Phoenix Suns tym razem nie zanotowali wielkiego powrotu, po tym jak do przerwy przegrywali 44-55. W drugiej połowie Pistons wypunktowali zespół Marcina Gortata, który kolejny raz zagrał bardzo słabo. Prowadzeni przez Rodney’a Stuckey’a Pistons wygrali aż 117-77.
Jeśli w trzeciej kwarcie w koszulce Phoenix Suns biega zawodnik z numerem 12, oznacza to jedno – „Słońca” sromotnie przegrywają. Dotychczas Kendall Marshall pojawiał się na boisku tylko w meczach rozstrzygniętych, zazwyczaj na kilka ostatnich minut. Tym razem, nie cieszący się zaufaniem Alvina Gentry’ego rookie pojawił się na parkiecie już w połowie trzeciej kwarty. Powód? Suns przegrywali w tym momencie 25 punktami, zupełnie nie radząc sobie w grze przeciwko gospodarzom.
Prawie miesiąc wcześniej, Suns pokonali Pistons 92-89 we własnej hali, odnosząc pierwsze zwycięstwo w sezonie. Marcin Gortat zanotował 16 punktów, 16 zbiórek oraz 3 bloki i nic nie zapowiadało, że „Słońca” w kolejnych tygodniach moga pogrążać się w totalnej nijakości, z naszym środkowym na czele.
Gortat już w pierwszej kwarcie, która jeszcze nie była zapowiedzią klęski stracił trzy piłki, zachowując się momentami zupełnie jak niedoświadczony rookie. Polak po prostu oddawał piłkę w ręce Grega Monroe (9 pkt, 8 zb, 3 ast, 2 prz), nie radząc sobie w grze tyłem do kosza, nie mówiąc już o defensywie, gdzie sprzed nosa punkty rzucali mu nie tylko Monroe i Jason Maxiell (9 pkt, 6 zb), ale i mierzący niemal 20 centymetrów mniej Rodney Stuckey (18 pkt, 5 zb, 4 ast), będący motorem napędowym Pistons w pierwszej połowie.
Nie chciałbym zostać posądzony o bycie typowym kibicem sukcesu, który chwali Gortata tylko, kiedy ten gra świetnie, ale niewątpliwie nasz środkowy zupełnie zgubił w ostatnich tygodniach formę, a wydaje się, że wszystkie jego kłopoty zaczęły się od pamiętnej,niezbyt potrzebnej wypowiedzi dla „Przeglądu Sportowego”. Polak miewa przebłyski, jak w meczach z 76ers czy Blazers, ale niestety coraz częściej zalicza takie występy jak ten w Detroit. W ciągu 20 minut na parkiecie zdobył 6 punktów (4-4 z linii) i zebrał 4 piłki, ale trafił tylko 1-6 rzutów z gry, a pudła spod samej obręczy mocno irytują nie tylko nas, ale i pewnie samego zawodnika. Całe zamieszanie z wywiadem, odrzuconą propozycją nowego kontraktu i rywalizacją z Jermaine O’Nealem (4 pkt, 7 zb, 2 blk) nie wpływa na niego dobrze, a zawsze pewny siebie MG4 wygląda ostatnio na mocno poddenerwowanego.
Pistons prowadzili 55-44 do przerwy, trafiając pięć pierwszych rzutów z dystansu oraz rzucając 13 łatwych punktów po aż 11 stratach Suns. Gra gości wyglądała na zupełnie niezorganizowaną, a nie pomagał temu fakt, że Goran Dragic (10 pkt, 3 zb, 1 ast, 6 min) szybko opuścił parkiet, kiedy złapał drugi faul. Sytuacji nie poprawiło wejście doświadczonego Sebastiana Telfaira, a Suns do przerwy zaliczyli tylko 5 asyst przy 16 celnych rzutach z gry na 40.
Z kolei Lawrence Frank mógł być zadowolony ze wszystkich graczy, których wypuścił do boju, bo kto tylko wchodził na parkiet dawał coś pozytywnego. Właśnie dobrze zbilansowany skład i wykorzystywanie błędów Suns bezpośrednio wpłynęły na przewagę, która od początku trzeciej kwarty rosła w zastraszającym tempie. Kiedy po 7 minutach drugiej połowy trzy kolejne oczka z linii rzutów wolnych dorzucił Stuckey, zrobiło się już 74-48 dla gospodarzy i gentry mógł wywiesić biała flagę, czego symbolem było pojawienie się wspomnianego wcześniej Marshalla.
W ostatniej odsłonie dochodziło już do jawnej rzezi na Suns, a trafiający kolejne trójki Charlie Villanueva (19 pkt, 6 zb, 4-5 za trzy) doprowadził do 44 punktowej przewagi w końcówce (114-70). Marcin Gortat na ławce rezerwowych mógł tylko chować głowę w dłoniach. Suns trafili tylko 34.1% rzutów z gry i stracili kompromitujące 19 piłek, co przełożyło się na 25 punktów Pistons. Zawodnicy z Arizony w całym sezonie tracą średnio tylko 13.5 piłek w każdym meczu, co jest czwartym wynikiem w lidze. Tym razem zupełnie zabrakło opanowania w grze ofensywnej.
Z kolei Pistons trafili 52.6% z gry, rozdali 28 asyst przy 40 celnych rzutach z gry i co najważniejsze – trafili 12 z 16 rzutów za trzy, podczas gdy w sezonie rzucają zza łuku ze skutecznością 36.3% (13 m. w lidze). Ośmiu zawodników rzuciło przynajmniej 8 punktów, a najskuteczniejszym obok Villanuevy był Brandon Knight, który do 19 punktów dodał 6 asyst i 2 przechwyty.
Dla Pistons była to piata wygrana w obecnym sezonie, natomiast Suns zmarnowali okazję, aby zrównać swój bilans (obecnie 7-9). „Słońca” pozostają jeszcze na wschodnim wybrzeżu, gdzie czekają ich mecze z Raptors w piątek i Knicks w niedzielę. Kibiców w Polsce cieszyć mogą godziny rozgrywania tych meczów oraz fakt, że gorzej niż z Pistons zagrać się już nie da.
Myślicie, że w Suns przydałoby się jakieś małe trzęsienie ziemi, wymiana lub kolejne zmiany w pierwszej piątce?
Wynik: Detroit Pistons – Phoenix Suns 117:77 (24:24, 31:20, 26:16, 36:17)
Pistons: Villanueva 19, Knight 19, Stuckey 18, Singler 12, Prince 12.
Suns: Scola 11,Dragic 10, Morris 10.
Chwilę oglądałem…. potem mnie oczy rozbolały i zacząłem patrzeć na Wiz-PTB. Może i Wizards ssą póki co, ale wrócił już Nene, niedługo wróci Jasiek, coś z tego może być. A Suns grali gówno, grają gówno i nie widać aby się to miało zmienić….
Swoją drogą świetne zwycięstwo Pistons, może odbiją się nieco od dna, bo jednak trochę ciekawej młodzieży tam jest (Knight, Singler, Drummond, Jerebko), ale Stuckeya to bym jednak spróbował wymienić (choć zagrał przyzwoicie)
Może Marcin powinien jak rok temu , wchodzić do gry z ławki . Może to by spowodowało odrodzenie się jego formy .