Na mecz z Charlotte Bobcats do składu „Szerszeni” wrócił już Austin Rivers i przede wszystkim Anthony Davis. To właśnie ten drugi poprowadził zespół z Luizjany do trzeciej wygranej w sezonie pokonując „Rysie” 107 – 99. New Orleans Hornets rozegrali bardzo dobre spotkanie po obu stronach parkietu, a oprócz dobrej gry nie zabrakło i spięć pomiędzy zawodnikami obydwu drużyn.
Mecz rozpoczął się w miarę równo – Bobcats i Hornets szli łeb w łeb, a najlepszymi graczami „Szerszeni” w pierwszych minutach byli Robin Lopez i Al-Farouq Aminu, którzy konsekwentnie wykorzystywali dziury w obronie „Rysi”. Ostatecznie Hornets wygrali pierwszą kwartę 24 – 21, a wynik ustalił Brian Roberts, który swoją drogą rozegrał bardzo dobre zawody. Co ciekawe 6 punktów zdobytych przez Lopeza w pierwszych trzech minutach były jego pierwszymi i ostatnimi w tym spotkaniu.
W drugiej kwarcie mogliśmy oglądać zupełnie inną koszykówkę w wykonaniu młodych zawodników z Nowego Orleanu – graliśmy szybko, z kontry i przede wszystkim efektywnie w ataku czego bardzo brakowało w poprzednich spotkaniach, a o meczu z Philly już nie wspomnę.
Na 2:58 minut do końca pierwszej połowy doszło do małego starcia pomiędzy Anthonym Davisem i Byronem Mullensem. „Brow” wygrał starcie na tablicy, a Byron najwidoczniej nie mógł się z tym pogodzić, który wyraźnie wypychał i przeszkadzał Davisa. Młody jako że gniewny nie dał sobą pomiatać i doskoczył do Byrona – na szczęście, lub jak kto woli dla sędziego na nieszczęście rozdzielił ich szybko kolega Anthony’ego z Kentucky – Michael Kidd-Gilchrist. Zrobił to jednak w tak chaotyczny sposób, że sędzia, który również starał się zapobiec czemuś większego został przez niego popchnięty i ostatecznie zrobił kilka koziołków przez plecy. Wyglądało to szczerze mówiąc momentami zabawnie. Cały pojedynek zakończył się dwoma rzutami wolnymi dla Hornets i jednym dla Bobcats. „Brew” został ukarany również jednym faulem technicznym.
Do tej pory wolny i nieskuteczny Davis, który nie potrafił wejść odpowiednio w mecz zmienił się o 180 stopni. Widać, że podziałała na nim trochę adrenalina, bo kilka razy zdobył punkty prosto na twarzy Mullensa, który był bezradny w starciu z pierwszoroczniakiem. W niecałą minutę zdobył 6 punktów z rzędu, a drugą kwartę zakończyły trzy rzuty wolne Rogera Masona, który wszystkie zamienił na punkty. „Szerszenie” schodziły do szatni z 10-punktową przewagą nad „Rysiami”.
Polecam wszystkim nieoglądającym, a nawet i oglądającym dla przypomnienia, aby zajrzeć do play-by-play w trzeciej kwarcie. Można to nazwać krótko i na temat „Davis show”. 10 punktów z rzędu tylko i wyłącznie przez Anthony’ego – w tym również kilka zbiórek, wsad, przechwyty i oczywiście bloki. Miał również bardzo efektowną akcję 2+1 gdzie mimo to, że stracił panowanie nad swoim ciałem udało mu się sprowadzić piłkę do kosza, to było wręcz niesamowite.
Po akcji 2+1 Davis stracił soczewkę i zszedł na ławkę – w jego miejsce wszedł Ryan Anderson, a pojawił się również i Darius Miller. Obydwoje na parkiecie oznaczają momentalnie niebezpieczeństwo zza łuku co oczywiście się znów sprawdziło. Najpierw Ryno za trzy, a kilkanaście sekund później Darius Miller. Trzecią kwartę „Szerszenie” przegrały 20 – 19, mimo, że wcale tego nie było aż tak widać.
