Wszyscy kibice zgromadzeni dzisiaj w Staples Center chcieli być świadkami pasjonującego meczu, który zakończy się zwycięstwem ich pupili. Liczono bowiem, że Clipps mogą stać się podobną sensacją Play-Offów w NBA jak drużyna Kings, z tego samego miasta, grająca w NHL. Królowie robią furorę w obecnych rozgrywkach – z ósmego miejsca awansowali do kampanii posezonowej, odprawili już dwóch teoretycznie mocniejszych od siebie rywali, a teraz są na pewnej ścieżce do awansu do ścisłego finału. Podobny scenariusz dla swoich koszykarzy pewnie z chęcią wcieliłby w życie Vinny Del Negro. Jak się jednak okazało – w rywalizacji z Ostrogami młoda ekipa z L.A miała nieco za mało atutów.
Pomimo tego, że gracze Clippers przystąpili do meczu z dużym zaangażowaniem to widać było, że stawka meczu paraliżuje niektórych z nich. W końcu dla większości był to dopiero pierwszy występ w tak dalekich rejonach Play-Offs w NBA. Jak wszyscy wiemy presja w Mieście Aniołów bywa czasami doprawdy nie do zniesienia.
Tak więc zawodnicy Spurs niepostrzeżenie jako pierwsi zaczęli dominować w tym spotkaniu. Szybko udało im się wejść w odpowiedni, meczowy rytm i tym samym złapać kilkupunktową przewagę, która utrzymywała się przez długi czas gry w pierwszej odsłonie. Jak to zwykle bywa w przypadku koszykówki prezentowanej przez Gregga Popovicha zdobycze punktowe rozkładały się mniej więcej równo na czterech-pięciu zawodników. Żaden z nich nie był jakąś wybitnie wiodącą postacią, ale każdy z nich solidną grą dokładał jakąś mniejszą lub większą cegiełkę do tego sprzyjającego rezultatu. Wśród gospodarzy cieniował szczególnie Chris Paul, od którego w tej drużynie zależy zdecydowanie najwięcej. Del Negro musiał więc głowić się nad tym jak odpowiednio zmotywować swoją największą gwiazdę, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że bez jego koncertowej gry Clipps nie mają prawa wygrać tej potyczki.
Co ciekawe całkiem nieźle grał Jordan, który wykorzystywał przewagę siły nad chociażby Mattem Bonnerem. Sześć punktów w pierwszej ćwiartce po stronie tego zawodnika to naprawdę rzadki widok i to w jakiś sposób napawało optymizmem wygłodniałych zwycięstw miejscowych fanów. Ostatecznie pomimo tego, że w pewnym momencie przewaga wynosiła nawet dziewięć oczek na korzyść przyjezdnych, kwarta zakończyła się 'zaledwie’ pięciopunktowym deficytem po stronie graczy ze Staples Center.
Drugi rozdział tej konfrontacji nie przyniósł wielu zmian w grze obu teamów. Spurs ciągle kontrolowali wydarzenia boiskowe konsekwentnie powiększając swoje prowadzenie. Del Negro szukał różnych rozwiązań na wyjście z tej patowej sytuacji, ale po prostu nie miał odpowiednich graczy do zatrzymania świetnej, zespołowej gry Ostróg. Muszę przyznać otwarcie, że jestem pod wrażeniem tego jak wielką kulturą gry w tych PO odznaczają się podopieczni starego, dobrego Gregga. Wszystko w tej drużynie wydaje się być poukładane, zapięte na ostatni guzik i nie widać w tej ekipie żadnego przypadku. To naprawdę może imponować.
W pewnym momencie w poczynania Spurs wkradła się jednak jakaś mała zadyszka. Pozwolili oni zniwelować Clippersom aż dziewięć z trzynastu punktów różnicy i na drugą połowę gospodarze wychodzili z nadziejami na przedłużenie swoich szans w tej parze. Co warto nadmienić lepiej zaczęły też grać główne postacie w teamie z Los Angeles, a więc Blake Griffin i Chris Paul. To również mogło napawać optymizmem.
Trzecia kwarta wreszcie przyniosła ogromne emocje. Nabuzowani pozytywnymi fluidami miejscowi zaczęli wreszcie grać swoją koszykówkę – sporo wiatru na obwodzie robił swoimi przebojowymi akcjami CP3, który w zależności od potrzeby, albo punktował, albo odgrywał piłkę w okolice kosza, gdzie dobrze dysponowany był Griffin. Dzięki temu po czterech minutach od rozpoczęcia gry w drugiej części spotkania udało im się wyjść na czteropunktowe prowadzenie.
W porę jednak obudzili się ci, od których ciągle w grze Spurs zależy najwięcej, mam tu na myśli przede wszystkim nieśmiertelnego Tima Duncana, który w tegorocznych rozgrywkach posezonowych przechodzi prawdziwy renesans formy. Timmy w całej kwarcie uzyskał dziewięć oczek, w tym siedem, w bardzo ważnym okresie meczu, kiedy to gracze z Teksasu nie tylko odrobili całą zaliczkę Clipps, ale i wyszli na kilka punktów przewagi. Jako, że jednak dzisiejsze starcie to był prawdziwy show w wykonaniu tych, od których oczekuje się najwięcej to bombowy duet Griffin&CP3 szybko odzyskał animusz i dzięki swojej niezłej dyspozycji pozwolił wrócić swojej drużynie na właściwe tory.
