Drodzy kibice NBA, dziś mamy dość ważne święto. Otóż swoje 46 urodziny obchodzi urodzony w Demokratycznej Republice Kongo Dikembe Mutombo – legendarny środkowy słynący ze znakomitej gry defensywnej, a także grożenia kolejnym rywalom palcem po zablokowanych rzutach czyli osławionego „Not in my house”. Z tejże okazji myślę, że warto pokrótce przypomnieć karierę tego zawodnika.
Dikembe Mutombo Mpolombo Mukamba Jean-Jeaques Wamutombo bo tak brzmi pełne imię zawodnika przyszedł na świat 25 czerwca 1966 roku w Kinszasie na terenie dzisiejszego Kongo, a do niedawna Zairu. Niestety nie zbyt wiele wiadomo o jego życiu i karierze w jego ojczyźnie. O wiele więcej jednak można znaleźć informacji już z czasów pobytu w USA. Swoją przygodę z poważną koszykówką zaczynał na słynnym uniwersytecie Georgetown pod okiem trenera Johna Thompsona, który uparł się, że zrobi z ogromnego chłopaka świetnego koszykarza. Pierwotne bowiem założenie Mutombo było takie, że zostanie lekarzem, ale jak widać jego życie potoczyło się inaczej. Wraz z niejakim Alonzo Mourningiem stworzył w drużynie Hoyas tzw. „rejection row”, a więc duet wyśmienitych wysokich graczy defensywnych, którzy byli ścianą nie do przejścia dla przeciwników. Zresztą Mutombo zasłynął w kampusie nie tylko świetną grą w drużynie uniwersyteckiej, ale także rozsławionym powiedzeniem „Who want’s sex with Mutombo”, które gwarantowało mu dobre relację z osobnikami płci przeciwnej. ( mam nadzieje, że czytają to pełnoletni fani NBA!!!).
Wracajmy jednak na parkiety NBA. Mutombo z college’u trafił do NBA w 1991 roku w wieku 25 lat – po trzech latach studiów. Z numerem czwartym wybrali go Denver Nuggets, wcześniejsze numery draftu ‘91 mieli kolejno Larry Johnson, Kenny Anderson oraz Billy Owens. Kongijski środkowy z miejsca stał się najlepiej zbierającym i blokującm ekipy z Kolorado. W ofensywie pod względem punktów ustępował jedynie Reggie Williams’owi, notując 16,6 pkt na mecz. Pierwszy sezon jednak udało mu się udokumentować jedynie dobrymi statystykami indywidualnymi bowiem jego drużyna nie awansowała do Play off wygrywając jedynie 24 mecze. Nie przeszkodziło mu to jednak zdobyć dwukrotnie nagrodę debiutanta miesiąca.
Kolejny sezon okazał się jeszcze bardziej udany dla dzisiejszego jubilata. Uświetnił go pierwszym w karierze występem w meczu gwiazd, który odbył się w Orlando (pamiętny mecz pożegnalny Magica). Dodatkowo Nuggets pod wodzą Dana Issela poprawili swój bilans i mimo, że zabrakło ich ponownie w rozgrywkach posezonowych to w grze Denver widać było wyraźny progres.
Następny rok to chyba jeden najbardziej udanych w karierze Mutombo. Po pierwsze debiut w Play off i to jaki. Nuggets, którzy weszli do play off na ósmym miejscu jako pierwsza ekipa z tego miejsca pokonała drużynę numer jeden. Ich ofiarami padli Seattle Supersonics z Shawnem Kempem i Gary Paytonem na czele. Podopieczni Issela wyszli z rywalizacji obronną reką mimo, że pierwsze dwa mecze przegrali, to udało im się wygrać kolejne trzy gry. W następnej rundzie ulegli 3-4 Utah Jazz, ale scena z płaczącym Mutombo z piłką w ręku przeszła do historii koszykówki jako jedna z najbardziej wzruszających.
Po pięciu latach spędzonych w Kolorado Mutombo stał się wolnym agentem i postanowił przenieść się do Atlanty, gdzie miał być częścią nowej siły na wschodzie wraz ze Stevem Smithem czy Christianem Leatnerem. Hawks co roku wygrywali w okolicach 50 gier jednak nie udało im się stworzyć potęgi o jakiej myśleli włodarze klubu. Najdalej dochodzili do drugiej rundy play off. Sam Mutombo był jednym z najlepszych obrońców w NBA. Blokował, zbierał, a także zdobywał w granicach 13 pkt. Warto wspomnieć, że od 1994 roku przez 5 lat był najlepszym blokującym graczem ligi – a warto pamiętać, że był to najlepszy okres w karierze legendarnego Hakeema Olajuwona.
