Witam Was w starym cyklu, ale podczas nowego sezonu. Już niemal tydzień rozgrywek za nami, więc najwyższa pora wybrać bohatera i antybohatera tego okresu. Przyznam, że wybór był naprawdę ciężki. już na starcie nie brakowało tych wielkich wyczynów oraz takich raczej okrywających hańbą.
Przypomnę jeszcze ideę tej rubryki. Nie wybieram tutaj MVP tygodnia. Szukam raczej bohatera w stylu amerykańskich filmów rodem z Hollywood, czyli człowieka, który robi coś wspaniałego, a ludzie go uwielbiają. Typ, który w jednej chwili zmienia się herosa, ale czasami postawię też na koszykarzy, którzy regularnie pokazują swoją zimną krew. Takim nieoficjalnym patronem tego rankingu jest Sundiata Gaines.
BOHATER TYGODNIA:
Brandon Jennings – jeśli kiedyś powstanie książka pt. „Co można zrobić w 0.7 sekundy mając przed sobą ręce wyższych rywali” to obrońca Milwaukee Bucks powinien znaleźć się na okładce. Grając przeciwko Cleveland Cavaliers właśnie w taki sposób wygrał mecz. To był naprawdę wielki rzut Jenningsa i zarazem pierwsza trójka w tym spotkaniu, wcześniej spudłował cztery próby. Kibice Bucks na pewno oszaleli z radości. Na dodatek Milwaukee jak do tej pory świetnie sobie radzi i z bilansem 2-0 znajduje się w elitarnym gronie pięciu ekip, które nie zaznały jeszcze smaku porażki.
ANTYBOHATER TYGODNIA:
Rodney Stuckey – zupełnie na przeciwnym biegunie znajduje się Detroit Pistons. Bilans 0-3, a gdy ogląda się grę „Tłoków” to człowiek ma ochotę złapać się za głowę. Tam wszystko jest chaotyczne i jakby od wewnątrz rozbite. Forma Stuckey’a idealnie obrazuje problem Detroit. Koleś potrafił nieźle sobie radzić w poprzednich latach, ale obecnie… Obecnie jest tragicznie. Do tej pory Rodney trafił tylko jeden rzut z gry! Jego skuteczność wynosi obecnie (UWAGA!!!!!!!!!!!) 1/23 z gry !!!!!!! To nawet nie jest śmieszne. To daje jakieś 4%. Współczuję sympatykom Pistons…
Stuckey nie potrafi trafić do kosza, Monore też ma z tym problem. Knight? On także. W tej chwili Pistons opierają się na skuteczności graczy z ławki, którzy jako jedyni mają coś do zaproponowania w ofensywie. O ile w dwu pierwszych meczach gra Tłoków nie była wcale zła, o tyle po obejrzeniu spotkania z Lakers można jedynie walić głową w ścianę i pytać czy to stało się naprawdę – tak katastrofalnego meczu, blamażu w ścisłym tego słowa znaczeniu, nie widziałem jeszcze na swoje oczy. Wyjściowa piątka skompromitowała się na tyle, by Frank mógł bez kozery zmienić wszystkich pięciu od razu, jak to się ostatecznie stało, w którymś momencie tej konfrontacji.
Ze Stuckey’em pomyłką wg mnie było przestawienie go na dwójkę. Od razu na wyrost były porównania z Billupsem. Być może jeszcze się odbije i wybije, ale ostatnie dwa sezony to chyba nie to czego oczekują sternicy klubu.