Podczas wczorajszego „Media Day” wreszcie zebrała się cała drużyna Los Angeles Lakers. Ze względu na letnie transfery wydarzenie cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Koszykarze byli fotografowani, mierzeni, ważeni itp. Nie brakowało również mnóstwa dziennikarzy, którzy zadawali „Jeziorowcom” różne pytania. W jednej z wypowiedzi Kobe Bryant stwierdził nawet – „To jest moja drużyna”.
Stwierdzenie może być odbierane za trochę kontrowersyjne. Nikt temu nie zaprzeczał w czasach, gdy czołowymi strzelcami Lakers byli Smush Parker, Chris Mihm czy Luke Walton. Ostatnio też nie powinno być z tym większego problemu. Wyraźnie było widać, że numerem jeden jest Kobe Bryant, a cała reszta zawodników to tylko wybitni pomocnicy. Latem nastąpiła jednak mała rewolucja. „Jeziorowcy” bardzo się wzmocnili. Szczególnie bronią o ogromnej sile rażenia wydaje się Dwight Howard. Niektórzy spodziewali się chyba, że „Black Mamba” pozwoli choć trochę posiedzieć nowemu centrowi na swoim tronie. Wczoraj jednak wszelkie wątpliwości zostały rozwiane.
Ja nie jestem w ogóle, choćby w minimalnym stopniu, zaskoczony. Od dawna LAL to ekipa Bryanta. Tak było, jest i jeszcze przez jakiś czas będzie. Od Kobe’go starszy jest tylko Antawn Jamison. To jednak „Black Mamba” ma 16 lat doświadczenia w tej lidze i na dodatek wszystkie spędził w Lakers. Zdobył z tym zespołem aż 5 mistrzowskich tytułów. Ma niepodważalną rolę mentalnego przywódcy drużyny. Nawet trener Mike Brown liczy się z jego zdaniem.
Wiadomo, że Kobe po prostu uwielbia rzucać. Tak też było, jest i będzie. To najlepszy argument w rękach przeciwników „Black Mamby”. Bryant po prostu kocha rzucanie i zdobywanie punktów. Czasami można odnieść wrażenie, że inne cele nie są nad to przekładane. To jednak jego osobowość. Tego nie można wyplenić z Bryanta. To tak jakby pozbawić Jamesa Hardena brody. W mojej opinii Kobe jednak na przestrzeni tych wielu lat przeszedł pewną metamorfozę. Ma niezwykle bogaty bagaż doświadczenia i cały czas kocha rzucać, ale współpraca z resztą zespołu nie jest mu obca. Taki scenariusz przewiduję właśnie w nadchodzącym sezonie. Bryant cały czas będzie pierwszym żądłem, ale liczę, że może uniknie niektórych nieprzemyślanych rozwiązań w ofensywie. Dodatkowo powinien bardzo dobrze wykorzystywać atuty swoich kolegów z drużyny. Mimo wielu żartów – Kobe naprawdę potrafi podawać ;).
Czy Dwight Howard będzie chciał dokonać jakiegoś zamachu stanu? Wątpliwa sprawa. Gdy przychodził tutaj zapewne dokładnie wiedział jaka jest sytuacja. Chyba tylko głupiec przychodziłby do Lakers i od razu domagał się, aby nastąpiła abdykcja. To „Black Mamba” jest tutaj cały czas szeryfem i to właśnie on może sobie pozwolić na więcej niż inni. Podejrzewam, że Howardowi ta sytuacja za bardzo nie przeszkadza. W Orlando Magic był zdecydowanym numerem jeden i poznał na własnej skórze, że oprócz statusu największej gwiazdy wiąże się to z ogromną presja i odpowiedzialnością. Zapewne nic mu się nie stanie jak trochę od tego odpocznie. Kobe Bryant w swojej wypowiedzi wspomniał jeszcze, że zamierza nauczyć wszystkiego Howarda, aby zajął jego miejsce, gdy sam zakończy karierę. „Black Mamba” ma już 34 lata, a Dwight dopiero 26 lat. Dlatego ten układ wydaje się całkiem dobry. Bryant pogra jeszcze te kilka lat, ale stopniowo jego berło i koronę będzie przejmował młodszy podkoszowy. To będzie taka naturalna zmiana. Oczywiście wszystko pod warunkiem, że Howard zwiąże się na dłużej z Lakers. Wspomnę jednak krotko, że nie wyobrażam sobie, aby były gracz Magic nie uległ magii „Jeziorowców”.
Cały czas rękę na pulsie musi jednak trzymać coach Mike Brown. Lakers są po prostu naszpikowani gwiazdami i utrzymanie dobrej chemii w zespole jest podstawą do osiągnięcia jakiegokolwiek sukcesu. Cały czas mam w pamięci wielką kłótnię między Shaqiem, a Bryantem. Już więcej po prostu nie może powtórzyć się tego typu sytuacja.
Kobe jeszcze wspomniał, że obecny skład LAL na papierze jest najlepszy od początku kariery. Zgadzacie się z taką opinią?
Nash jest rowniez starszy od Kobe’go:).
na papierze myślę że tal chociaż lata 87-88 też wyglądały fajnie, Magic, Jabbar, Worthy, Scott :) mam nadzieję, że wracają te czasy :)
W szatni może zgrywać lidera, ale na parkiecie nr 1 będzie Howard.
W Lakers’ach Kobe będzie numerem 1 i w szatni i na parkiecie. Wątpie, żeby to się zmieniło do końca jego kariery.
Tak też się może zdarzyć, ale wtedy Lakers mogą mieć znacznie ciężej z walką o pierścień. Ego Kobe’go to jest czynnik, który najczęściej się obecnie wymienia jako przeszkoda dla Lakers, Howard jest już lepszym zawodnikiem i to wokół niego przedewszystkim powinna się kręcić drużyna.