Autor: Dawid Ciepliński
132 dni minęło od ostatniego meczu finałów, w którym to Miami Heat pokonali zespół Oklahomy City Thunder 121:106 sięgając tym samym po upragnione mistrzostwo i puchar Larry’ego O’Briana. Wiele się od tamtego czasu zmieniło, a przerwa pomiędzy rozgrywkami i wydarzenia z nią związane (Draft, wymiany, ruchy na rynku transferowym i podpisywanie wolnych agentów, Igrzyska Olimpijskie), tylko zaostrzyły apetyty kibiców koszykówki na rozpoczęcie kolejnego sezonu. Po czterech miesiącach ćwiczenia największej z cnót, doczekaliśmy się. Sezon 2012/2013 oficjalnie można uznać za rozpoczęty
Dzisiejszej nocy byliśmy świadkami trzech meczy. Nie sposób było się więc nudzić i nawet spotkanie pomiędzy Cavaliers i Wizards, które przez wielu pewnie zostało potraktowane jako przystawka do głównego dania (konfrontacja największych obecnie rywali na Wschodzie – Heat i Celtics) i deseru (pojedynek pomiędzy pretendującymi do walki o najwyższe laury Lakers z Mavericks, której celem na ten sezon jest awans do play-off) stało na przyzwoitym poziomie i trzymało w napięciu do końcowych minut.
Nie wiem, jak wy, ale ja już od kilku dni z niecierpliwością czekałem na pierwszy mecz sezonu, na prezentację graczy, wyjście zawodników na parkiet, pierwszy rzut, dunk, blok, zbiórkę itp. Nie zawiodłem się i warto było zarwać całą noc, by obejrzeć wszystkie trzy mecze i poczuć smak tego, co nas czeka przez najbliższe osiem miesięcy.
Nie będę szczegółowo rozpisywał się na temat każdego ze spotkań, bo nie tego ma dotyczyć ten wpis. Jest jednak klika aspektów, na które warto było zwrócić uwagę. Po pierwsze, jedną z rzeczy, która zaskoczyła mnie najbardziej dzisiejszej nocy to postawa Diona Waitersa. Pierwszoroczniak, wybrany z numerem czwartym w tegorocznym drafcie pokazał wszystkim niedowiarkom, uważającym wybór absolwenta Syracuse za wysoki i zmarnowany, że mogą nie mieć racji. Waiters zaprezentował się w debiucie bardzo dobrze, tym bardziej, że w meczach przedsezonowych jego postawa nie wyglądała zbyt obiecująco. 17 punktów (6-14 z gry, w tym 2-5 za trzy), do tego 3 przechwyty i 2 zbiórki w 28 minut gry to świetny rezultat. Dla porównania jego vis-a-vis z Wizards, Bradley Beal (nr 3 draftu), wyżej oceniany przez ekspertów przed rozpoczęciem sezonu (o którego pozyskanie walczyli przecież bardzo mocno Cavaliers) pokazał się z dużo słabszej strony. Na parkiecie przebywał 21 minut, notując w tym czasie 8 punktów (2-8 z gry, 2-4 za trzy), 3 asysty i 3 zbiórki. Ponadto miał najgorszy wskaźnik +/- w drużynie z Waszyngtonu (- 16). Wiem, że to dopiero pierwszy mecz i niezwykle ciężko przewidzieć co będzie dalej, ale jeśli Waiters będzie grał tak jak w meczu otwarcia, to zamknie usta wszystkim krytykom i za dwa, trzy sezony powinien wspólnie z Kyrie Irvingiem tworzyć jeden z ciekawszych backcourtów ligi. Rywalizacja o miano najlepszego pierwszoroczniaka na pozycji rzucającego obrońcy zapowiada się naprawdę pasjonująco.