Anthony Davis dostał od Monty Williamsa jeszcze kilka minut na parkiecie w czwartej kwarcie, które zamienił na kilka bloków i popisywał się w obronie. W ataku czas przyszedł po raz kolejny na Dariusa Millera (kolejna trójka) i przede wszystkim na Ryana Andersona i o dziwo Briana Robertsa, który prezentował się nawet lepiej od Greivisa Vasqueza, który nie miał dzisiaj swego dnia.
Ryno wykańczał swych rywali trójkami i rzutami z półdystansu, a Brian Roberts przechodził błyskawicznie z obrony do ataku co kończył szybkim rzutem i na szczęście celnym. Różnica punktowa pomiędzy Cats i Hornets zaczęła się momentami zmniejszać, ale kolejne rzuty Robertsa i Andersona tylko przypieczętowały wygraną „Szerszeni”.
Statystycznie – Anthony Davis po powrocie zanotował swoje pierwsze i na pewno nie ostatnie w karierze double-double z 23 punktami i 11 zbiórkami, a dorzucił również 5 bloków, 2 przechwyty i 2 asysty. Trafił również 9-18 z gry, a kilka niecelnych rzutów było wymuszone ostatnią sekundą na zegarze 24 sekund. Zdecydowanie zawodnik meczu.
Na uznanie zasługuje Ryan Anderson, który trafił dzisiaj 10-16 z gry z czego aż 5-10 były rzutami zza łuku. Ostatecznie zakończył spotkanie z 25 punktami, 2 asystami i 7 zbiórkami. Brian Roberts z ławki grał przez prawie 30 minut, a w tym czasie zdążył zdobyć 16 punktów i 8-krotnie obsłużył kolegów wyśmienitym podaniem, które zamieniło się w asystę. Darius Miller 2-4 za trzy – 6 punktów.
Poziom wciąż trzyma również Al-Farouq, który mimo tego, że dzisiaj był w cieniu swoich kolegów zdobył kolejny raz satysfakcjonujące 14 punktów, 6 zbiórki, 3 asysty, 2 przechwyty i 1 blok. Wciąż ma jednak problemy ze stratami, szczególnie po koźle – dzisiaj 5 strat.
Na minus występ Greivisa Vasqueza, który pomimo 8 asyst był dzisiaj 1-10 z gry i zgromadził tylko 4 punkty. Przeciętnie kolejny raz Austin Rivers, który co prawda był już dzisiaj agresywniejszy w ataku, ale to wciąż zbyt mało – 4 punkty, 4 asysty i 2 zbiórki.
Swój dzień po stronie Charlotte Bobcats miał dzisiaj „stary wyjadacz” Ben Gordon. Wchodziły mu dzisiaj niesamowite rzuty, był ostatecznie 14-21 z gry, z czego 3-6 były rzutami za trzy. Ostatecznie zgromadził na swoim koncie 34 „oczka”, 6 zbiórek i 4 asysty. Super dzień czy jednak słabi koledzy w drużynie?
Michael Kidd-Gilchrist zdobył 12 punktów i 6 zbiórek miał również 3 bloki . Kemba Walker miał 11 punktów, 6 asyst i 4 zbiórki. Ramon Sessions z ławki zdobył 13 „oczek” i 4 asysty w 24 minuty. Oprócz tych „Kiciusiów” nikt nie zagrał nawet dobrze.
New Orleans Hornets po tej wygranej legitymują się bilansem 3-2 i zajmują siódme miejsce w Konferencji Zachodniej. Następne spotkanie „Szerszenie” rozegrają z Houston Rockets. Charlotte Bobcats natomiast są już 1-3 w tym sezonie i z tym bilansem są 12. ekipą Wschodu i co najważniejsze – po dzisiejszej nocy „Rysie” nie są już lepsi od Lakers.