Pojedynki wagi ciężkiej na parkietach NBA

Autor: Finley

Od początku istnienia naszego bloga byliśmy otwarci na uwagi czytelników i ich komentarze. Jednym z aktywniejszych komentatorów poczynań na enbiej.pl jest Finley, który postanowił się podzielić z Wami swoja opinią o roli środkowych na przestrzeni ostatnich lat. Przeczytajcie i dajcie znać, czy tekst się podoba.

Zapewne każdy z nas ma słabość i z wielkim sentymentem wspomina swoje młodzieńcze lata. Pewnie podobnie jak w moim przypadku wtedy też rodziła się pasja związana z najlepszą koszykarską ligą świata. Gdy wspominam koniec lat 90 nie mam wątpliwości, że główną różnicą między tym co śledzimy obecnie, a tamtym okresem stanowi pozycja centra.


Nie bez przyczyny nawiązuje w swoim tytule do boksu, gdyż mam tu podobne skojarzenia. Po pierwsze, same pojedynki w pomalowanym to było dla mnie właśnie coś w rodzaju walk bokserskich. Druga sprawa to niesamowity regres jaki mamy na obu polach, bo chyba każdy kto pamięta wstawanie „na Andrzeja” zdaje sobie sprawę, że to była złota era boksu. Mike Tyson, Lennox Lewis, Riddick Bowe, Evander Holyfield to tylko z niektórych wybitnych nazwisk tamtego okresu, które pewnie zna większość, nawet jeśli niekoniecznie interesują się boksem.

Nie inaczej mamy z pozycją centra, przypomnijmy tylko jakie nazwiska mogliśmy podziwiać w tamtym okresie. Na pierwszy plan wysuwa się najlepszy z najlepszych, legenda Houston Rockets, która poprowadziła Rakiety do dwóch pierścieni – Hakeem „The Dream” Olajuwon. Ikoną innego klubu, a mianowicie New York Knicks jest Patrick Ewing. Był to zawodnik świetny w ofensywie, ale już nie tak fantastyczny w defensywie jak Hakeem, chociaż jego obrona również była ceniona bardzo wysoko. Osiem wyborów do All Defensive Team i jedna nagroda DPOTY to dorobek Admirała Davida Robinsona, zawodnika, który całą karierę spędził w San Antonio Spurs. Najbardziej kojarzony z „The Twin Towers” jakie stworzył z Tim Duncanem, mimo że było to już prawie dekadę po jego prime time. Być może, właśnie dlatego do dziś zdarza się spierać nad to na ile świetnym zawodnikiem był David Robinson.

Dikembe Mutombo uchodzi za jednego z najlepszych centrów w historii NBA, jaki odpowiadał za obronę w pomalowanym. Jego osiągi w ofensywie były nic więcej niż solidne, a on sam w ataku był dość ograniczony i toporny, to jednak każdy podziwiał tytaniczną pracę jaką wykonywał pod własną tablicą. Defensywa to był też znak firmowy Alonzo Mouringa, którego zapewne większość z nas kojarzy z występami w barwach Miami Heat. Jako ostatni z wielkiej szóstki zostaje wybrany jako 1 w drafcie, przed Mouringiem, prawdziwie ofensywna bestia w osobie Shaquille’a O’Neala.

Zwolennicy talentu „Diesla” będą na pewno zachwyceni z faktu, że w bezpośrednich pojedynkach, to właśnie Shaq uchodzi za najlepszego gracza, chociaż trzeba pamiętać, że niektórzy z wcześniej wymienionych byli już mocno po swoich najlepszych latach, ja osobiście śmiem twierdzić, że Hakeem „zjadłby” w swoich najlepszych latach Shaqa na śniadanie. Drugim pstryczkiem jest na pewno defensywa, w porównaniu do reszty wybitnego towarzystwa dość przeciętna. Dość powiedzieć, że w latach 90 Shaq nigdy nie był wysoko oceniany w rankingu obrońców i swoje pierwsze wyróżnienia zbierał dopiero na przełomie wieku, kiedy zaliczył tylko trzy wybory do All-Deffensive second-team.

