Sieci Avery’ego Johnsona zostały gdzieś myślami w czwartej kwarcie przegranego meczu z Timberwolves, kiedy dostały tęgie lanie od rywala (10:32). Minionej nocy, zespół kreowany na walkę o czołowe lokaty Eastern Conference, przez wielu piszących o NBA, zaliczył wpadkę na całej linii. O ile pierwszą połowę – z lepszą twarzą – można było jeszcze nazwać w miarę wyrównaną, o tyle druga połowa – gorsza twarz – była złym koszmarem dla Nets.
37% skuteczności z pola gry zanotowali brooklynczycy, przy fatalnie prezentujących się m.in. Joe Johnsonie (4-14) i Andray’u Blatche (2-8 z gry). Aktualni mistrzowie NBA, dowodzeni przez kapitalnie dysponowanego Dwayne’a Wade’a (10-14 z gry) i jak zwykle wszechstronnego LeBrona Jamesa (20pkt-12zb-8as), pozostali na wysokim 51% poziomie skuteczności.
Heat znów wyciągnęli swoją największą broń i karcili rywala rzutami dystansowymi (10-24, blisko 42%). 3 trójki wrzucił LBJ, a 2 dodał Shane Battier. Po drugiej stronie ten rodzaj gry wyraźnie nie wychodził rywalom. CJ Watson nie trafił żadnej z czterech prób zza łuku, podczas gdy debiutujący w NBA – uchodzący za świetnego strzelca dystansowego – Mirza Teletović trafił tylko jedną z siedmiu prób.
Podczas kluczowej dla losów meczu, trzeciej odsłony, Heat pokazali całą swoją siłę. Agresywniejsza obrona na obwodzie, szybkie przejście do kontrataku, wymuszanie błędów rywala (19 straconych piłek Nets) i w końcu punkty zdobywane rzutami za trzy. Zryw 8-0 zainicjowany trzypunktowymi trafieniami Chalmersa i Battiera zbudował 18-punktową przewagę gospodarzy. Heat przystąpili do ponownego ataku na starcie czwartej odsłony, kiedy po jednym trafieniu zza łuku dołożyli Rashard Lewis i Ray Allen. Po chwili po kolejnej trójce dołożyli James Jones i Mike Miller. Wówczas to na boisku nie było żadnego gracza pierwszej piątki Nets. Avery Johnson bowiem rzucił biały ręcznik na parkiet American Airlines Arena, sadzając pierwszo piątkowe postacie na ławkę (kar?).
Dla Heat był to czwarty wygrany mecz w nowym sezonie i na dziś notują oni bilans 4-1. Nets z kolei po inauguracyjnym zwycięstwie, przegrali dwa kolejne spotkania. Jako małe usprawiedliwienie formy Sieci można przypomnieć fakt, iż grają oni bez kontuzjowanego Geralda Wallace’a.
Dla Żaru ta wygrana oznaczała czwartą z rzędu domową wygraną na stracie sezonu, czego nigdy do tej pory nie doświadczyli w swojej krótkiej historii klubu. Średnio Heat u siebie wygrywają 18 punktami! Ławka gospodarzy dostarczyła aż 36 oczek.
Jedynym pozytywnym akcentem po stronie gości, była postawa Krisa Humphriesa, autora double-double (11pkt i 11zb). Na kilka słów pochwały zasługuje też rezerwowy MarShon Brooks (12 oczek).
Wynik: 103-73 dla Heat (26-22,24-19,29-15,24-17)
Najlepsi strzelcy: Wade 22, James 20, Lewis 13 oraz Williams 14, Brooks 12 i Humphries 11.