Kiedy czytamy słowo Jazz to od razu przed oczami widzimy trąbkę i grającego na niej muzyka. Kiedy łączymy to samo słowo z amerykańskim stanem Utah, zamieszkałym od dawien dawna przez Mormonów, to rzucają nam się przed oczami sylwetki dwóch znakomitych muzyków zawodników, Johna Stocktona i Karla Malone’a. Gdzieś w tle widzimy stojącego przy linii bocznej i dyrygującego (klnącego pod nosem) Jerry’ego Sloana. Żaden bowiem klub NBA nie ma swojej historii tak mocno i wyraźniej zapisanej przez trzy wielkie osoby związane przez 99,9% życia koszykarskiego czy trenerskiego z jedną organizacją.
Dziś klub rezydujący w Salt Lake City to przede wszystkim zespół opierający swoją siłę na wysokich podkoszowych zawodnikach, którzy są doceniani w różnych rankingach, ale nie mają okazji wybić się na najwyższy poziom. Całkiem niedawno i nawet jeszcze pod rządami Jerry’ego Sloana udanie dobierano poszczególnych zawodników, grożąc potencjałem całej drużyny, najlepszym na zachodnim wybrzeżu (Okur, Boozer i naturalnie D.Williams). Cały system gry Jazz-menów oparty był na filozofii flexów i pick’n’rolli a głównym kreatorem był Deron Williams. Od czasu słownych wojen Williamsa i Sloana minęły już grube miesiące, podczas gdy cała organizacja doznała wstrząsu związanego z informacjami o przenosinach Derona do Nets i przejściu zasłużonego trenera na emeryturę (do dziś osobiście mam wrażenie, że w grze zespołu widać mała skazę po tamtym zajściu i brakuje im dobrego ducha – odpowiedniej chemii). Od końcówki sezonu 2010/11 jesteśmy świadkami ery ciągle uczącego się na ławce trenerskiej Tyrone’a Corbina oraz czerpania najlepszych możliwości od osób: Ala Jeffersona, Paula Millsapa oraz otrzymanego z New Jersey, Derricka Favorsa.
Odrobina historii czyli jak Jazz przywędrował do krainy Mormonów?
Cała historia klubu rozpoczęła się od 1974 roku i wywodzi się z Nowego Orleanu, gdzie dopuszczono do ligi 18 ekipę. Na samym starcie kochający Jazz stan, otrzymał z Atlanty uznaną legendę NBA, Pete’a Maravicha. Pierwsze mecze rozgrywane były w hali uniwersytetu Loyola, a następnie w Luizjanie. Ciekawostką tamtego dawnego okresu był fakt, że podczas Mardi Gras zespół zmuszony był niemal przez miesiąc rozgrywać wszystkie swoje pojedynki na wyjazdach. Głównym powodem takiego wybiegu był fakt, iż Louisiana Superdome była zajęta na potrzeby uroczystości. Inna wielka historia związana z nowo orleańską częścią Jazz-menów to zaprzepaszczenie możliwości przejęcia w drafcie Magica Johnsona (wybór przeznaczony na rookie trafił do Lakers w zamian za Gaila Goodricha dwa lata wcześniej, w 1977).
Ze względu na rosnące koszty utrzymania drużyny w Nowym Orleanie sternicy klubu zdecydowali się przenosiny do mniejszego Salt Lake City. Głównym magnesem była popularność koszykówki w tamtym i obecnym regionie, związana z Utah Stars (zdobyli tytuł Mistrzów ABA po przeprowadzce z Los Angeles). Pierwszą postacią nowych Jazz był nie mniej słynny od Stocktona i Malone’a – Adrian Dantley. W 1982 klub dostał swoją perłę w drafcie i wydawało się, że również lidera na lata, Dominique’a Wilkinsa. Słynny Nique nie chciał grać w nowej drużynie a sternicy klubu wysłali go do Hawks, w zamian za dwóch graczy, którzy niczym szczególnym nie zaimponowali w lidze..
Kolejne wybory : Johna Stocktona i Karla Malone’a znacie już doskonale i równie świetnie pamiętacie, iż doprowadziły one drużynę do dwóch finałów NBA (1997 i 1998).
Letnia wymiana motoru napędowego.