Kolejną kwestią, na którą warto zwrócić uwagę w tym sezonie są zawodnicy Miami Heat. Oglądając ich mecz z Bostonem miałem wrażenie, że każdy z nich, łącznie z asystentem trenera, masażystą, woźnym, sprzątaczką i kibicami w ostatnim rzędzie, ma w swoim repertuarze zagrań rzut a trzy punkty. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale ja nie przypominam sobie takiej drużyny. W meczu z Celtics zza linii 7,24 m rzucało 7 zawodników Żarów (James, Battier, Bosh, Chalmers, Allen, Lewis i Cole). Nie próbowali tylko Wade, Haslem i Miller. Ten ostatni przebywał na boisku zbyt mało czasu, ale jestem pewien, że gdyby dostał więcej minut to i on pokusiłby się o taki rzut. Jeśli chodzi o pozostałą dwójkę to Wade także potrafi trafić za trzy, a z obozu Heat dochodziły sygnały, że i Haslem podczas wakacji pracował nad tym elementem gry. A przecież na ławce siedzieli jeszcze Jones (zwycięzca konkursu trójek podczas All-Star Game z 2011 roku) i Harrellson, któremu też nie jest obca ta sztuka. Celne trójki będą w tym sezonie jedną z największych zalet tego zespołu. Drużyna przeciwna nie może ani na chwilę odpuścić krycia żadnego z zawodników, bo każdy stwarza zagrożenie rzutem z dystansu. Kiedy dodamy do tego sposób w jaki James, często w momentach gdy jest podwajany, potrafi znajdować partnerów na czystych pozycjach za linią rzutów za trzy punkty, tworzy nam to pięciogłowego potwora, który może w każdej chwili zadać decydujący cios.
Ostatnim elementem, który dzisiejszej nocy przykuł moją uwagę była postawa zawodników Dallas. Teraz, kiedy już jesteśmy po meczu, niech każdy się zastanowi, czy stawiał na wygraną Mavericks bez kontuzjowanych Nowitzkiego i Kamana, kiedy naprzeciwko stoi naszpikowana gwiazdami drużyna Jeziorowców. No właśnie. Pewnie niewielu takich się znalazło. Zespół z Teksasu zagrał bardzo wszechstronnie, konsekwentnie i z dużą determinacją. Aż 6 zawodników zdobyło 11 i więcej punktów. Szczególnie moją uwagę przykuł Darren Collison, który był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem spotkania. Po słabej końcówce poprzedniego sezonu w Indianie ma szansę odżyć w drużynie mistrza NBA z 2011 roku, szczególnie po tym co pokazał w dzisiejszym pojedynku. Doskonale prowadził grę Mavericks i prezentował się dużo korzystniej na tle nowego rozgrywającego Lakers Steve’a Nasha, który nie może zaliczyć debiutu w barwach nowej drużyny do udanych. Na małego plusa zasługuje również występ Eddy’ego Curry’ego. W ciągu 17 minut zanotował 7 punktów i 4 zbiórki, co na zawodnika, który w przeciągu ostatnich czterech sezonów rozegrał tylko 24 spotkania jest bardzo dobrym wynikiem. Ale nawet nie o statystki tu chodzi. Currry po prostu pokazał, że pamięta, jak się jeszcze gra w koszykówkę i wyglądał naprawdę przyzwoicie na tle teoretycznie dużo lepszych podkoszowych Lakers.
Na koniec zachęcam również was do wyrażenia swojej opinii na temat dzisiejszych spotkań. Tego co was najbardziej zaintrygowało, zaciekawiło i na co macie zamiar zwracać szczególna uwagę przy okazji występów drużyn, które zainaugurowały 67. już sezon NBA.
wszystko fajnie ale dallas byli mistrzami w 2011 a nie 2010 a tak mysle ze LA sie zdziwia w tym sezonie i czuje ze misia nie bedzie
co by nie mowic o tym wystepie Edka bo do strat tez sie przyczynial znacznie to w koncowej fazie meczu jednak poprzepychal troche miekkiego Gasola. niemal komicznie tez wygladaly zmiany krycia jak kika razy zostawal w obronie Crowder na Gasolu hehe. Generalnie tylko Mayo się nie popisał by nie powiedziec,ze zagral fatalnie, Wright pozytywnie, Brand sie rozkrecil trochew drugiej czesci meczu, Collison oczywiscie pozytywnie, chyba nietrafionym pmyslem bylo puszczanie Jonesa na Koba w D, dosc zabawna 1sza akcia DH12 w ataku i zje**y wsad hehe takze na plus.