Tematem numer jeden jest teraz karuzela trenerska w Los Angeles Lakers. Nie można jednak zapominać, ze ta drużyna cały czas rozgrywa swoje mecze. Minionej nocy do „Staples Center” zawitała osłabiona ekipa Sacramento Kings. „Jeziorowcy” potrafili bardzo dobrze wykorzystać swoje atuty i odnieść kolejne zwycięstwo.
W pierwszych akcjach tego spotkania szalał trochę Isaiah Thomas (13 pkt), ale Los Angeles Lakers szybko przejęli inicjatywę. Bardzo dobrze wykorzystywali swoją przewagę pod koszem. Główna siła podkoszowa Kings, czyli DeMarcus Cousins, został zawieszony. Bez niego ekipa Keitha Smarta sporo traciła. Bardzo dobrze sobie radzili Dwight Howard (23 pkt i 18 zb) i Pau Gasol (18 pkt i 5 zb). Lakers wygrali w zbiórkach 39-50. Po stronie Sacramento Kings jedyne wsparcie pod koszami dawali Jason Thompson (15 pkt i 10 zb) oraz Chuck Hayes (6 pkt i 8 zb).
Po pierwszej kwarcie było 22:29. Wydawało się, że Lakers będą tylko powiększać swoją przewagę. W drugiej odsłonie Sacramento zaczęło jednak narzucać swój styl. Szczególnie aktywny na obydwu częściach boiska był Chuck Hayes. „Jeziorowcy” z czasem jednak opanowali sytuację. Do przerwy prowadzili 48:57. W trzeciej kwarcie jeszcze zaczęli wyraźniej zaznaczać swoją przewagę. Jeszcze lepiej wypadli w ostatniej części tego meczu. Zaczęli od runu 0-10 i na sześć minut przed końcem tego meczu było 66:89. Karty zostały praktycznie rozdane, emocje przeszły do historii, a zwycięzca został wyłoniony. Już nawet przez chwile nie zostało podważone, który zespół był tego dnia lepszy. Mecz zakończył się wynikiem 90:103 (22:29, 26:28, 18:22, 24:24).
Lakers zdominowali grę pod koszem, w żadnej z kwart nie byli gorsi, ale nie przewyższali rywali pod każdym względem. Zanotowali więcej strat (11-17) oraz słabiej sobie radzili w punktowaniu z szybkiego ataku (5-19). Te czynniki w dużej mierze powodowały, że Sacramento Kings dość długo utrzymywało się w grze.
Niemal wszyscy zawodnicy z pierwszej piątki Los Angeles Lakers zanotowali skuteczność na poziomie przynajmniej 50%. Nawet Metta World Peace całkiem nieźle sobie radził. Zdobył 18 punktów (6/11 z gry) i zebrał 5 piłek. Ładnym wsadem wykończył nawet podanie lobem od Bryanta. Dawno nie widzieliśmy tego typu zagrań w asortymencie „Ron Rona”. Jedynie Kobe Bryant rzucał trochę gorzej niż reszta kolegów. Zanotował 6/15 z gry. Nie można jednak mieć żadnych pretensji do „Black Mamby”, bo swoje zagrał. Jego osiągnięcia z tego meczu to 20 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst.
Niespodziewanie najlepszym strzelcem Kings został Jimmer Fredette. Ten młody obrońca spędził na parkiecie niecałe 11 minut i zdobył w tym czasie 18 punktów. Niezły wynik. Rzucał ze skutecznością 7/9 z gry. Może trener Smart powinien jakoś znajdować więcej minut dla tego gracza?
You must be logged in to post a comment.