Jeśli ktoś liczył na niespodziankę w którymś z półfinałów to niestety przeżył wczoraj rozczarowanie. Tak jak 4 lata temu w Pekinie, tak można rzec i teraz w Londynie, zgodnie z planem, w finale Igrzysk spotkają się dwaj wielcy faworyci: USA i Hiszpania. Najbliżej sprawienia niespodzianki byli wczoraj Rosjanie i tylko oni sami wiedzą – a wie to na pewno Andrei Kirilenko – co nie zadziałało w drodze do wymarzonego finału.
Mimo znakomitości na londyńskim parkiecie mogliśmy po raz kolejny podczas IO przekonać się, ile dla sportowców znaczy gra w półfinale Igrzysk. Znów dane nam było widzieć walkę z samym sobą niejednego gracza oraz przede wszystkim zmagania z własnymi emocjami. Wydawałoby się, że po rozegraniu setek spotkań, nawet w najlepszej lidze świata, stawka powinna mobilizować i pobudzać do lepszej gry. Tymczasem, znów, w sporcie byliśmy świadkami niemocy i walki z przezwyciężeniem jej..
Hiszpania – Rosja 67:59 (9:12, 11:19, 26:15,21:13)
Pierwsza kwarta i wynik 9-12 zapowiadały nam przysłowiową partię szachów i batalię w defensywie. Jednak Sborna postawiła wyżej poprzeczkę w defensywie Hiszpanom i dyktowała warunki gry za sprawą Kirilenki, Kauna oraz Khryapy. Ze skutecznością zmagał się Marc Gasol, nie odstępowany na krok był J.C. Navarro, a Jose Calderon i Rudy Fernandez wcale nie przypominali siebie z NBA.
11 oczek zaliczki przed 2 połową robiło wielkie wrażenie na obserwatorach w przeciwieństwie do postawy reprezentacji Francji, pozwalało nam myśleć o końcowym triumfie podopiecznym Davida Blatta. Sergio Scariolo często i gęsto używał swojego głosu, próbował rotować w składzie oraz rysował coraz to nowe rozwiązania taktyczne swoim podopiecznym
Widocznie przesłanki trenerskie podziałały, bo po przerwie obejrzeliśmy nową – odradzającą się – reprezentację Mistrzów Europy. O ile dalej brakowało nam tempa akcji czy efektowności zagrań (tak to już bywa w meczach o stawkę), o tyle nie możemy mieć żadnych uwag do poprawy w defensywie kadry z Półwyspu Iberyjskiego. Zbiórki Paua Gasola, bloki jego brata Marca plus postawa dwóch graczy, których umiejętności w defensywie niezwykle cenię: Sergio Llull i Felipe Reyes. Efekt gry Hiszpanii po III kw. to stan po 46.
Czwarta kwarta, jak dla mnie, była przysłowiową kropką nad 'i’. Hiszpanie szli za ciosem zadanym w trzeciej odsłonie i kontynuowali swoją agresywną obronę, mocno aktywną na obwodzie, a także wykorzystywali wiele elementów pomocy przy Rosyjskich wysokich. Zacieśnianie strefy podkoszowej to zasługa m.in. Reyesa, a agresywna obrona na graczach obwodowych (zaraz potem sprawne i błyskawiczne przejście z obrony do ataku) przy osobach Sergio Llulla i Fernando San Emeterio robiły wrażenie na rywalach. Idąc do ataku, kapitalnie fragmenty gry zaprezentowała para Marc Gasol – Jose Calderon. Ten drugi aż 4 razy trafił wczoraj zza łuku, dwie trójki okazały się kluczowe w ostatnich odsłonach (do stanu 55:49). Środkowy Grizzlies z kolei wynajdywał swojego kolegę, wolno stojącego na obwodzie, a po chwili sam pięknym hakiem zwiększył dystans nad rywalem.
