Francuzi w każdych rozgrywkach zespołowych, w których biorą udział zawsze stawiani są w roli faworytów. Świetna drużyna piłkarska, jedna z najlepszych na świecie ekipa w piłce ręcznej, czy też całkiem przyzwoity team siatkarski to jedne z wizytówek tego wielonarodowościowego tygla. Nie inaczej jest oczywiście z koszykarzami, którzy od wielu lat są zaliczani do czołówki najmocniejszych drużyn na Starym Kontynencie. Podobnie sytuacja przedstawia się teraz, tuż przed startem Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Może Francuzi nie są zaliczani do typowych contenderów jak Stany Zjednoczone, czy Hiszpania, ale z całą pewnością każdy widzi ich w gronie kandydata do medalu.
Co ciekawe, pomimo tego, że Trójkolorowi od wielu lat mają w składzie klasowych zawodników to jednak nigdy nie udało im się przywieźć 'złota’ z żadnej wielkiej imprezy. Jak dotychczas ich najlepszymi wynikami są dwa srebra na IO, dwa srebra na Eurobaskecie i zaledwie czwarte miejsce w Mistrzostwach Świata.
Interesujące w tym wszystkim jest to, że jedno z tych dwóch drugich miejsc na Olimpiadzie Francuzi przywieźli z Londynu. Igrzyska te odbywały się w 1948 r. i były jednocześnie pierwszym powojennym polem zmagań. W tamtych rozgrywkach brały udział 23 drużyny podzielone na cztery grupy (3×6 i 1×5), z których po dwie awansowały do ćwierćfinałów. Tricolores trafili do stawki z mocnym ówcześnie Meksykiem, a także Kubą, Iranem i Irlandią. Francuzom udało się wygrać trzy spotkania grupowe, przy zaledwie jednej porażce z Meksykiem, co dało im awans do dalszych gier.
W ćwierćfinale po dramatycznym meczu udało im się pokonać ekipę Chile, a następnym rywalem mieli być niepokonani do tej pory Brazylijczycy, którzy byli stawiani w roli faworytów tamtego pojedynku. Europejczykom udało się jednak dość swobodnie wygrać tamtą rywalizację i dzięki temu awansowali do finału, gdzie czekali już na nich faworyzowani Amerykanie. W tym starciu ekipa Francji była już kompletnie bez szans i po meczu pozbawionym jakiejkolwiek historii ulegli oni USA w stosunku 21:65.
Na kolejny medal zakochani we wszelkich grach zespołowych Trójkolorowi czekali aż do 2000 r. i Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Tam rozgrywki odbywały się już w takiej formule, jaką znamy współcześnie. Dwanaście ekip podzielono na na dwie, liczące sześć zespołów grupy. Podopieczni Jeana Pierre De Vincenziego trafili do tej teoretycznie mocniejszej, gdzie czekały ich konfrontacje z USA, Włochami, Litwą, Nową Zelandią i Chinami.
Początkowo nic nie zapowiadało tego, że turniej może być dla Tricolores udany. Wprawdzie wygrali oni swoje pierwsze starcie z Nową Zelandią bardzo wysoko, ale wynik ten był raczej załatwieniem formalności i raczej nikt nie spodziewał się, że akurat ci rywale mogą być przeszkodą nie do przejścia. Po dobrym początku przyszedł chłodny prysznic, czyli srogie lanie otrzymane od Litwinów.
Jak się okazało kluczowym pojedynkiem dla Francuzów w tej grupie była trzecia konfrontacja rozgrywana z Chinami. Było raczej wiadomo, że zwycięzca tego meczu praktycznie zapewni sobie promocję do dalszej fazy rozgrywek i obydwu zespołom bardzo zależało na zwycięstwie. Ostatecznie więcej argumentów na stół wyłożyli koszykarze z Europy, którzy pokonali Chińczyków 82-70.
Następnie przyszedł mecz z Włochami, który miał pokazać w jakim miejscu tak naprawdę znajdują się Francuzi. Egzamin nie został przez nich zdany dobrze i ulegli oni raczej wyraźnie, mocnej ówcześnie Italii. Ostatnim starciem grupowym był zaś mecz z Amerykanami, którzy po niezłej grze został przez Francuzów przegrany. Pomimo tego w zespole dało się wyczuć pewien optymizm, bowiem wcześniej, choćby Włosi zostali zmieceni przez Cartera, Kidda i spółkę ponad trzydziestoma punktami.