Dziś Jazz-meni to przede wszystkim kolonia solidnych wysokich graczy jak Al Jefferson, Paul Millsap, Derrick Favors i rosnący w siłę (zrzucający kilogramy całe lato) Enes Kanter. Jazz to również osoba rozwijającego się Gordona Haywarda i powracającego do początków swojej przygody z ligą, Maurice’a Williamsa. 29-letni, 47. wybór draftu z 2003 roku wraca do stron w których nie dane było mu się przebić za młodu i pod kierunkiem Sloana. Tego lata bowiem, po przygodzie z L.A. Clippers, popularny Mo zamienił czerwony trykot Clippersów na biało-niebieski Jazz-menów, wracając do miejsca z którego został zwolniony! Teraz przy uczniu Jerry’ego Sloana – Ty’u Corbinie będzie się starał kreować grę nowej dla siebie drużyny, otwierać podaniem drogę do kosza Jeffersonowi, Millsapowi oraz wiązać grę w akcjach dwójkowych z Kanterem i Favorsem. Głównym celem jego jest zastąpienie z nawiązką przereklamowanego i mało efektywnego z punktu widzenia fanów Utah Jazz, Devina Harrisa. Ten ostatni trafił bowiem do Atlanty. Zdrowy i trafiający z półdystansu oraz po penetracjach Mo może okazać się naprawdę wartościowym zawodnikiem dla mało doświadczonego zespołu graczy z pespektywami (ciągle w pamięci mamy najlepsze gry Williamsa przy LeBronie Jamesie wśród Cavs i awans do All Star). Maurice’owi powinno być łatwiej w ataku Utah przy dodatkowym angażu Randy’ego Foye’a, znajomego z zeszłego sezonu z L.A. Obaj weterani powinni wnieść powiew świeżości w barwy teamu z SLC.
Pierwsza piątka: Mo Williams (Watson lub Tinsley) – Foye (Burks lub Bell) – Millsap (Hayward lub M.Williams) – Favors (Carroll) – Jefferson (Kanter).
Liderzy drużyny i przesyt na pozycjach podkoszowych.
Paul Millsap od paru dobrych sezonów wymieniany jest w gronie czołowych ligowych czwórek. Skrzydłowy jeszcze za czasów Sloana potrafił momentami zagrać na pozycji numer 3 i tak również śmielej podczas play off zaczął go ustawiać trener Corbin. Jeszcze na przestrzeni poprzedniego sezonu jego nazwisko padało w kontekście przenosin do Portland, a z kolei Blazers polują na niego od 2 lat. Skrzydłowy mimo tych podchodów czuje się w pełni członkiem swojej obecnej ekipy dostarczając regularnie ponad 16pkt i 8zb na mecz. W dodatku pracuje on nad swoją skutecznością na dystansie, a każdy fan NBA pamięta jego występ przeciwko Miami Heat. Będący w kwiecie wieku, 27-letni Millsap to jednak nie wszystko w ofensywie Jazz.
Drugim pewniakiem w piątce trenera jest ten, który długo był zaszufladkowany gdzieś w Minnesocie, zmagający się w przeszłości z urazami, 27-letni Al Jefferson. Od sezonu 2010-11 pierwszy center w Salt Lake City, utrzymujący stałe średnie w okolicach 19pkt i 10 zbiórek na mecz. Grający na środku Al jest prawdziwą siłą podkoszową swojej drużyny i cichym liderem w podkoszowej rywalizacji z Enesem Kanterem i rozwijającym się Derrickiem Favorsem. Jefferson od kiedy trafił do Utah przestał mieć problemy zdrowotne i wywiera pozytywny wpływ na zespół. Do pełni szczęścia, obu 27-latkom brakowało solidnego rozgrywającego.
Nad czym najbardziej zastanawiają się w sztabie Jazz-menów? Czy Mo Williams da większe wsparcie obu wieżom oraz czy w duecie z Randym Foye’em będzie siłą ofensywną dającą regularnie w granicach 25-30 punktów w meczu? Z Devinem Harrisem oraz odchodzącym do Cavs C.J. Milesem bywało różnie.
Słabe i mocne strony czyli wyrównany front court i niestabilny back court.
Plusy – gra izolacyjna wysokich (półhaki Ala Jeffersona i gra plecami do kosza Paula Millsapa z wykorzystaniem przewagi fizycznej) i dwójkowa z rozgrywającym to zalety – czytaj również pozostałości z taktyki J. Sloana – które z powodzeniem przejął Tyrone Corbin. Wysoka liczba wartościowych podkoszowych, których można rotować, dyktując intensywność w grze rywalom to rzecz rzadziej spotykana dziś w NBA. Gra fizyczna z wykorzystaniem na trzech wyższych pozycjach Jeffersona, Favorsa/Kantera i Millsapa to również plusy tego zespołu. Pewna pozycja i rola lidera dla Mo Williamsa, który może świetnie się sprawdzić w taktyce starego-nowego zespołu.
