Czołowa ekipa Eastern Conference, legitymująca się bilansem 12-4, New York Knicks, gościła minionej nocy w Charlotte. Tam tematem numer jeden w ostatnim czasie jest powrót do nazwy Hornets, wcześniej ten pomysł był mocno analizowany przez samego Michaela Jordana. Zostając jednak w grze ciągle jako Rysie, miejscowi zgotowali swoim fanom kolejne bardzo wyrównane widowisko, niezwykle zbliżone poziomem emocji – w samej końcówce spotkania – do ostatniego meczu przeciwko Blazers.
Gracze Mike’a Woodsona od początku pierwszej kwarty borykali się ze skutecznością. Carmelo Anthony czy Raymond Felton dotychczas w tym sezonie wypadali częściej na plus. W meczu z Bobcats ich skuteczność pozostawiała więcej do życzenia, a Melo trafił 8 z 22 rzutów (pudłował na potęgę w drugiej połowie), przy czym Ray 7 z 19. Gorsze strzelanie udzieliło się też najlepszemu rezerwowemu Knicks, JR Smithowi ( tym razem tylko 1 z 9 rzutów zza łuku znalazł drogę do kosza). Nie powinno Was zatem dziwić, że goście zostawali w grze bez większych atutów..
Gorsza dyspozycja rzutowa przeciwników to również zasługa lepszej niż w zeszłym sezonie, bardziej agresywniejszej obrony Bobcats. Mocniejsza praca przy rzucających rywala, Kemby Walkera, Jeffa Taylora i Geralda Hendersona dała się we znaki gościom.
Warto zaznaczyć, że Knicks przez całe spotkanie nie byli w stanie – mimo bardzo mocnego uderzenia Tysona Chandlera (17 zbiórek) – zdominować walki pod koszami. Duet Bismack Biyombo (12) – Brandan Haywood (9) wyraźnie przeważał w pomalowanym, wygrywając w tej statystyce 50-36 i (uwaga) Bobcats zdobyli więcej punktów spod samej obręczy (52-40).
Po stronie miejscowych kolejne bardzo dobre zawody zaprezentował Kemba Walker. Drugoroczniak zanotował tym razem double double z 25pkt i 11as. Walker mógł liczyć na wsparcie najlepszego debiutanta listopada na Wschodzie, Michaela Kidda-Gilchrista, autora 12pkt. Kluczowym dla losów spotkania wsród Rysiów okazało się wsparcie z ławki. Znów udanie celownik wyregulował bohater ostatnich spotkań, Ben Gordon (3 na 5 zza łuku i 17pkt). Na dodatek jedno z najlepszych spotkań w sezonie rozegrał Gerald Henderson, zdobywca 18pkt (7-14 z gry).
Najważniejszym fragmentem meczu okazała się 4 kwarta, podczas której Knicks odrobili 8-punktowy deficyt (małe deja vu meczu z Blazers dla kibiców w Charlotte). Nie przeszkodził im nawet fakt rozciętego palca środkowego lewej ręki u Melo Anthony’ego, który opuścił parkiet na nieco ponad 2 minut do końca meczu.
Przy ostatnich sześciu posiadaniach piłki gracze Mike’a Dunlapa aż 5 razy tracili ją. Ostatnie, decydujące i złe zagrania wyszły z nóg i rąk Bena Gordona, popełniającego najpierw błąd kroków..na 39 sekund do końca kwarty. W następnej akcji po stronie Bobcats znów nie popisał się Gordon, źle wyprowadzając piłkę zza lini bocznej. Jego podanie do MKG przejął JR Smith. Wówczas na tablicy zostawało 8 sekund do zakończenia regulaminowego czasu.
Po przerwie na żądanie Mike’a Woodsona piłkę w swoje ręce dostał Smith. Naprzeciwko siebie miał MKG i po raz pierwszy w swojej karierze zaliczył buzzer-beatera. Przed tym rzutem Smith spudłował 9 z 11.
Ciekawostka: podczas spotkania z dobrej strony, przypominając sobie Dikembe Mutombo, pokazał się Bismack Biyombo. Kiedy lider Knicks, Anthony wchodził pod kosz to drugoroczniakowi udało się zablokować rywala. Biyombo wzorem swego guru pogroził przeciwnikowi palcem wskazującym;-) Carmelo grał kapitalnie w pierwszej połowie, w której zdobył 20 oczek, natomiast w drugiej połowie jego akcje wyraźnie spadły.
Wynik: 100-98 dla NY Knicks
Najlepsi strzelcy: Anthony 23, Chandler 18 (17zb), Felton 17 (9as) i Smith 13 oraz Walker 25 (11as), Henderson 18, Gordon 17, Kidd-Gilchrist 12.
Szkoda, ale widać że się starają, grają o niebo lepiej co do poprzedniego sezonu. Oby nie zawalali końcówek to mieli mi minimum dwa mecze do przodu :( Ciągle mam nadzieję że skoncentrują się na tych końcówkach i zaczną wygrywać.