To były jednostki wybitne, jakie „pojedynkowały się” pod tablicami, ale przecież nie tylko oni złożyli się na tą złotą erę centrów. Po dziś dzień trwają spore dyskusje jakim świetnym centrem byłby Arvydas Sabonis, gdyby do NBA nie trafił będąc już po trzydziestce. Eksperci są przeważnie zgodni, że to jeden z najbardziej inteligentnych centrów jacy biegali po parkietach NBA. Do tego defensywa, bardzo dobry półdystans. Sam zaliczam się do tych, którzy twierdzą, że Litwin byłby spokojnie wymieniany w 10 najlepszych centrów w historii ligi, a Clyde Drexler jest przekonany, że z Sabonisem Portland Trail Blazers zarobiłoby najmarniej 4 tytuły, co prawdopodobnie by oznaczało mocne uszczuplenie liczby tytułów „Jego powietrznej wysokości” Michaela Jordana.

Innym świetnym Europejczykiem był Vlade Divac, mocny punkt w defensywie, ale również wartościowa opcja w ataku. Co niektórzy może jeszcze pamiętają mocno zapomnianego, a przecież świetnego defensora Ervina Johnsona (nie mylić z Earvin Johnsonem, bardziej znanym fanom jako Magic Johnson), niestety zbyt ubogiego w ofensywie, by być lepiej zapamiętanym. Nie możemy zapomnieć o innych nazwiskach jak Elden Campbell, Rik Smits czy Jayson Williams.

Zebrała się jak widać spora grupka ciekawych centrów tamtego okresu. Gorszy okres już stanowił na graczach urodzonych po latach 70. Coraz większym problemem zaczynało być wyłowienie z draftu przynajmniej solidnego centra. Zbawienia szukano w takich zawodnikach jak Shawn Bradley, który po za blokami i z wzrostem nie wnosił nic do drużyny, główną radość sprawiał rywalom gdyż obroniono na nim widowiskowe dunki. Wybrany z numerem szóstym w Drafcie ’95 Bryant Reeves, raczej wspominany jest ze śmiechem. O defensywie ten misiowaty zawodnik nie miał zielonego pojęcia. Aż dwa wybory do All-Star Team zaliczył Litwin Zydrunas Ilgauskas, chociaż na wzroście i półdystansie można zakończyć liczbę jego mocnych stron, patrząc jednak co było dalej ciężko się dziwić, że były momenty, kiedy uchodził za gwiazdę. Wybrani z dość wysokimi numerami Fuller, Potapenko czy najlepszy z tego grona Erick Dampier to raczej nazwiska kojarzące z przeciętnością, chociaż temu ostatniemu potrafiono płacić ponad 12 milionów za sezon. Tak szczodrzy byli dla niego Dallas Mavericks, którzy charakteryzowali się w przepłacaniu przeciętnych centrów.

W ’97 roku z ósemka poszedł Adonal Foyle dobry obrońca, mistrz bloków, ale nic po za tym, a uwieńczeniem tej beznadziejności okazał się wybrany przez Clippers jako draftowa jedynka – Michael Olowokandi. Rok 2000 i wreszcie pojawia się kolejny center, któremu uda się załapać nawet do All-Star Game, a mianowicie Jamaal Magloire. Niezły defensor, który dawał też swoje w ofensywie, ale na solidnym poziomie zaliczył tylko 3 lata gry. 2001 i Olowokandi vol. 2 czyli Kwame Brown, nawet nie taki zły obrońca, ale jednak uchodzący za jeden z największych bustów w historii NBA. Ten sam rok to także wybór Tysona Chandlera, który niestety swój pełny talent pokazał nam dopiero, kiedy trafił do Mavs (jako zmiennik Haywooda…), kontuzje niszczyły go mocno przez całą karierę, ale zawsze uchodził za bardzo dobrego obrońcę w strefie pomalowanej.

Dojdą też takie nazwiska jak Haywood, Curry czy DeSagana Diop. Czymś lepszym był na pewno dobrze broniący Samuel Dalembert. Mały plus można też postawić przy Memo Okurze, czyli kolejnym Europejczyku, który załapał się do All-Star Game chociaż głównie przyzwoity rzut był jego mocną stroną. Tworzył w Utah Jazz niesamowity frontcourt z Carlosem Boozerem. Duet dwóch panów, nie mających pojęcia o obronie, co zawsze okrutnie uwidoczniało się na PO.

