Dzisiaj showtime zobaczyliśmy jedynie z rąk jednego zawodnika. Kobe Bryant rozegrał świetny mecz zdobywając 38 punktów, a mimo tego jego zespół przegrał. Do zwycięstwa Kings poprowadzili Tyreke Evans oraz Marcus Thornton (odpowiednio 18 i 23 punkty) oraz świetna zespołowa obrona. Zawiodły dwie wieże – Dwight Howard i Pay Gasol (obaj poniżej 10 punktów i 10 zbiórek), a Lakers przegrali walkę pod tablicami z ambitnymi graczami z Sacramento.
Po serii porażek Kings trener Keith Smart wprowadził zmianę w pierwszej piątce zespołu – Brooks-Evans-Salmons-Thompshon-Cousins. Początek meczu zapowiadał świetny pojedynek między Evansem a Bryantem, który w pierwszych kilku akcjach został zatrzymany przez gracza z Sacramento. Zarówno Bryant, jak i Cousins oraz Evans bardzo szybko zarobili po 2 przewinienia. Lakers wykorzystali dużą liczbę fauli i w końcówce kwarty odjechali Kings na 6 punktów (21-15).
Druga odsłona rozpoczęła się od szybkiego runu gospodarzy 11-0, którzy po trójce Thorntona wyszli na prowadzenie 24-21. W drużynie Lakers kompletnie niewidoczny był podwajany przy każdej okazji Howard. Kings byli bardzo aktywni w obronie. Niemoc klubu z Los Angeles przerwał niezawodny Kobe trafiając dwie niesamowite trójki z rzędu. Królom w tym momencie jakby odcięło prąd. Zaliczyli kilka kolejnych strat i Lakers wyszli na prowadzenie 32-28. Trzeba przyznać, że gospodarye świetnie radzili sobie w defensywie. Rewelacyjną sekwencję pod własną tablicą zaliczył rookie Thomas Robinson, między innymi w efektowny sposób blokując Gasola. Lakers kilka razy stracili piłki dając szansę do kontr gospodarzom. Wynik utrzymywał się wciąż blisko remisu. Po dobrym rozegraniu końcówki przez Fredetta i zakończeniu akcji przez Thompsona to Kings schodzili do szatni z jednopunktową zaliczką 42-41.
Początek trzeciej ćwiartki zapowiadał jednak problemy gospodarzy z faulami. Obaj liderzy – Cousins i Evans zarobili trzecie przewinienia, ale Smart pozostawił ich na parkiecie. Prowadzenie zmieniało się kilkakrotnie. Świetną partię rozgrywał Evans. W ofensywie dołączył również Aaron Brooks. Wynik Lakers trzymał Bryant, głównie poprzez dostawanie się na linię rzutów wolnych. Po kolejnej stracie Gasola, kontrze zakończonej punktami Evansa i akcji Brooksa Kings wreszcie odskoczyli na osiem punktów 64-56 na nieco ponad 4 minuty do końca. Po trójce Brooksa D’Antoni poprosił o czas. Sprawy w swoje ręce wziął Bryant tym razem trafiając trzy trójki z rzędu zmniejszając dystans do 4 punktów. Dokładnie taką różnicą zakończyła się ta partia (73-69).
Rezerwowli Lakers po raz kolejny nie popisali się. Po punktach Hayesa było już 85-76 na 9:17 do końca ostatniej odsłony. W niecałe 3 minuty stracili aż 12 punktów łapiąc przy okazji kilka przewinień. D’Antoni musiał bardzo wcześnie wprowadzić do gry swojego jedynego asa dzisiaj Kobe Bryanta. Po skutecznych osobistych Howarda Lakers zmniejszyli staty do 5 punktów 90-85. Długo jednak nie mogli przebić tej bariery. Dopiero Kobe po akcji 2+1 na 3:06 do końca doprowadził do wyniku 92-96. W następnej akcji jednak za trzy trafił Marcus Thornton i niespodzianka wisiała w powietrzu. W dodatku pod koszem Howard uderzył łokciem Jasona Thompsona (flagrant faul), a Cousins skutecznie rozegrał izolację przeciw Gasolowi i Kings prowadzili już 102-92 na 2:13 do końca. Smart nakazał swoim graczom faulowanie Howarda. Przysłowiowy dagger przyszedł z rąk Cousinsa na 1:50 do końca. Końcowy wynik 113-97 dla Sacramento nie oddaje w pełni charakteru tego zaciętego meczu.
Być może statystycy wyliczą ile razy Lakers przegrali przy 38 punktach swojego lidera. Tak naprawdę Mike D’Antoni może być zadowolony jedynie z jego dyspozycji oraz Jodiego Meeksa (15 punktów z ławki). Kompletnie bezbarwni byli Dwight Howard (7 pkt, 9 zb) i Pau Gasol (8pkt, 9 zb). Lakers przegrali walkę na deskach 41-33. W dodatku zaliczyli aż 20 strat. Do zwycięstwa zespół z Sacramento poprowadziła głównie dwójka Marcus Thornton (23 pkt) i Tyreke Evans (18 pkt, 6 as). Świetny występ, szczególnie w obronie, zaliczył Jason Thompson (13 pkt, 10 zb), który pod koszem zatrzymał dwie wieże z LA.
To jest jakiś dramat, że Howard przez 40 minut oddaje cztery rzuty z gry.
Tylko on naprawdę nie miał szans na to, bo był bardzo konsekwentnie podwajany przy każdej możliwej okazji. Przez to znacznie łatwiej było Bryantowi.
Oglądałem ten mecz i zrezygnowałem z wrzucenia na chomika. No chyba że są jacyś fani Kingsów.