Powracający w najlepsze Dwayne Wade oraz niesamowicie skuteczny Chris Bosh. W dodatku jak zawsze wszechstronny LeBron James i dorzucający swoje z ławki Ray Allen. Czy Erik Speolstra ma w ogóle jakieś powody do zmartwień?
Mistrzowie grają jedną z najciekawszych dla oka ofensyw w lidze. Nie mają jakiś większych problemów z dzieleniem się piłką – czego nie można powiedzieć o ich ostatnich rywalach. Twierdza American Airlines Arena na Florydzie znów pozostała niezdobyta podczas 67 sezonu NBA. W dodatku Udonis Haslem stał się numerem jeden w ilości zbiórek całej organizacji, bijąc wyniki legendarnego Alonzo Mourninga (4808).
Heat wygrali 21 z 25 ostatnich spotkań i od czasów BIG Trio, kiedy każdy z wymienionych wyżej – James-Wade-Bosh – przekroczył 20 oczek. Mecz miał specjalne znaczenie dla 2-krotnego Mistrza NBA Dwayne’a Wade’a , bowiem był jego pierwszym po ostatniej kontuzji. Akcje Flasha poszły wyżej w dogrywce, kiedy zapracował na sześć pierwszych punktów swojej drużyny (swój celny rzut, ofensywna zbiórka i asysta do Bosha czy podanie do Jamesa). Dwayne i LeBron zagrali na identycznej skuteczności, 11-21 z pola gry, z tymże the King zaliczył dwa trzy punktowe trafienia, w całym meczu.
Kozły miały się bardzo dobrze w tym meczu (może poza jednym istotnym elementem, o którym ponizej). Najpierw odrobiły aż 14-punktową stratę z pierwszej kwarty (15-29), a następnie (głównie w drugich 24 minutach) mogły liczyć na świetną dyspozycję Johna Hensona. Debiutant z Północnej Karoliny zaskakiwał swoich podkoszowych przeciwników, śrubując rekordowe dla siebie wyniki – 17pkt i 18zb. Niestety dla całego zespołu bardzo słabo na dystansie prezentował się Monta Ellis (4-16), który miał nawet szansę wygrać to spotkanie w końcówce czwartej kwarty, ale jego próba podobnie do meczu z Rysiami, znów zatrzymała się na obręczy (niewłaściwy gracz to clutch shotów?).
W trzeciej i czwartej odsłonie nie było już większych skoków punktowych w jedną czy drugą stronę, a obie drużyny starały się bardziej kontrolować wynik. Gospodarze próbowali swojego przestrzennego grania, a pojedyncze trafienia zza łuku zdarzały się Mike’owi Millerowi i Mario Chalmersowi. Najlepiej jednak znów sobie radził Ray Allen, autor 3 celnych z 5 wykonywanych. Niestety bolączką gości była ta sama skuteczność, zza łuku.
Brandon Jennings znów nie imponował w tego typu zagraniach, trafiając tylko raz z ośmiu. Rozgrywający zostawił po sobie dużo lepsze wrażenie niż Ellis, nie tracąc ani razu piłki oraz notując 7 zbiórek i 6 asyst. Mike Dunleavy siedmiokrotnie próbował podobnej sztuki za trzy punkty, a udało mi się trafić tylko raz. Kozły rzucały z 17% wskaźnikiem i praktycznie dlatego nie były w stanie postawić kropki nad ‘i’ podczas ostatniej kwarty.
O wygranej dogrywce zdecydowała skuteczność z gry (praktyczny jej brak po stronie liderów Bucks), skuteczniejsza i agresywniejsza obrona i akcje liderów (którzy gdzieś się schowali w ekipie Scotta Skilesa). Podczas pięciu dodatkowych minut swoje wyniki mocno wyśrubowali – James (28pkt-10zb-8as) , Wade (28pkt) i Bosh (24pkt, 9-14 z gry i 18zb). Daggerem zza łuku popisał się jednak Ray Allen, zapewniając 9-punktowe prowadzenie i 9-zwycięstwo w rozgrywkach Heat. Dla Bucks była to druga porażka z rzędu, po niespodziewanej przegranej z Bobcats.
Wynik: Miami Heat – Milwaukee Bucks 113:106 po dogrywce
Najlepsi strzelcy: D. Wade 28, L. James 28, C. Bosh 24 oraz B. Jennings 19, J. Henson 17, M. Dunleavy 16.