Od 1995 roku był także uczestnikiem czterech kolejnych meczów gwiazd. W latach 1996-98 był najlepszym obrońcą ligi ( wcześniej udało mu się to osiągnąć w 1994 roku jeszcze w barwach Nuggets) . Mimo tych wszystkich nagród i splendorów Dikembe marzył o jednym – o mistrzostwie. Realnie patrząc wiedział, że w barwach Jastrzębi nie ma zbyt wielu szans na tytuł, dlatego po zakończeniu kontraktu z Atlantą podpisał kontrakt z Philadephią 76-ers prowadzoną przez Allena Iversona.
Mutombo w Pensylwanii miał być gwarantem nieustępliwości w obronie, co było bardzo porządanym elementem w taktyce gry Larry’ego Browna. Jeden z najlepszych centrów ligi był ostatnią częścią układanki 76-ers marzących o najwyższych celach.
Trzydziestoczteroletni gracz mimo zaawansowanego wieku był ostają w obronie. Wraz z Theo Ratliffem i Mattem Geigerem stworzyli jedną z najtwardszych defensyw w ówczesnej NBA. Geniusz Iversona i kolektyw stworzony przez trenera Browna zaprowadził Filadefię do finałów ligi, gdzie spotkali się z Los Angeles Lakers. Wydawało się, że Mutombo sięgnie po swój pierwszy – tak upragniony pierścień. Niestety życie zweryfikowało szybko te marzenia, bowiem Lakers pod wodzą Phila Jacksona rozpoczęli swoje trzyletnie panowanie w lidze właśnie od roku 2001 roku pokonując Sixers w stosunku 4-1.
W kolejnych latach Mutombo nie prezentował już takiej formy jak wcześniej. Po dwóch latach leciwy gracz opuścił Philadephia 76-ers i dołączył do New Jersey Nets. Tutaj ponownie brał udział w finałach NBA ( znowu porażka z Lakers), ale trapiony kontuzjami nie był już tak istotnym graczem w rotacji „Siatek” Kolejny epizody w New York Knicks raczej sugerował, że Mutombo powinien już myśleć o zakończeniu kariery. Jednak po transferze z Knicks via Bulls trafia do Houston Rockets, gdzie 38 letni zawodnik przeżywa drugą młodość.
Ówcześni Rockets posiadali w swoim składzie chińskiego olbrzyma Yao Minga, dla którego Mutombo miał być supportem i mentorem. Trzeba przyznać, że w roli, którą wymyślił mu Jeff Van Gundy spełniał się wyśmienicie. Jego ogromna wola walki uczyniła go niezwykle ważną postacią zespołu prowadzonego przez chińskiego środkowego i znajdującego się w życiowej formie Tracy McGrady’ego. Rakiety po latach niepowodzeń ponownie stali się stałymi uczestnikami play off, a Dikembe mimo niemal czterdzeistki na karku znowu rządził pod bronionym koszem ponownie grożąc kolejnym rywalom, których rzuty zablokował w geście „not in my house”.
W 2009 roku w drugim meczu play off przeciw Portland Mutombo walczący z Gregiem Odenem padł powalony na parkiet i już na boisko nie powrócił. To był koniec jego kariery. Sam doskonale sobie zdawał z tego sprawę kwitując to słowami „ it’s over for me for my career” i tak 29 kwietnia 2009 roku zakończył swoją wspaniałą 18 letnią karierę na parkietach NBA.
Oprócz wielkiego serca do gry miał także wielkie serce dla innych, co udowadniał swoją działalnością charytatywną, Jego fundacja pomagała budować szpitale w jego ojczyźnie czy też w USA.. Szczególnie na uwagę zasługuje jego działalność na rzecz chorych dzieci, której poświęicił się bez reszty. Sam adoptował czwórkę dzieci (mając szóstkę własnych). Wszystko co mógł oddawał i nadal oddaje ludziom, którzy tego potrzebują. Jest wielkim ambasadorem koszykówki na całym świecie, za co należy mu się ogromny szacunek.
Nie ulega wątpliwości, że Mutombo był jednym z najlepszych graczy jacy grali na parkietach NBA. Jego charyzma oraz serce do gry przysporzyły kibicom NBA wielu niezapomnianych chwil, a jego osobowość sprawiała, że nie sposób było go nie lubić.
Zatem zapraszam Was na krótki film z podsumowujący jego grę – Wszystkiego najlepszego Dikembe!!!
Republice….
A Ty chyba nie masz zbyt wiele na temat do powiedzenia?
Dobry artykuł. dzięki.
Nie mam, za to ty napisz esej.
Dikembe byl swietnym graczem, sam bardzo go lubilem za jego gre i ja i dzialalnosc pozasportowa. Nie potrafie jednak zrozumiem, dlaczego nomen omen czarną stronę Dikembe która ostatnio ujrzała światło dzienne traktujemy jako temat tabu?