesie, że niewiele zabrakło by zagrał w szeregach Turowa Zgorzelec (1 lub 2 mecze).
Po zdobyciu piątego Mistrzostwa i zakończeniu kariery przez Michaela Dennis sam postanowił również zawiesić buty na kołku. Przerwa nie trawała jednak długo bo ciagnie wilka do lasu. Tym sposobem „Robak” podjął jeszcze dwukrotnie podchodzić do NBA. Za pierwszym razem w 23 meczach w barwach Lakers w trakcie 28 minut potrafił zbierać 11.2 piłek. Rodman naturalnie się nie zmienił i dalej szokował. Lakers rozstali się z nim po kilku spóźnieniach i nieobecnościach na treningach.
Po szybkim rozstaniu z LAL w kolejnym sezonie pod swoje skrzydła przygarnął go Mark Cuban. Skończyło się na dwunastu spotkaniach i aż 14.3 zbiórkach w każdym z nich. Trudno było jednak pogodzić mu się z myślą, że druzyna nie ma szans na tytuł.
Dennis Rodman na zawsze pozostanie w naszej pamięci osobą nie poddającą się trendom. Dennis zawsze chadzał swoimi ścieżkami i szukał wolności życiowej na swój sposób. Był po części postacią tragiczną, a zarazem wybitną i takich ludzi włąsnie pamięta się najdłużej. Happy Birthday the Worm!!
Zgadzam się!!!! Zawszę będzie brakowało mi w NBA kogoś takiego jak Rodman, też byłem jestem i będę jego fanem!!! ;] Naj Naj Dennis!
Zmieńcie ten ostatni akapit, bo brzmi co najmniej jakby już wąchał kwiatki od spodu.