Mijają dwie dekady od czasu, kiedy w jednym drafcie „poszli” O’Neal i Mouring, a dekada, kiedy na emeryturę wybiera się właśnie Olajuwon i Ewing. Obaj Panowie już pod 40, ale wciąż wyróżniali się na swoich pozycjach.

O przełomie można mówić, kiedy do ligi doszli: Yao Ming, Dwight Howard czy Andrew Bogut. Tego ostatniego niestety mocno blokują kontuzje, bo to zawodnik przypominający mi Sabonisa pod względem inteligencji i dobrej gry w obronie, jednak zamiast straszyć rzutem na półdystansie, znakiem firmowym jest jego półhak (chociaż złośliwi powiedzą, że bardziej kontuzje). Problemy zdrowotne to coś, co dłuższy czas hamowało, także rozwój Andrew Bynuma. Wielkie nadzieje wiązano z Gregiem Odenem, ale posypał się, zanim zdążył pokazać wszystkim jak ogromny ma potencjał.

Nie da się nie zauważyć, że pozycja centra mocno traciła na wartości. Po złotej erze, nastąpił czas, w tórym mieliśmy wysyp “drewniaków“, którzy próbowali pozorować na przyzwoitych obrońców (tylko Foyle, Chandler i Przybilla na pozycji centra są wymieniani z tego okresu do nagrody DOTY, dostali po jednym głosie…), ale prawda była taka, że ich plusy zamykały się na zbiórkach, co niektórzy mieli na tyle szczęścia, że ich korzenie potrafili rozruszać świetni rozgrywający. Jak już ktoś potrafił dodać do swojego repertuaru rzut z półdystansu zostawał wybrany do All-Star Game, nawet jeśli nie potrafił bronić. Nie dziwi więc, że Ben Wallace był na swojej pozycji niekwestionowanym królem.

Z czasem pozycja centra zaczyna mocno ewoluować, już coraz mniej graczy w ogóle udaje, że ma pojęcie o grze obronnej. Na ofensywie zamyka swój repertuar Chris Kaman, co z miejsca uczyniło go graczem ASG. O ofensywne walory swoją grę opierają pojawiający się w lidze kolejno – Nene Hilario, Marcin Gortat, Andrea Bargnani (wybrany z jedynką center z zerowym pojęciem o obronie), Brook Lopez, JaValee McGee, DeMarcus Cousins czy Greg Monroe.

Wymieniłem czołowych podkoszowych ligi i prawie żaden nie potrafi bronić chociażby na przyzwoitym poziomie, niektórzy nie potrafią nawet zbierać. W tym czasie punktowe wyróżnienia na pozycji centra za grę pod własną tablicą dostaje, oprócz królującego Howarda regularnie tylko Bogut, Okafor i Chandler. Dwukrotnie Joachim Noah i Anderson Varejao, a po raz udaje się załapać Jermaine’owi O’Nealowi, Dalembertowi, Perkinsowi, Haywoodowi (to chyba w ramach żartu), JaValee’owi McGee (to samo co Haywood ) i dość mocno docenionemu Chuck Hayesowi (dostał 13 punktów w sezonie 2010/2011, najwięcej ze stawki wymienionych), centrowi o warunkach SG/SF. Niech Hayes robi za doskonałe podsumowanie tego wszystkiego, ja sam mogę od siebie za grę w pomalowanym wyróżnić jeszcze Roy’a Hibberta i Marca Gasola (doceniony za poprzedni rok).

Są to oczywiście gracze pierwszej piątki, zdarzają się jeszcze dobrzy obrońcy z ławki jak Omer Asik czy Greg Stiesma. Trudno nie oprzeć się jednak wrażeniu, że różnica w poziomie jest ogromna, nawet te wyróżnienia to wynik tego, że wymienianych jest co roku około 20 graczy (w tym około 4-5 centrów), a kiedyś rozkładało na czołową 5 czy niekiedy nawet trójkę. Doszło do takich paradoksów, że jeden z najbardziej przepłaconych graczy ligi DeAndre Jordan, z którego wiatrak robi nawet Darko Milicic zajął drugie miejsce na Zachodzie podczas głosowania do ASG. Tylko inteligencja trenerów zadecydowała, że zmiennikiem Bynuma był ostatecznie Marc Gasol. Ogólnie coroczne wybory do ASG potwierdzają posuchę na tej pozycji, nie ma kogoś na ławce kogo wybór nie budziłby kontrowersji. Nikt po za Ilgauskasem i Brad Millerem (dwóch notabene przeciętniaków ) nie zagrało w ASG więcej niż dwa razy z wyjątkiem Howarda, a mija już druga dekada.

