Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ich miejscowa sława jest zagrożona i muszą oni zabiegać o względy nowojorskich fanów koszykówki. Wszystko to ma związek z drugą ekipą wywodzącą się z dzielnicy Wielkiego Jabłka, Brooklynu. Dziś jednak to nie o Sieciach będzie prezentacja, a o drużynie, która w 1970 i 1973 przechodziła swoje „prime”: the Knicks. Ekipie, która już 8-krotnie gościła w finałach NBA i w swoim składzie, gościła i gości, największe gwiazdy amerykańskiego basketu.
Legendarny trener Red Holzman i Pat Riley na ławce, znakomite sławy na parkiecie – Harry Gallantin, Tom Gola, Dave DeBusschere, Walt Frazier, Earl Monroe, Willis Reed, Bill Bradley i Patrick Ewing – to oni wszyscy rozsławili w świecie New York Knicks. Śladami ich, jak na razie bezskutecznie – jak dotychczas – próbują podążać Carmelo Anthony i Amar’e Stoudemire a nadchodzący sezon ma być przełomowy ze względu na osobę trenera oraz dopływ ligowych weteranów. Oczekiwania są spore ale czy drużyna poradzi sobie z rosnącą presją na wynik?
Nie ma osoby fascynującej się koszykówką, która nie znałaby Willisa Reeda, Walta Fraziera i Earla Monroe, ojców sukcesu nowojorskich Knicks. Nie ma też sympatyka Knicksów, który nie tęskniłby za erą Pata Riley’a – zdominowaną przez super obronę oraz osoby walczących do upadłego kolegów Pata Ewinga jak John Starks, Anthony Mason i Charles Oakley.
Nie każdy jednak wie skąd wzięła się w ogóle nazwa Knickerbockers?
W 1946 powstał klub nowojorski, który początkowo brał udział w rozgrywkach BAA (Basketball Association of America). Od 1949 kiedy powstała oficjalnie NBA, Knicks stali się drugą drużyną w historii, obok Boston Celtics, która grając w BAA została z tą samą nazwą i w tym samym mieście. Sama nazwa wywodzi się od pseudonimu Washingtona Irvinga, autora książki „Historia Nowego Jorku”. Jeśli ktoś lubi zagłębiać się w przeszłości, to „Knickerbockers” odnosiło się do holenderskich osadników i stąd też pomarańczowe barwy drużyny.
1970-73 to najlepsze lata organizacji dowodzonej z ławki przed legendarnego Reda Holzmana, prowadzącego klub do dwóch tytułów mistrzowskich. W jego składzie dominowały indywidualności, najpierw podkoszowy Willis Reed (wsparty debiutantami Philem Jacksonem i Waltem Frazierem) a następnie Dave DeBusschere i Earl Monroe (znany jako Perła).
Od tego czasu, przez kolejne 20 lat czekali nowojorczycy na wysokie miejsca w konferencji wschodniej a umożliwił im to, po mocnej transformacji z nastawieniem na defensywę, Pat Riley. Brylantowy trener zbudował ekipę bazującą na obronie oraz wysoce atletycznym graniu – w oparciu o swojego lidera – Patricka Ewinga. Kolejne transfery dodawały krzepy ekipie pnącej się w tabeli konferencji wschodniej. Osoby Johna Starksa, Anthony’ego Masona i Charlesa Smitha znała wówczas cała liga i mało który przeciwnik wychodził bez szwanku w konfrontacji z nimi. Momentum nowojorskiej przygody Riley’a to awans do NBA finals 1994 i przegrana 3-4 z Rockets.
Zespół mocniej przypomniał o sobie podczas skróconego sezonu, w 1999 roku, kiedy za sterami stał uczeń Riley’a – Jeff Van Gundy. Ekipa dowodzona przez Allana Houstona, Latrella Sprewella (sprowadzonego po karencji) i Larry’ego Johnsona nie dała wówczas rady w konfrontacji z dwoma wieżami, Timem Duncanem i Davidem Robinsonem. Madison Square Garden przeżywało wtedy swoje ostatnie, najlepsze dni, a wszystkiemu z boku przyglądał się kontuzjowany Pat Ewing.