Wszystkie te dotychczasowe smaczki miały się dopiero zintensyfikować w czwartej, być może ostatniej odsłonie tych Play-Offów dla graczy z Kalifornii. Miała to być dla nich prawdziwa próba nerwów, egzamin, który musieli zaliczyć by być uznawanymi za klasową, dojrzałą drużynę. Czy udało im się go zdać? Niestety nie do końca.
Początek tej ćwiartki wskazywał na to, że już do końca rywalizacji gra będzie toczyć się na przysłowiowym styku. Obie drużyny wyszły na maksa skoncentrowane do tego by wygrać to spotkanie i albo przedłużyć swoje nadzieje(Clippers), albo mieć więcej czasu na regenerację(Spurs). Zwiastuny okazały się jednak tym razem bardzo mylne.
Cichym bohaterem okazał się nie po raz pierwszy w tych Play-Offach Eric Bledsoe. Rezerwowy rozgrywający klubu z Miasta Aniołów znów zaskoczył i pokazał, że jest materiałem na naprawdę solidnego zawodnika. Może nawet takiego, którego stać na grę w pierwszej piątce niezłego klubu.
Wspomniany Bledsoe rzucił jedenaście kolejnych punktów dla swojego zespołu, co przy jednoczesnej indolencji Spurs w ataku doprowadziło do zbudowania, wydawałoby się bardzo solidnej zaliczki przed końcowymi fragmentami meczu. Wynosiła ona wtedy +6 na korzyść Clipps i wielu z nas wydawało się, że na zwieńczenie tej serii będziemy musieli jeszcze poczekać.
Wtedy to jednak przypomniał o sobie drugi unit Popovicha. Pięć oczek bez odpowiedzi rywali zanotował na swoje konto Gary Neal, ważną trójkę trafił Danny Green, zapunktowali też liderzy Duncan, Ginobili i grający bardzo przeciętnie Parker. W odpowiedzi kąsać próbował osamotniony CP3, ale jego starania spełzły na niczym. NBA po raz kolejny pokazało, że gwiazdy są bardzo ważne, ale jeszcze bardziej istotne są pełne składy, dziesiątka wyrównanych graczy, z których każdy wnosi coś do gry. To zadecydowało o dzisiejszym sukcesie Spurs i stawia to ich równocześnie w roli faworyta w każdym kolejnym match-upie w tej kampanii.
Ciekawostki:
- Obie drużyny świetnie rzucały dzisiaj z 'pomalowanego’. Clippers zdobyli w ten sposób 56, a Spurs 50 punktów
- Spurs udało się wygrać pomimo tego, że zapisali oni na swoje konto prawie dwa razy więcej strat niż rywale (16-9)
- Ciekawa jest też statystyka punktów po stratach. Clippers zdobyli w ten sposób aż 24 oczka, przy zaledwie ośmiu swoich przeciwników
- Skutecznie zagrali zawodnicy rezerwowi obu teamów. Dla Ostróg przynieśli oni 43 pkt. natomiast dla Clipps 31
- Aż sześciu podopiecznych Popa uzyskało jedenaście albo więcej punktów
- Dla Spurs było to osiemnaste zwycięstwo z rzędu, ósme w Play-Offach.
- Dzięki temu nawiązali oni do świetnego mistrzowskiego sezonu 98/99, gdzie również udało im się odesłać z kwitkiem dwóch rywali bez straty meczu
Liderzy:
Clippers:
Punkty: 23 Paul, 21 Griffin, 17 Bledsoe
Zbiórki: 8 Jordan, 6 Paul, po 5 Griffin i Evans
Asysty: 11 Paul, 3 Foye, po 2 Butler, Griffin i Williams
Przechwyty: 3 Foye
Bloki: 3 Jordan
Spurs:
Punkty: 21 Duncan, 17 Parker, po 14 Neal i Green
Zbiórki: 9 Duncan, 7 Splitter, 6 Green
Asysty: 5 Parker, po 4 Green, Ginobili, Jackson i Duncan
Przechwyty: po 1 Leonard, Green, Ginobili i Splitter
Bloki: 3 Duncan
Zawodnik meczu:
Tim Duncan (Spurs) – Klasa sama w sobie. Naprawdę nikt się chyba nie spodziewał, że te play-offy będą prawdziwym odrodzeniem jednego z najlepszych silnych skrzydłowych w historii NBA. Duncan pokazuje jednak, że jak chce to ciągle potrafi być dominującym graczem, który w bezlitosny sposób wykorzystuje każdy błąd przeciętnych w defensywie rywali. Bardzo chciałbym, żeby mistrzostwo trafiło w jego ręce i było pięknym ukoronowaniem jego kariery.
Antybohater meczu:
Caron Butler (Clippers) – To wyróżnienie bardziej za całość jego osiągnięć w tych play-offach. Dzisiaj nie zagrał źle, czy też tragicznie, ale na pewno nie był tak ważną postacią dla swojego zespołu, jakby sobie tego życzyli fani Clippers. Wydaje mi się, że po jego osobie spodziewano się dużo więcej. Oczywiście można go wytłumaczyć tą paskudną kontuzją ręki, która na pewno w jakiś sposób wpłynęła na jego grę. Przyznajmy jednak obiektywnie – w sezonie zasadniczym też nie błyszczał.
Dopoki byl Billups to Clippersi wygladali solidnie.Po jego kontuzji ta druzyna stracila duzo walorow.Zycze im dobrze.LAC potrzebuja kogos kto bedzie dostarczal duzo punktow.Buttler zawodzi,Jordan im dluzej trwal sezon tym byl slabszy.Dla mnie potrzebuja znalezc kogos na SG.
Szkoda Clippersów, jeszcze nie w tym roku… Ale nadejdzie ich czas :)