Autor: Łukasz Siemański
Wraz z wygraniem w poprzednim sezonie mistrzostwa przez Miami Heat, NBA wkroczyło w erę small-ballu. Koszykówka w wydaniu amerykańskim stała się koszykówką bez podziału na pozycję i grą, w której największym atutem jest wszechstronność. Jeśli potrafisz grać na kilku pozycjach to masz przewagę. Zawodnicy mogący grać na wielu pozycjach i dostawać wiele ról w grze, będą dostawać więcej minut gry, bo trenerom będzie się to po prostu opłacać.
Jak wyglądała mistrzowska ekipa Miami? Nie mieli dobrego, typowego centra, ale umieli grać bez tego wprowadzając small-ball (obniżenie składu i przesunięcie skrzydłowych pod kosz), a także grę bez ewidentnego podziału na pozycje.
Nie mieli zawodnika na parkiecie, który grał praktycznie tylko pod koszem. Było za to sporo strzelców z dystansu jak Mike Miller, Mario Chalmers, Shane Battier czy James Jones. Zawodnicy z pozycji 4-5 też wychodzili na obwód i rzucali za trzy. Rozgrywał LeBron, który był wystawiony czasami nawet jako center.
Gdzie tu sens? Przecież według swojej nominalnej pozycji powinni mieć zupełnie inne role. Ale, nie mieli. W obecnej NBA stworzyło się mnóstwo tego typu hybryd między pozycjami. Jak one ewoluowały i jak nazywają się takie hybrydy, dowiecie się z poniższego tekstu.
Combo-guard
Teoretycznie taki styl gry jest typowy dla rzucających obrońców. Ale w obecnej NBA mamy mnóstwo combo-guardów na pozycji rozgrywającego.
Kiedyś „jedynka” miała rozdawać asysty od zdobywania punktów byli inni gracze. Typowi rozgrywający notowali po kilka, niektórzy nawet po kilkanaście asyst na mecz. Rzadko kiedy, taki PG stanowił pierwszą opcję drużyny w ataku i notował po 20 punktów w meczu.
Owszem zdarzały się takie przypadki, ale wówczas taki rozgrywający notował też sporo asyst. Jako przykład można podać tutaj Magica Johnsona, który w swoim najlepszym sezonie jeśli chodzi o punkty (1986/87) notował ich 23.9 na mecz, ale zaliczał też jednocześnie średnio 12.2 asyst na mecz. Magic to co prawda najlepszy rozgrywający w historii (przynajmniej według mnie), ale dobry rozgrywający będący pierwszą opcją ataku powinien zdobywać przy 20 punktach na mecz te 7-8 asyst.
Tymczasem combo-guard zamiast rozgrywać, woli atakować obręcz i zdobywać punkty, przy okazji notując 3-4 straty na mecz, mając niższą skuteczność i, przede wszystkim mniej asystując . A to nie czyni go prawdziwym rozgrywającym. On jest już rzucającym obrońcą, a mimo to występuje jako „jedynka”.
Większość rzutów combo-guarda stanowią próby po wejściach na kosz. Są też bardzo efektowni, ale mijają się z istotą rozgrywającego. Przykładowi combo-guardzi, grający według złego schematu, w obecnej NBA to Russell Westbrook (jego szczególnie za to nie lubię, notował 5.5 asysty na mecz w poprzednim sezonie, mając w ekipie Kevina Duranta, Jamesa Hardena i innych shooterów), Brandon Jennings czy Kyrie Irving.
Na szczęście wciąż są też point-guardzi nastawieni na asysty i notujący, tak jak powinno być, około 10 asyst na mecz, jak Rajon Rondo, Steve Nash czy Ricky Rubio. W końcu są też gracze nastawieni do tego podobnie jak Magic i grający tak jak właściwy combo-guard powinien, czyli notujący po 20 punktów i solidne zdobycze jeśli chodzi o asysty, jak Chris Paul, Deron Williams czy Derrick Rose.
Point-forward
Rozgrywający skrzydłowy, nie brzmi to trochę dziwnie? Sama nazwa wskazuje, co taki gracz robi i na jakiej nominalnej pozycji powinien grać. Jest to kolejna sprzeczność, bo kiedyś skrzydłowy zdobywał punkty (niski z dystansu i półdystansu, a wysoki spod kosza i maksymalnie z granic pomalowanego), zbierał i był mniej uniwersalny. Cóż, gdy brakuje talentu do rozgrywania na „jedynce” to rola ta spada na „trójkę” i „czwórkę”
Ogólnie niscy skrzydłowi są obecnie mocno w cenie, z powodu gry na pozycji najbardziej pośredniej i największej możliwości wypełnienia innych ról. Najbardziej znanym point-forwardem jest LeBron James, który, jak wiemy, kreuje większość akcji innym graczom Miami. Podobnie gra min. Andre Iguodala.