W ćwierćfinale do graczy de Vincenziego wyraźnie uśmiechnęło się szczęście. Sensacyjny zwycięzca drugiej grupy Kanadyjczycy wydawali się bowiem rywalami absolutnie do ogrania. Po dobrym meczu ekipa Francji zwyciężyła i było jasne, że w tym momencie są bardzo bliscy strefy medalowej.
Półfinał to kolejny łut szczęścia dla ekipy de Vincenziego. Na ich drodze pojawiła się bowiem drużyna, która po raz kolejny była w zasięgu możliwości Trójkolorowych, czyli Australia. Tym razem obyło się bez najmniejszych problemów i po gładko wygranym meczy Francja świętowała awans do drugiego, olimpijskiego finału w historii, gdzie znów czekali na nich Amerykanie.
Jako, że zwycięstwa 'Dream Teamowi’ w fazie pucharowej przychodziły bardzo ciężko całkiem realne wydawało się nawiązanie przez Francuzów walki w tym spotkaniu. Ostatecznie tak też było, wprawdzie Amerykanie w końcowym rozrachunku okazali się lepsi o dziesięć punktów, ale koszykarze na pewno nie przynieśli Francji wstydu.
-
O co gramy?
Francuzi na ostatnim Eurobaskecie wreszcie pokazali, że nie są tylko zlepkiem wielkich indywidualności, ale potrafią również tworzyć całkiem zgraną paczkę. Przez cały turniej grali oni bardzo dobrze, potrafili ze sobą współpracować, co zaowocowało nie tylko srebrnym medalem, ale też ogólnym polepszeniem atmosfery wokół kadry, która w ostatnich latach była najdelikatniej mówiąc – daleka od dobrych.
Ekipa Vincenta Colleta z całą pewnością będzie zaliczana do tzw. faworytów drugiego rzędu. Wiadomą rzeczą jest, że generalnie jako główne kandydatury do finału uznaje się – jak zwykle Amerykanów i Hiszpanów, którzy w ostatnich latach bardzo zdominowali basket na Starym Kontynencie. Tricolores są jednak drużyną, którą wymienia się jako pierwszą mogącą zagrozić 'starym mistrzom’.
Grupa, do której trafili Tony Parker i jego koledzy jest na pewno wymagająca. Wydający się poza zasięgiem kogokolwiek Amerykanie to na pewno pierwsi jej faworyci, zaś z teamami Litwy i Argentyny podopieczni Colleta powinni stoczyć walkę o drugą lokatę. Oczywiście jak zawsze najwięcej zależeć będzie tu, od wspomnianego wyżej Parkera, a raczej stanu jego zdrowia, który tuż przed Igrzyskami był bodaj najważniejszym tematem francuskich mediów traktujących o koszykówce.
Wielkie znaczenie może mieć fakt, z którego miejsca Francuzi opuszczą swoją grupę. Najbardziej niekorzystna byłaby oczywiście pozycja numer cztery, gdyż to oznacza nie tylko najgorsze rozstawienie, ale też bardzo prawdopodobny pojedynek z tak nielubianym przez nich rywalem, jakim jest Hiszpania. Na ostatnim Eurobaskecie Hiszpanie dwukrotnie pokazali Francuzom miejsce w szeregu i istnieje obawa, że ten trend może zostać przedłużony. Dobrze byłoby więc wygrać cztery mecze i zająć pewne, drugie miejsce.
-
Gwiazda
Nie będę oryginalny i jak większość powiem – Tony Parker. To, co cechuje Parkera jako reprezentanta Francji to na pewno pełne poświęcenie, jakiemu oddaje się przy grze dla narodowej reprezentacji. Nigdy nie zdarzyło się bowiem by opuścił ważny turniej z powodów innych niż poważny uraz i zawsze traktuje grę w niej absolutnie serio. Podobnie jest teraz i pomimo tego, że mógł on sobie pewnie odpuścić Londyn 2012 ze względu na paskudną kontuzję oka, to ani przez chwilę nie wahał się, czy tak zrobić i ostatecznie będziemy mieli przyjemność oglądać jego poczynania na boisku.