Kolejne lata to nieudane rządu Isiaha Thomasa czyli serwowanie kibicom odgrzewanych kotletów przy osobach Stephona Marbury’ego, Steve’a Francisa, Anfernee Hardaway’a, Tracy’ego McGrady’ego oraz polskie odciski na parkiecie MSG, Cezarego Trybańskiego czy Macieja Lampego. Praca zarządu Knicksów nabrała sensu w 2009 roku przy angażu Mike’a D’Antoniego. Pierwszą gwiazdą dającą nadzieję na lepsze jutro, przy końcu pierwszej dekady XXI wieku, okazał się Amar’e Stoudemire. Od tego momentu apetyty fanów drużyny urosły, a Nowy Jork dostawał kolejnych idoli w osobach Carmelo Anthony’ego i Tysona Chandlera. Dziś to ci dwaj ostatni rokują nadzieję na lepszą przyszłość klubu, marzącego o powrocie do finałów konferencji.
Zmiany w składzie i powrót weteranów.
Czy lato 2012 było owocne dla Knicks? Ten fakt sprawdzimy za kilka miesięcy. Dziś z pełnym spokojem możemy przyznać, iż szefostwo klubu podjęło kilka ciekawych decyzji, mających wpłynąć na wyższy wynik zespołu. In minus – patrząc na względu marketingowe – to brak wyrównania oferty dla Jeremy’ego Lina, w którego to nie uwierzono nad rzeką Hudson. In plus, przede wszystkim udało się zatrzymać w składzie pragnącego większych milionów JR Smitha. Dobrym transferem nazwałbym pozyskanie – przechwycenie – z Chicago Ronniego Brewera, który powinien wnieść sporo pozytywów w defensywie drużyny. Zagadka zaczyna się na pozycji playmakera, bowiem sternicy NYK odgrzali kolejnego kotleta, z Jasonem Kiddem w roli głównej. Innym zagadkowym graczem wydaje się powracający na stare śmieci Ray Felton. To nie koniec okresu transferowego w zespole Mike’a Woodsona. Klub nowojorskiego emeryta zasilili kolejno Pablo Prigioni (najstarszy debiutant NBA, 35 lat), Marcus Camby (pamięta finały NBA 1999, w których był bardzo aktywny), Kurt Thomas (2 powrót do MSG, kolejny uczestnik finałów z Knicks) i Rasheed Wallace (powrót po niemal 2 latach nieobecności w lidze). Te wszystkie działania miałby logiczny sens, w jednym wypadku, gdybyśmy byli wszyscy 10 lat młodsi i otwierali sezon 2002-03.
Pierwsza piątka: Raymond Felton (Jason Kidd) – Ronnie Brewer (JR Smith) – Carmelo Anthony (Steve Novak) – Amar’e Stoudemire (Kurt Thomas) – Tyson Chandler (Marcus Camby).
Czy Carmelo Anthony stanie się prawdziwym liderem?
Nikt nie wątpi w wyjątkowe zdolności defensywne laureata DPOTY, Tysona Chandlera. Nie ma wątpliwości, że JR Smith i Steve Novak znów stworzą jeden z najczęściej trafiających zza łuku obwodów NBA. Niejeden fan wierzy też w przebudzenie Ray’a Feltona i boiskową mądrość Jasona Kidda. Każdy z nas wie, że wynik każdego kolejnego meczu uzależniony jest od nastawienia największego strzelca NBA ostatnich lat, Carmelo Anthony’ego. Od jego postawy, poziomu chęci, stopnia mobilizacji, w końcu współpracy z kolegami zależy wśród Knicks wszystko. Jeśli zdarzy się cud i Melo mocniej zaangażuje się w swoje wszystkie zadania, począwszy od defensywy, to wówczas możemy obejrzeć Knicks na równi walczących z Celtics, Bulls i Pacers. Do pokonania Heat potrzebne bowiem będą dodatkowe atuty, które powinni swoją świetną dyspozycją zaznaczyć Chandler, Smith, Felton, a przede wszystkim pauzujący przez pierwsze 5-6 tygodni STAT. Główny impuls powinien jednak wyjść od numeru 7 na koszulce nowojorczyków.
Słabe i mocne strony.