Stretch-four
Stretch-four, czyli czwórka rzucająca z dystansu i grająca daleko od kosza. Power-forward kiedyś grał pod koszem i wspierał centra. Grał w post-up i na półdystansie, a jego drugą nominalną pozycją była „piątka”. Notował też spore zdobycze jeśli chodzi o zbiórki.
Tymczasem stretch-four taki nie jest. Zwykle ta rola przypada skrzydłowemu, ale potrafią się w niej także odnaleźć gracze mogący od czasu do czasu być wystawiani jako center (Bargnani, Okur) – wtedy można nawet mówić o stretch-five. Do stretch-four zaliczamy min. Ryana Andersona i Rasharda Lewisa.
Po co odstąpiono od starego schematu gry silnego skrzydłowego? Przede wszystkim dla rozciągania obrony, dlatego też coraz częściej przestawia się niskiego skrzydłowego na pozycję power-forward, żeby mógł grać jako stretch-four i maksymalnie rozciągać obronę. Small-ball zakłada ustawienie większości graczy na obwodzie, gotowych do rzutu za trzy, a klasyczne „czwórki” nie dawały takiej możliwości.
Mamy jeszcze inne hybrydy, ale polegają one bardziej na możliwości gry danego zawodnika na dwóch pozycjach.
– swingman/guard-forward (SG i SF, np. Kobe Bryant, Paul Pierce, Vince Carter, Andre Iguodala)
– cornerman/stretch-forward (SF i PF, np. LeBron James, Kevin Durant, Carmelo Anthony, Josh Smith)
– bigman/forward-center (PF i C, np. Pau Gasol, Al Horford, Kevin Garnett, Tim Duncan)
Co powoduje, że takie hybrydy są w cenie? Co powoduje, że small-ball jest taki dobry i robi różnice?
Pierwszą sprawą jest brak wartościowych centrów w lidze, brakuje im wyszkolenia technicznego, nie są takimi bestiami jak to było kiedyś. Nie można już na nich opierać ataku. W latach 90-tych w lidze było wielu solidnych centrów i ci topowi jak Robinson, Ewing, O’Neal, Olajuwon czy Mourning w komplecie dołączą do Hall of Fame (Robinson, Ewing i Olajuwon już tam są).
Tymczasem z obecnej NBA, który z centrów zasługuje na taki zaszczyt? Jeśli Howard zdobyłby kilka pierścieni w L.A. i był najważniejszym graczem drużyny też mógłby się dostać do HoF. Ale innych centrów na takim poziomie jest ciężko znaleźć.
A w przyszłości będzie ich jeszcze mniej, właśnie przez erę small-ballu, w której rola klasycznego centra jest minimalizowana. Ma na to wpływ też wzrost, bo żeby być „piątką” przydaje się mieć te 7 stóp wzrostu (2.16m). Dlatego też łatwiej jest przebić się niskim, bo jest ich więcej.
W erze small-ballu znika też prawdziwa rola rozgrywającego, który obecnie służy do zdobywania punktów i ogólnie zdobywa mniej asyst przez ciągły ruch piłki po obwodzie, gdzie każdy zalicza praktycznie po równą ilość asyst.
Pozycje 2-3 są obecnie najbardziej w cenie. To na ich stylu gry kreuje się styl gry całej piątki. Szkoda, że stara koszykówka znika. To już nie będzie to samo. Ale z czasem powinien wykreować się kolejny, nowy styl gry, albo powrót do korzeni. Jak będzie pokaże czas.
7 stóp to 213cm.
A smallball tez jest przyjemny dla oka ;0
Przyjemna dla oka jest gra Spurs, dwa extra passy i trójka :D w jakim ustawieniu by nie grali.
Natomiast podobnie jak autor strasznie nie lubię Westbrooka, CP3 to inny typ gracza niż D-Rose, ale tego nie widać tak bardzo w statystykach tylko w sposobie prowadzenia gry, tutaj Paul jest podobny do Kidda chociażby, maniak kontroli tempa ;)
swietny artykul ja tam jednak wole klasyczna koszykowke gdzie rozgrywajacy rozgrywa a center bije sie pod koszami