Można jednak pochwalić rozwój centrów, jeśli idzie o ofensywę, bo Ilgauskas, Okur i Miller głównie straszyli rzutem, natomiast nowa szkołą jak Brook Lopez, DeMarcus Cousins czy Greg Monroe to świetna praca nóg czy atletyzm. Sam bardzo lubię oglądać w akcji Brook Lopeza, jego post move jest niesamowity. Oczywiście trzeba sobie stawiać pytanie na ile to wynika ze słabej obrony konkurencji i jak by sobie radził z np. Dikembe Mutombo.

Duża zmiana nastąpiła na tak ważnej pozycji. Nie mam wątpliwości, że obecnie centrzy wracając do terminologii boksu “chodzą w innej wadze” niż wspomniana na początku topowa szóstka. Doszło nawet do tego, że można zdobyć mistrzostwo grając bez centra. Brooks był tym tak zdziwiony, że sam nie wiedział po co trzyma Perkinsa na parkiecie…

Komentarze do wpisu: “Pojedynki wagi ciężkiej na parkietach NBA

  1. Ja wypowiem się pierwszy:)
    Jeśli chodzi o Shaq’a, to pozwolę się z Tobą nie zgodzić, ponieważ nie był on słabym obrońcą. Sama jego postura wzbudzała strach u rywali, którzy bali się atakować strefę podkoszową.
    Podobnie rzecz ma się z Gregiem Monroe, który na tle innych młodych środkowych imponuje niezłą defensywą:)

    Debiut jednak na plus:)

    1. Co do Monroe to myślę, że ma jeszcze czas, a 2 sezony u boku Big Bena dużo mu dały. W każdym bądź razie nie zgodzę się, że imponuje przy innych młodych. Oczywiście to, że jesteś blockerem nie robi z ciebie wielkiego obrońcy, ale 91 bloków przez 146 spotkań to kompletna klapa przy takich warunkach.

      Takie akcje jak dopuszczenie McGee do dobitki w meczu z Nuggets, która przesądziła o porażce też mu reputacji nie podniosą.

    2. Ok, ale w pick$rollach pozwala rywalom na zdobywanie tylko 0.82 pkt/posiadanie (39 m. w lidze), a w post-up 0,78 (96). jak na młodziaka, myślę, że nieźle:)

  2. Ale Bargnani jeżeli uważać go za centra ma jeszcze jeden plus w ofensywie. Rzuca trójki.

  3. Przede wszystkim BRAWA za odwagę i zapraszam częściej. PROPSY.
    a już nawiązując do M.J.’a to ja pociągnę swoją teorię nawiązującą do Past-Times , gdyby Knicks mogli bronić strefą w erze Aira to dziś Byki miałyby połowę mniej tytułów. Pamiętam kiedyś o tym pisałem i wymieniłem kilka zdań z jednym forumowiczem. Ktoś kiedyś powiedział, że przepisy były układane pod Jordana (znając Sterna to kto wie;-)
    Pozdrawiam!

  4. Musze przyznać, że artykuł bardzo dobrze się czytało, chociaż nie wiem czy źle zrozumiałem, ale wydaję mi się, że osiągnięcia Big Ben’a zostały troszeczkę umniejszone… nie wiem może tak to odczułem, bo go lubię.

    Druga sprawa, że dzisiaj Howardowi, nikt nie stanie na drodze, czy to Tyson, czy Love czy staruszek Duncan czy KG… nikt… tym bardziej szkoda mi, że Oden tak się posypał, chociaż ja nadal mam nadzieję, że wróci… ma dopiero 24 lata… jak przyszedł by na 6+ sezonów to czuję, że dominacja DH by się mogła skończyć… co innego gdyby grali w jednym teamie – Oden z ławki i nie ma nikt szans.