To ważne nie tylko dlatego, że Parker jest liderem i kluczową postacią kadry, ale jest też inny, dużo bardziej prozaiczny powód. Francuzi nie mają bowiem zmiennika na tę, newralgiczną przecież pozycję rozgrywającego. W ostatnich latach panuje bowiem spora posucha w tym elemencie kadry Trójkolorowych i trenerzy bardzo często muszą maskować te niedoskonałości wstawianiem w miejsce naturalnych playmakerów, graczy którzy nie mają wiele wspólnego z tym fachem. Tak naprawdę od czasów Sciarry, czy Rigdaudeau nie było bowiem gracza dorównującego fantazją tak mocnym przecież zawodnikom frontcourtu.
-
Na niego warto zwrócić uwagę
W każdej innej reprezentacji byłby jej największą gwiazdą i bankowym kandydatem do zdobycia nagrody najlepszego strzelca. O kim mowa? Oczywiście o Nicolasie Batumie, o którego tego lata rozgorzała prawdziwa wojna dzieląca Portland i Minnesotę. Batum to od co najmniej kilku lat uznana marka, którą zna każdy szanujący się kibic nie tylko NBA, ale w ogóle całej koszykówki. Poprzedni sezon był dla niego przełomowy. Pokazał on bowiem, że może być na parkietach National Basketball Association kimś więcej niż tylko ważnym zadaniowcem i z całą pewnością w najbliższym czasie może na stałe wejść do panteonu gwiazd tej ligi.
Do tej pory nie był on jednak centralną postacią swojej narodowej kadry. Śmietankę zawsze spijali inni, a on po prostu robił swoje. Teraz może być zupełnie inaczej, wobec problemów ze zdrowiem Parkera i brakiem kilku kluczowych zawodników w kadrze może być tak, że to właśnie on przejmie pałeczkę lidera tej reprezentacji. Na pewno by mnie to nie zdziwiło, bo ma on ku temu wszelkie zadatki.
Najważniejsze dla niego może być to, aby zostawił gdzieś daleko swoje myśli o przyszłości i skoncentrował się na tym jednym, jedynym celu, którym ma być trzeci w historii medal z IO dla Francji w koszykówce. Bez dobrej postawy tego gracza to niestety wykluczone.
-
Trener
Vincent Collet to bardzo ważna postać w środowisku francuskiej koszykówki. Niegdyś niezły, ligowy koszykarz, choć bez epizodów w reprezentacji, dzisiaj bardzo ceniony trener klubowy, a ostatnio także reprezentacyjny.
Collet objął reprezentację Francji w 2009 r. po bardzo nieudanych eliminacjach do Eurobasketu w Polsce. Początkowo był kimś w rodzaju trenera tymczasowego, który dostał zadanie poprowadzenia kadry w dodatkowych kwalifikacjach do turnieju. Poszło mu jednak tak dobrze, że niedługo na jego stole wylądowała oferta stałego poprowadzenia dumy francuskiej koszykówki.
Trzeba przyznać, że od tego czasu Francuzi czynią pod jego wodzą konsekwentny postęp. Wprawdzie ostatnie mistrzostwa globu były dla Tricolores zupełnie nieudane, ale potraktowano to jako wpadkę i pozwolono kontynuować jego autorskie dzieło. Zaowocowało to wspominanym już przeze mnie srebrnym medalem na czempionacie Starego Kontynentu w Litwie, co w znaczny sposób umocniło i ugruntowało pozycję Colleta jako sternika francuskich koszykarzy.
To, co cechuje tego coacha to na pewno to, że wyrwał się on trochę z obowiązujących konwenansów. Nie powołuje on do kadry nikogo za zasługi i głośne nazwisko, woli współpracować z graczami, którzy bezwzględnie podporządkują się jego idei i będą pasowali do taktyki. To bardzo dobre rozwiązanie, gdyż jak wiemy Francuzi nigdy nie mieli problemu z generacją utalentowanych koszykarzy, ale raczej z tym by okiełznać ich trudne charaktery. Collet przez umiejętną selekcję po prostu pozbył się dodatkowych problemów z tym związanych.
-
Kadra
Pierwsza piątka: Parker, Batum, Gelabale, Diaw, Turiaf
Rezerwowi: Bokolo, Causeur, De Colo, Diawara, F.Pietrus, Seraphin
Ta skład całkiem niezły, ale brakuje Noaha, Beauobisa, Mahminiego czy Fourniera.