New Orleans Hornets rozpoczęli swój sezon od meczu z Orlando Magic. Spotkanie stało na słabym poziomie. „Szerszenie” wygrały ostatecznie z „Magikami” po tym jak Brian Roberts i Lance Thomas poprowadzili do comebacku w czwartej kwarcie 85 – 80.
Mecz w Mexico City rozpoczął się od niesamowitej niemocy strzeleckiej „Szerszeni”, którzy praktycznie przez 10 minut pierwszej kwarty nie potrafili się wstrzelić (przez moment każdy z zawodników S5 oddał rzut i każdy był niecelny). Obronę Hornets rozpracował za to Jameer Nelson, który wyśmienicie znajdował Gustavo Ayona, a ten nie miał problemu posłać piłki do kosza – Magic wygrywali w pewnym momencie już aż 10 – 0. Mimo fatalnej gry swojej drużyny wybitne umiejętności shot-blockera pokazał kolejny raz Anthony Davis, który już w pierwszych minutach zablokował pierwszą piłkę w swojej karierze dla Hornets. Pod koniec pierwszej kwarty na parkiet wszedł jednak debiutant Brian Roberts, który wspólnie z Anthonym Davisem doprowadził już tylko do 2-punktowej straty po pierwszej partii (18-16).
Druga kwarta nie zaczęła się o wiele lepiej od poprzedniej, bowiem ekipa z Orlando w niecałe 2 minuty doprowadziła już do 10-punktowej przewagi. „Szerszenie” wciąż nie potrafiły się wstrzelić w spotkanie, a zawodził przede wszystkim Ryan Anderson, który zanotował fatalny debiut w barwach New Orleans Hornets. Swoje pierwsze punkty – po wielokrotnych próbach – zdobył dopiero na zaledwie 3 minuty przed końcem drugiej kwarty rzutem zza łuku. Oprócz kolejnych pudeł ekipy Monty Williamsa ta kwarta nie zapisała mi się niczym specjalnym w pamięci.
Trzecia kwarta nie różniła się praktycznie niczym innym. Orlando Magic utrzymywali nad „Szerszeniami” pewną, bo 20-punktową przewagę. Wyśmienicie po stronie „Magików” spisywali się E’Twaun Moore oraz Glen Davis, natomiast po stronie Hornets błyszczeli Anthony Davis oraz próbujący rozruszać ekipę w ataku Austin Rivers. Po trzeciej kwarcie na tablicy świetlnej widniał wynik 66 – 54.
Na czwartą kwartę na parkiecie pojawili się Lance Thomas oraz Brian Roberts, a swoje pierwsze minuty w trykocie Hornets zaliczył również wybrany w drugiej rundzie Draftu 2012, Darius Miller. Wówczas pomyślałem, że Monty Williams odpuścił sobie już to spotkanie i da pokazać się innym graczom takim jak np. Solomon Alabi i Chris Wright. Okazało się jednak zupełnie inaczej, bowiem sprowadzony z Niemiec rozgrywający Brian Roberts trafił z miejsce 7 punktów i „Szerszenie” traciły już tylko 5 punktów do Magic. Swoją trójkę z rogu po chwili dołożył również były gracz Kentucky – Darius Miller.
Kiedy Brian Roberts po wyśmienitych kilku minutach trochę przygasł na swoje barki całą grę przejął Lance Thomas. 8 punktów z rzędu silnego skrzydłowego i na tablicy na 2 minuty przed końcem spotkania mieliśmy „tie-game”! X-Factorem drużyny z Luizjany był o dziwo właśnie Lance, bowiem już za chwilę wymusił na sobie faul, który zamienił na szybkie i łatwe punkty z linii rzutów wolnych. Trójkę zaraz po tym trafił również Brian Roberts, który tym samym już praktycznie przesądził o wygranej Hornets. Wynik ustalił ostatecznie E’Twaun Moore po którego trafieniu na pięć sekund przed końcem spotkania na tablicy widniał wynik 85 – 80 i taki również pozostał do końca.
Jeżeli chodzi o statystyki drużynowe to ekipa Monty Williamsa trafiła zaledwie 29 z 78 oddanych rzutów (37%) z czego 6 z oddanych 22 było rzutami zza łuku (27%). Orlando Magic w tych elementach mieli odpowiednio 37% oraz 19%.
Anthony Davis w zaledwie 23 minuty zanotował na swoim koncie 8 punktów (4-9 z gry) oraz 8 zbiórek i 2 bloki. Austin Rivers zdobył 10 „oczek” (2-6 z gry, 6-8 z FT) do czego dołożył 2 zbiórki, 1 asystę i 2 przechwyty. Darius Miller z pięcioma punktami. To tyle jeżeli chodzi o naszą trójkę wybraną w tegorocznym Drafcie.
Bohaterzy „Szerszeni” z czwartej kwarty, czyli Brian Roberts zdobył w sumie aż 17 punktów (5-11 z gry, 3-4 za trzy), 4 zbiórki, 4 asysty i 2 przechwyty w 27 minut, a Lance Thomas w zaledwie 15 minut zdążył dołożyć od siebie 10 „oczek”, 2 zbiórki i 2 przechwyty. Dobre spotkanie rozegrali również Jason Smith (7 punktów, 3 zbiórki i 2 bloki, udowodnił też, że powinien być graczem S5!) oraz Greivis Vasquez (4 punkty, 5 zbiórek i 6 asyst), który mimo szybkich pięciu fauli utrzymywał się w grze, miał niestety również aż 5 strat.
Z serii rozczarować na pierwszym planie trzeba postawić Ryana Andersona, który zakończył spotkanie z 6 punktami i 8 zbiórkami, ale jego skuteczność to fatalne 1-11 z gry z czego aż 1-8 było „za trzy”. Fatalne spotkanie rozegrał również Robin Lopez, który swój debiut w barwach Hornets zakończył z 2 punktami, 3 zbiórkami oraz aż 4 stratami i 0-4 z gry w 21 minut.
W spotkaniu nie brali udziału Eric Gordon, który jest oszczędzany przez Monty Williamsa na (oficjalne) rozpoczęcie sezonu oraz Hakim Warrick z nieznanych mi przyczyn.
Najlepszymi graczami Orlando Magic byli E’Twaun Moore (16 punktów, 7 asyst i 3 zbiórki), Gustavo Ayon (12 punktów, 3 asysty i 6 zbiórek) oraz Glen Davis (13 „oczek” i 5 zbiórek).
W ekipie z Orlando udziału w meczu nie wzięli Aaron Afflalo (kontuzja) oraz Christian Eyenga, Moe Harkless, Al Harrington, Quentin Richardson oraz Ish Smith. Wszyscy wymienieni zawodnicy mają podpisane kontrakty z drużyną więc „Magicy” grali w bardzo osłabionym składzie.
I szczerze mówiąc jeżeli byłoby to spotkanie piłki nożnej to sprawiedliwym wynikiem tego meczu byłby jednak remis, bowiem obydwie ekipy rozegrały naprawdę bardzo słabe spotkanie.
| Boxscore |
W 4q ćwiczyli tankowanie:D