Charlotte Bobcats mają lepszy bilans od Chicago Bulls i fani ekipy z Wietrznego Miasta nie powinni o tym za dużo dzisiaj myśleć. Trzy porażki z rzędu to pierwsze takie osiągnięcie Toma Thibodeau od początku jego pracy z zespołem. Wcześniej za każdym razem ratował zespół albo po prostu ten ratował się sam, przy źródle energii prosto z nóg Derricka Rose’a. Pytanie – czy Byki mają teraz problem? Nie starajcie się tego bagatelizować – oczywiście. Tom Thibodeau i jego podopieczni znaleźli się w sytuacji, w której mają ogromne kłopoty z konstruowaniem ataku i wpadają w proste pułapki w obronie.
Spotkanie z Houston Rockets było meczem run’ów, co nie świadczy dobrze o samej jakości gry. W przypadku Bulls jest obrazem tego, jak wielkie dysproporcje są między ławką rezerwowych, a pierwszym składem. Notabene trójka Nate Robinson – Taj Gibson – Jimmy Butler była ofensywno-defensywną mieszanką, która tej nocy utrzymywała swój zespół na powierzchni.
Nawiasem mówiąc – Tom Thibodeau nadal ma problem z ustawianiem zagrywek po time-outach, piszę teraz, bo później mógłbym zapomnieć.
Przy stanie 84:86, Byki po raz trzeci odzyskały piłkę w jednym posiadaniu. Zazwyczaj w takich sytuacjach trener prosi o czas i zaczyna przygotowywać dla zespołu zagrywkę. Tym razem jednak – jako, że na parkiecie był go-to-guy Bulls, czyli Nate Robinson – Thibs pozwolił mu jeszcze raz indywidualnie rozbić obronę Rockets i tym samym otworzyć miejsce albo dla siebie, albo dla któregoś z zespołowych kolegów. 3-krotny mistrz Slum-Dunk zdecydował się na penetrację, akcję typu drive-and-kick. Został jednak dobrze powstrzymany przez obronę gospodarzy i zawieszony w powietrzu pod koszem bardzo niechlujnie oddał na skrzydło do Luola Denga. Niski skrzydłowy miał jednak przy sobie obrońcę, co utrudniło mu chwyt. Rakiety na 20 sekund przed końcem i +2 – miały posiadanie.
Potem jeszcze zwycięski blok Omera Asika, który chciał Garemu Formanowi przekazać jakiś ukryty komunikat – dlaczego nie chciałeś za mnie zapłacić. Zachowajmy jednak rezon – Omer nadal nie jest warty 25 milionów dolarów w 3-letniej umowie. Jego 4 punkty, 3 bloki, 6 zbiórek na skuteczności 2/8 z gry w ciągu 39 minut na parkiecie? Tyle robił w Chicago, grając znacznie mniej. Sporo pola do rozwijania talentu, ale jak na razie Rockets nie są ukierunkowani na to, aby wykorzystywać go w ataku. Ma jednak pewną umiejętność – mianowicie dobrze stawia zasłony do gry pick-and-roll. Dla Jeremy’ego Lina i Jamesa Hardena do woda na młyn. W ataku pozycyjnym Rockets grali głównie ten element (12,4% czasu w ataku), także dzięki dobrej organizacji i spacingu.
Byki również starały się grać w ten sposób, bo to jedyna droga do zrobienia miejsca Robinsonowi (16,4% czasu w ataku). On go nie potrzebuje dużo, lecz gdy musi sam odpowiadać za kreowanie swoich partnerów – przynajmniej przydałaby się dobra zasłona. Niestety zarówno Joakim Noah, jak i Carlos Boozer mają problem z ich stawianiem. Obaj robią to za wolno, bez odpowiedniej dynamiki, dlatego tak rzadko przynosi to oczekiwany rezultat. Poza tym oglądając każdą taśmę ze spotkaniami Byków w tym sezonie – da się bardzo łatwo znaleźć kilka miejsc na parkiecie, skąd Byki rzucają najczęściej.
Richard Hamilton na ten przykład 35% posiadań wykorzystuje na wychodzeniu po zasłonach. Rockets widząc obiegającego Richarda za plecami swoich kolegów, zostawiali jednego obrońcę na skrzydle, aby ten próbował go odciąć od podania albo przynajmniej podjąć próbę zablokowania rzutu. Boozer z kolei gra w post-up, czekając zazwyczaj na podanie gdzieś w rogu na półdystansie, bądź na wysokości linii rzutów osobistych. Rockets musieli dobrać tylko odpowiednio match-up’y, aby zatrzymać w ten sposób grającego rywala.
Jednak trener HOU poszedł krok dalej i zmienił krycie – dając Boozerowi Asika, a Noah Pattersona. W ostatecznym rozrachunku Patterson wykorzystał niezdarność Joakima w post-up i dobrze rozciągał grę na prawe skrzydło, gdzie przygotowywał dla siebie miejsce. Jako, że w ostatnich kilku meczach Byki nie mają pod koszem, tzw. help-defens to po uporaniu z wolniejszym rywalem w bezpośrednim pojedynku – właściwie każdy gracz Rakiet miał pustą drogę do kosza. Tom wybuchł, gdy James Harden w jednej z indywidualnych akcji przestraszył Boozera stojącego pod koszem. Gibson i Butler to ostatni wojownicy tego bastionu i gdyby nie energia wprowadzona z ławki przez obu panów – prawdopodobnie Rockets zrobiliby solidny blow-out. W pierwszej kwarcie Rockets 14 z 20 punktów zdobyli pod koszem, trafiając 7/11 prób.
Odpowiedzi zabrakło na Jamesa Hardena (8/14 FG, 3/7 3PT, 28 punktów, 5 przechwytów) i Chandlera Parsonsa (18, punktów, 13 zbiórek, 2/3 3PT, 7/13 FG). Z kolei do ostatniej minuty czwartej kwarty Rockets nie wiedzieli, jak poradzić sobie z Natem Robinsonem – napędzającym transition offense Bulls. Rezerwowy rozgrywający skończył mecz z dorobkiem 21 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst trafiając 9/22 FG. Nie przez przypadek ani razu nie wspomniałem o Kirku Hinrichu. Poza tym Byki przegrały ten mecz, bo w kilku ostatnich posiadaniach pozwolili Rockets na up-tempo i nie pokryli Toney’a Douglasa na obwodzie, gdy ten rzucał dla Rockets na +2.
Parsons powoli staje się jednym z kandydatów do MIP
Jak można przegrać mecz w którym rywale mięli 23 straty (o 9 więcej!)? Wraz z przechwytami liczba ta wzrasta do 12 dodatkowych akcji do rozegrania. jak? Skutecznością. Już nie raz zwracam na to uwagę. Niech się nauczą trafiać do kosza bo na tym polega koszykówka.
Slam*