LeBron James jeszcze przed przyjściem do NBA miał przypiętą odpowiednią łatkę. W swojej drużynie licealnej, St. Vincent-St. Mary, nosił na koszulce numer #23 i wyprawiał naprawdę niesamowite rzeczy. Nikt nie miał wątpliwości, że to ogromny talent. Te wszystkie czynniki, plus skryte w zakamarkach podświadomości naszego pokolenia poszukiwanie następcy Michaela Jordana, sprawiły, że od młodego Jamesa zaczęto oczekiwać zdominowania najlepszej ligi świata na lata.
Atmosfera wokół LeBrona strasznie zgęstniała. Szybko został okrzyknięty „Królem” czy „Wybrańcem”. W wieku 18 lat trafił do NBA. Został wybrany z pierwszym numerem w drafcie 2003 przez Cleveland Cavaliers. Wszyscy byli już pewni, że do ligi zawitała nowa gwiazda. Dla „Cavs” był prawdziwym zbawicielem, a nawet firma Nike chętnie podpisała z tym młodym człowiekiem bajeczny kontrakt reklamowy. Wszyscy oczekiwali od Jamesa wielkich rzeczy. Inni zawodnicy MOGLI być wielkimi talentami i gwiazdami, a LeBron MUSIAŁ.
Pierwszy mecz LeBrona w NBA to 25 punktów, 9 asyst i 6 zbiórek zanotowanych w przegranym meczu z Sacramento Kings. Swój pierwszy sezon zakończył z nagrodą dla najlepszego debiutanta na koncie. Później rozgrywał naprawdę świetne mecze. Był wybierany do All-Star Game. Poznał nawet smak wielkiego finału, ale ostateczny triumf nie był w jego zasięgu. Ten cały balon związany z oczekiwaniem na dzień, w którym LBJ przejmie całą ligę na własność coraz bardziej rósł.
James miał sporą grupę fanów, ale chyba jeszcze więcej przeciwników, których przybywało z roku na rok. Ta cala niechęć wynikała prawdopodobnie z jego sposobu bycia oraz również tej całej łatki doskonałości, którą miał już przypiętą przed przyjściem do NBA. Wytykano mu wiele mankamentów, które demaskowały jego wielkość. Najczęstszy był jeden – nie miał mistrzostwa na swoim koncie, więc nie mógł nazywać siebie żadnym królem. Jeszcze większe oburzenie nastąpiło, gdy latem 2010 roku przeszedł do naszpikowanej gwiazdami ekipy Miami Heat.
Pierwszy rok LeBrona w Miami zakończył się porażką w finale z Dallas Mavericks. Teraz jednak jesteśmy już po drugim roku jego gry w Heat. Trzeba przyznać, że sezon 2011/2012 był dla LeBrona i jego kolegów z drużyny niezwykle udany. Najpierw James otrzymał swój trzeci tytuł MVP sezonu regularnego, a całe rozgrywki zakończyły się ostatecznym triumfem Miami i nagrodą MVP finałów dla LBJ. Można powiedzieć, że James spełnił swoje przeznaczenie, gdyż znalazł się na samym szczycie. Ciśnienie, które narastało przez lata, związane z osobą LeBrona powinno zacząć stopniowo opadać. Już dziewięć lat temu wszyscy oczekiwali od niego, że okaże się najlepszy, więc wreszcie spełnił te oczekiwania.
Szczerzę przyznaję, że nigdy nie byłem i pewnie nie będę fanem talentu tego zawodnika, ale czas zmienić spojrzenie na LeBrona. Już nie można patrzeć przez pryzmat przeznaczenia, które sami na niego narzuciliśmy. Nie porównujmy też tego człowieka do nikogo innego. Następcy Michaela Jordana i tak nie znajdziemy, a to jest LeBron James, który pisze własną historię. Można wytykać mu zarozumiałe wypowiedzi w mediach czy nieudane IV kwarty. Trzeba jednak również doceniać jego wspaniałe występy. James to bez wątpienia gracz wybitny. Po prostu patrzmy na LeBrona jak na każdego innego zawodnika – chwalmy za dobre zagrania, a gańmy za te gorsze. Nie patrzmy na niego znad wyżej zawieszonej poprzeczki, bo on tegorocznym mistrzostwem udowodnił coś całemu światu.
LBJ dostał od Boga niesamowity dar w postaci najbardziej atletycznych warunków fizycznych do uprawiania tego sportu. Talent oczywiście też jest. Trzeba również umieć wykorzystywać swoje przewagi. Po tegorocznych play-offach oddaje mu to. Jest graczem kompletnym i obecnie najlepszym. Z całych play-off zapamiętam głównie mecz numer 6 z Celtami. Szacun.
Lebron jest wielki! Po tych finałach, można go bez żadnego 'ale’ nazwać Jordanem XXI wieku. Napisał to hejter!
nie jestem pewny ale z tego co pamietam lebron w pierwszym meczu w swojej karierze mial 25 pkt 6 zb i 6 as a nie 9 a tak poza tym zgadzam sie z powyzszym artykulem pomimo ze nie lubie jamesa
Według boxscore’a z tego meczu miał 9 as i na dodatek jeszcze 4 prz ;). Pozdrawiam