    @0321f12822e45600d144da075c83dc50:disqus

    Gdyby w latach 86-98 można było grać strefą, jestem w stanie zaryzykować twierdzenie, że Jazz mogło by wygrać każde Finały z Bulls, a dzisiaj „najlepszym” nie był by MJ a Malone… ale cóż – kiedyś było kiedyś, dziś jest dziś… i dziś najlepszy jest LBJ, który może grać na każdej pozycji… co pokazuje, że NBA się nie jest już takim wyzwaniem jak kiedyś… brakuje tych gości 210+/110+ i walczaków jak Rodman i Barkley…. ehhh

    1. niewykluczone.zacząłem od Knicks bo od nich zaczęło się fizyczne granie z napompowanymi koksami. A wiadomo ,że zawsze Byki ich blokowały w walce o tytuł. W dalszej fazie można zaryzykować stwierdzenie o Jazz-manach, choć wiesz ,że picki na strefie tracą swoją skuteczność. więc można polemizować;-)

  5. Dziękuje bardzo za możliwość debiutu i przedstawienia swojego zdania na moim ulubionym koszykarskim blogu ;). Specjalnie podziękowania, też dla korektora który sprawił, że tekst na pewno lepiej się czyta.

    A teraz sprawy merytoryczne:

    @gladysh, Shaq oczywiście nie jest słabym obrońcą, ale porównywałem go tylko do tej topowej szóstki i tu nie mam wątpliwości, że był najsłabszy. Jego defensywa to były głównie te fantastyczne warunki fizyczne.

    Co do Monroe, tutaj nie widzę by jakoś specjalnie się wyróżniał w tym wspomnianym gronie. Cieszy natomiast, że mocno pracuje nad sobą i często podkreśla w wywiadach, że ten element chce poprawić. Myślę, że taki mentor jak Ben Wallace dobrze na Niego wpłynął. Wierzę w Niego, ale jeszcze sporo pracy przed Nim.

    @NameNameName Jest to spory plus, który pozwala roziągać obronę. Ja bardzo wysoko cenię Bargnaniego za ofensywę, ale jak na kogoś często grającym na centrze ma sporo niedostatków, zarówno jeśli idzie o zbiórki jak i defensywę. Trochę kojarzy z Sam Perkinsem, który też jako PF często grywał na centrze i bardzo straszył rzutem za 3 punkty. To wtedy było coś mocno rzucającego się w oczy.

    @woy9 dzięki i również pozdrawiam ;) Temat Jordana jest zawsze burzliwy, gdy dotykamy niemal świętości ;)

    @niepoprawny Dziękuje bardzo. Nie chciałem deprecjonować Ben Wallace, którego sam podziwiałem, bo był na tamten czas kimś jak Dikembe Mutombo. Myślę, że jego temat nie został szerzej poruszony, gdyż nie pasował do koncepcji ze słabością centrów ;)

  6. ja zacząłem ostatnio podziwiać Pekovicia
    chyba najbardziej nie doceniany Center poprzedniego sezonu
    który terz może coś więcej pokazać z Lovem ma warunki fizyczne a to dopiero poczatek

    1. odpowiem Ci @a1436da4d55148fc08ad52d2af08665d:disqus ,że jak Pek wchodził do NBA to byłem pewien jego wartości, podziwiając jego grę w 'Panie’. Kiedyś mecz wagi ciężkiej z Realem spędziłem oglądając tylko Nikolę i jego sposób ustawiania się czy zastawiania graczy. Byłem pod ogromnym wrażeniem i wówczas na znanym wszystkim blogu wpisałem komentarz, że jest lepszy Gortata. Odpowiedź była zabawna: ten który miał 3.5zb i 0.4blk w Eurolidze na mecz. TAK;-)
      podpisałem się wówczas jako 'z Sabonisa też się śmiali;-)’ http://zawszepopierwsze.bloog.pl/id,6118657,page,2,title,NIKOLA-PEKOVIC-PIERWSZY,index.html