Minusy – Jazz-meni przez lata dziewięćdziesiąte bazowali nie tylko na pick’n’rollach, ale również na grze strzelców dystansowych jak Bryon Russell i Jeff Hornacek. Dziś w składzie Utah ciężko dopatrzeć się równie wartościowych zawodników, a połowiczne role z różnym skutkiem wypełniali momentami Andrei Kirilenko (jeśli miał swój dzień, bo częściej wykorzystywany był do zadań defensywnych) i Mehmet Okur (dziś poniekąd jego rolę przejął rolę rodak, Kanter). Obecnie na role dostarczycieli punktów kreowani są przybyły Foye oraz perspektywiczny Hayward. Poczują sie oni ważniejsi, przy odejściu ze składu Milesa oraz Harrisa. Tamci jednak gracze różnie się sprawdzali w przeszłości i zobaczymy jak zespół zareaguje na dopływ świeżej krwi. Na pewno wszystkie te elementy będzie trzeba ze sobą zgrać, a Ty Corbin musi wycisnąć maksimum ze swoich graczy i odpowiednio dopasować plan gry do potencjału obwodowych zawodników. Zastanawiające są również dla mnie predyspozycje – wątpliwe – do gry w obronie, bardziej ofensywnych Williamsa i Foye’a – zwłaszcza w konfrontacjach ze Spurs, oraz z Lakers, Thunder oraz Clippers.
Zagrożenia.
Dyspozycja obwodowych na starcie sezonu. Jeśli Jazz będą powyżej kreski po 20 spotkaniach to na ich awans do play off możemy spokojnie liczyć. Jeżeli natomiast nowe postacie – zwłaszcza Williams – się nie przyjmą to sternicy klubu będą musieli szukać innych wymian, wzmacniających pozycję jedynki (Williams przez ostatni sezon był rezerwowym, grał też za plecami i obok Chrisa Paula, a czasy kiedy był w formie All Star dawno minęły) lub dwójki (Foye w dotychczasowej karierze rzadko trzymał równy poziom, ale może ten fakt ulegnie zmianie?). Nie mówię w tym momencie, że Mo jest on gorszym graczem od Harrisa, ale zaznaczam fakt, że playmaker to kluczowa pozycja dla klubu i z jego przyjściem wiązane są duże oczekiwania i poprawa ataku Jazz.
Inna rzecz to podział minut wśród młodszych i doświadczonych graczy. Pewni swego Jefferson i Millsap oraz chcący mocniej zaistnieć i robić postępy Favors oraz Kanter (o diecie i pracy na siłowni tego ostatniego pisaliśmy niedawno). Czy T. Corbin pogodzi ich czasowe oczekiwania z jakością gry? Favors od momentu przyjścia do NBA okrzyknięty jest jako bardzo przyszłościowy gracz, ale w Utah jak na razie miewa tylko przebłyski wysokiej formy. Kanter w drugim roku zamierza mocniej włączyć się do gry na parkiecie i oczekuje od siebie wyraźnej poprawy statystyk meczowych. Kłopot bogactwa może być problemem trenera..(czy znów?).
Oczekiwania.
Play offs to punkt numer jeden, aktualny w krainie Mormonów od wielu sezonów. W niedalekiej przyszłości to przede wszystkim wywiązywanie się z zadań taktycznych i wygrywania spotkań przez Mo Williamsa. Ważną sprawą jest zwiększanie możliwości ofensywnych nie tylko podkoszowych, również graczy obwodowych w taktyce Corbina. Jeśli Williams i Foye zaskoczą, możemy być pewni kolejnych dobrych chwil w NBA z udziałem Jazz-menów.
Podsumowanie czyli okiem autora:
Utah Jazz , od kiedy sięgam pamięcią, nie mają zbyt wielu fanów w Polsce, a tracili ich stopniowo od czasów zakończenia kariery przez duet Stockton-Malone i następnie w efekcie odejścia Derona Williamsa i Jerry’ego Sloana. Dziś to team szukający swojego wielkiego lidera, pewnego rytmu gry i należytej przyszłości m.in. by przyciągać fanów (takim magnesem był niegdyś D-Will). Coraz pewniejszy swoich działań może być Tyrone Corbin, w zeszłym sezonie awans do play offs, co powinno go pokrzepić i pozwolić znaleźć jeszcze lepszy kontakt z graczami (Corbin to wieloletni gracz Jazz oraz świetny mentor dla młodych zawodników). Oczekiwania, gdzieś w środku ligi NBA patrząc na poziom wszystkich drużyn, w SLC są typu: „wejdźmy do play offs i zobaczymy co dalej..” Akurat na zbliżające się rozgrywki może to być całkiem dobre hasło, które pozwoli się zgrać przemeblowanemu składowi i krok po kroku od zwycięstwa do zwycięstwa dążyć do P.O. Swoją drogą Al Jefferson bądź Paul Millsap muszą już zagościć w All Star. Mój typ to granica 42 zwycięstw i walka z Mavericks i Wolves o miejsca 7-8 na Zachodzie.
Kibicuje Jazzmanom od 1994 roku i chyba tak zostanie. Fajny artykuł.
pozdro
THX. zobaczymy jak pójdzie w tym roku;-)
Kibicuję Jazzmanom od 15 lat, no i przyznam szczerzę, że ten sezon zapowiada się jako najlepszy w ciągu ostatnich lat. Dziękuję serdecznie za bardzo wnikliwą analizę. Właśnie oglądam jak Jazzmani prowadzą ponad 10 punktami z Lakers w Staples Center :).