Oczywiście Rosjanom zabrakło największej siły, Kałasznikowa, który wczoraj się regularnie zacinał i strzelał 'ślepakami’. 2 na 12 z pola gry i 5 na 10 z osobistych na długo pozostanie w głowach jego fanów i samego zawodnika. Uważam, że przy jego lepszej postawie, Sborna mogłaby wygrać batalię. Tak to przegrała ją w nieco zbliżony sposób do Trójkolorowych, którzy też byli bezradni w ostatnich 10 minutach przeprawy z wicemistrzami olimpijskimi z Pekinu.
Hiszpania – Pau Gasol 16, Jose Calderon 14, Rudy Fernandez 11, Marc Gasol 11, Sergio Llull 7, Juan Carlos Navarro 4, Serge Ibaka 2, Felipe Reyes 2, Sergio Rodriguez 0.
Rosja – Sasza Kaun 14, Andrej Kirilenko 10, Anton Ponkraszow 10, Siergiej Monja 9, Witalij Fridzon 8, Timofiej Mozgow 4, Wiktor Chriapa 2, Aleksiej Szwed 2, Semen Antonow 0.
Argentyna – USA 83:109 (19:24, 21:23, 17:27, 26:35)
Jeśli widzieliście pierwsze minuty spotkania, i świetną formę strzelecką Kobego Bryanta (3×3 pkt i próba wsadu tyłem przy argentyńskim podkoszowym) to możecie śmiało przyznać, że zapowiadało się na pogrom rywali. Na szczęście dla widowiska maszynka amerykańska i nadgarstek Kobego – który był na kontroli antydopingowej po meczu ćwierćfinałowym z negatywnym wynikiem – zacięły się. Argentyńczycy dzięki swojej lepszej defensywie oraz celnym trafieniom pary Ginobili-Delfino wrócili z dalekiego dystansu do przeciwników (3-18 w pewnym momencie).
U.S. Team opanował tablice (46-29) i dominował wewnątrz linii 6.75 m. Skuteczność z pół dystansu była na pograniczu różnicy 19% (64% : 45%). Zacieśnienie strefy podkoszowej przez Amerykanów ograniczały możliwości penetracji Ginobiliemu i kolegom. Bloki LeBrona Jamesa (zatrzymał kontrę rywali) i Kevina Love’a nie zostały bez efektu.
Mike Krzyzewski jak zwykle zobaczył swoich podopiecznych w najlepszej dyspozycji przy trzeciej kwarcie. W niej skrzydła rozwinęli: James (18pkt/7as/7zb), Durant (19pkt) i Anthony (18pkt i 6zb). KD otworzył swoje strzelanie w trzeciej kwarcie (w pierwszej połowie nie mógł się odnaleźć i był wyraźnie w cieniu Bryanta). CA z kolei ukradł show Argentyńczykom demolując ich obronę w minutę!
W finałowej kwarcie oglądaliśmy już grę bez większego przyłożenia się graczy do obrony. Amerykanie na luzie wygrali czwartą odsłonę (35 oczek w kwarcie) okupując wygraną, kontuzją kostki Russella Westbrooka. W niej szalał w/w Carmelo. Wydawało się, że argentyńscy weterani już się oszczędzali i byli myślami przy pojedynku o brąz przeciwko Rosji. Popisową akcją meczu był alley oop Andre Igoudali po podaniu Chrisa Paula.
Argentyna: Ginobili 18, Scola 15, Delfino 15, L. Gutierrez 9, Campazzo 7, Nocioni 7, J. Gutierrez 6, Kammerichs 4, Jasen 2, Mata 0, Prigioni 0.
USA: Durant 19, James 18, Anthony 18, Bryant 13, Paul 10, Love 9, Westbrook 7, Williams 6, Chandler 4, Harden 3, Iguadala 2, Davis 0.
Piątka dnia: J. Calderon – L. James – C. Anthony – K. Durant – M. Gasol