Na plus: Stabilizacja na ławce trenerskiej przy osobie Mike’a Woodsona. Ten miał okazję przepracować z Knicks całe lato, miał pewien wpływ na kolejne transfery i w końcu będzie miał okazję udowodnić swoją wartość. Dwóch solidnych rozgrywających to coś czego brakowało NYK w poprzednich rozgrywkach patrząc na osoby Mike’a Bibby’ego, Barona Davisa oraz Toney’a Douglasa. Dziś przy Kiddzie i Feltonie wygląda to o klasę lepiej. Pozytywnie trzeba też ocenić pozostawienie w składzie strzelców dystansowych jak Smith i Novak oraz zastąpienie Landry’ego Fieldsa jeszcze solidniejszym pod swoim koszem, Brewerem.
Na minus: Niestety wiek nie będzie atutem doświadczonych Knicks. Nikt dokładnie nie wie ile dobrego możemy jeszcze spodziewać się po Jasonie Kiddzie, czy w lato wystarczająco popracował nad zbiciem zbędnych kilogramów Ray Felton oraz ile naprawdę może wnieść do gry Knicks podkoszowy zaciąg weteranów: Camby-Wallace-Thomas. Ci trzej ostatni mają w sumie 116 lat.. Kolejna kontuzja STATA to jedno z największych zmartwień trenera Woodsona na starcie rozgrywek. Tym razem pierwsza czwórka Knicks pauzuje przez 5-6 tygodni.
Zagrożenia czyli nic się nie zmieni.
Przy innych drużynach często mówiliśmy o kontuzjach, przy nowojorczykach napiszę o czymś całkiem innym. Stagnacja i słabe bodźce do dalszego rozwoju, przy ogromnych pieniądzach z kontraktów głównych gwiazd, to największe zagrożenie drużyny. Można wyjść z założenia, że mniej ambitni czy zepsuci pieniędzmi gracze nie zmobilizują się do większej pracy i znów falowym graniem przy skokach formy wejdą do play offs. Być może również pryśnie czar Mike’a Woodsona, który nie będzie w stanie wykrzesać ze swoich graczy „czegoś więcej”. W końcu obawy fanów Knicks to jak zwykle od ery Mike’a D’Antoniego postawa w obronie ich pupili. Skład Knicks to większa liczba ofensywnie nastawionych zawodników a od JR Smitha, Carmelo Anthony’ego i Amar’e Stoudemire’a nie zawsze można oczekiwać przykładania do defensywy (niestety!). Ponadto Steve Novak i Ray Felton to również lubujący się w ofensywie zawodnicy. Marcus Camby, to chyba na niego jeszcze najbardziej można liczyć z ławkowych wieżowców.
Oczekiwania.
Przede wszystkim poprawa zeszłorocznego bilansu (54% wygranych) spotkań. Wynik na granicy 48 zwycięstw należałoby uznać za poprawny. Fani klubu są jednak nastawieni na dużo lepsze granie w defensywie pod Woodsonem, aniżeli miało to miejsce za czasów Mike’a D’Antoniego. Drużyna ma poprawić też przejście z obrony do ataku i nad tym pracowano podczas pre-season games. Pablo Prigioni i Jason Kidd doskonale sobie radzą w szybkim ataku i słyną z najlepszych w świecie koszykówki dograń piłki do partnerów.
Podsumowanie czyli okiem autora:
Nie ukrywam, że będę śledził poczynania Knicks i z pewnym optymizmem podchodzę do ich dyspozycji. Wydaje mi się, iż osoby Feltona, Kidda i samego Woodsona spowodują, że nowojorczycy w końcu ustabilizują formę i włączą się w walkę o pierwsze cztery miejsca w konferencji wschodniej, wykorzystując m.in. absencję Derricka Rose’a. Na dodatek pozytywnie oceniam transfer Ronniego Brewera, gdyż tego typu zawodnik był niezmiernie potrzebny drużynie. Wydaje się, że celem podczas przygotowań było zbudowanie pozytywnego klimatu w szatni drużyny oraz przestawienie liderów na bardziej zespołowe granie z wykorzystaniem atutów podkoszowych i graczy rezerwowych. Potencjał tego teamu jest na tyle ogromny by walczyć na równi z najlepszymi tej ligi. W sezonie zasadniczym dam im dolną granicę 48 zwycięstw. Nie zdziwi mnie natomiast fakt, gdy przekroczą 50.
Artykuł konkretny. Cała strona na medal. Tyle ciekawostek na temat NBA nie znalazłem na polskich stronach nigdzie.