  7. bardzo ciekawy artykuł, brakuje mi tu tylko Marcusa Camby’ego który nota bene był wyróżniony DPOTY i 4 razy był liderem ligi w blokach, świetny defensor, który nigdy nie zagrał w ASG (choć moim zdaniem zasłużył na to bardziej niż Magloire, Illguaskas, Kaman, czy nawet Okur i Miller), Ervin Johnson mi tu nie pasuje, bo to było drewno jakich mało, a dwa sezony na przyzwoitym poziomie w słabiutkich wtedy Nuggets i przeciętnych Bucks to niewiele;)
    Osobiście uważam, że posucha na centrze powoli się kończy i mamy w tej chwili kilku bardzo ciekawych młodych środkowych, jak Bynum, Hibbert, Horford, Noach, Monroe, Hawes, Cousins czy już nie takich młodych za to świetnie się rozwijających pochodzących z Europy dwóch panów MG:D każdy z wyżej wymienionych wnosi coś ciekawego do NBA, wciąż parę lat niezłej gry jest jeszcze przed Nene, Chandlerem, Perkinsem, a może też Bogutem, a w tym roku pojawi się Jonas Valanciunas.
    Ps. po cichu liczę, że para Monroe – Drummond może za parę lat być nowszą, choć pewnie znacznie słabszą, wersją mojej ulubionej pary podkoszowych z lat 90-tych Ewing-Oaklay:D oczywiście jeszcze sporo pracy przed nimi;)

    1. Podbiję do pary Robinson – Cousins. Ja liczę jeszcze bardziej na nich. Uważam, że mogą wyciągnąć Kings z przeciętności.

    2. Jeśli Cousins dorośnie;) ogólnie Kings wyglądają bardzo ciekawie, też widzę ich za 2-3 lata w PO, może nawet nawiążą do Kings z początku wieku, o ile uda im się utrzymać gwiazdy u siebie, bo raczej przeprowadzka gracza klasy Webbera do Sacramento, już się nie trafi, więc trzeba liczyć na draft;) świetnym ruchem, moim zdaniem, było pozyskanie Jamesa Johnsona

  8. Chłopaki ale jeszcze kilku całkiem przyzwoitych centrów z lat 90-tych zapomnieliście…

    Co prawda lata jego świetności to 84-92, ale jednak wspaniałą karierę w latach 90-tych kończył Robert Parish. Chief bez wątpienia wymaga wspomnienia, bo był bardzo twardym graczem. Niestety pamięta się głównie ostatnie lata kariery (po 40-stce) gdy formą sportową już nie imponował.

    W Cleveland grał Brad Daugherty, który niestety był bardzo słabym obrońcą, ale w ofensywie potrafił stanowić siłę. Miał okazję występować w ASG.

    U boku Reggie’go Millera występował całkiem spory holenderski center Rik Smits. Jego statystyki moim zdaniem nie oddają w pełni tego jaką stanowił siłę w obronie, gdyż samą posturą odstraszał zawodników spod kosza. Miał niezłą klepę z półdystansu i potrafił na obwód wyciągać centrów drużyny przeciwnej.

    Jednym z najdłużej grających na parkietach NBA (22 sezony) był Kevin Willis. Zadziwiająco słabo blokujący zawodnik, ale przy tym bardzo dobry obrońca. W sezonie 92 miał średnia 18 pkt i 15,5 zbiórki. Oczywiście poziom gry był wtedy troszkę inny, ale statystyki na bardzo przyzwoitym poziomie. Przy obecnym kryzysie Kevin z całą pewnością byłby rozchwytywanym zawodnikiem.

    Dziś gra w NBA wygląda inaczej niż 20 lat temu, jest szybsza, bardziej nastawiona na efektowność a mniej na efektywność. Nawet wysokim graczom za idoli służą Jordan, Carter, czy McGrady, a mało kto chce być Ewingiem. Obrona jest oczywiście dużo mocniejsza. Trudniej do centra jest dograć i trudniej jest centrom grać tyłem do kosza, właśnie przez obronę.

    W obecnym i przyszłym drafcie jest sporo młodych wysokich graczy, którzy może rozwiną się na następców centrów z lat 90-tych. Myślę, że Zeller, Leonard, Drummond, Plumlee będą przynajmniej defensywnie takimi walczakami podkoszowymi jak kiedyś chłopaki z NY.

Comments are closed.