Golden State Warriors zaskakują coraz bardziej. I to bardzo pozytywnie. Są w trakcie siedmio meczowej serii wyjazdowej, podczas której odnieśli już piąte zwycięstwo, w tym to wczorajsze, najbardziej prestiżowe z obecnymi mistrzami NBA – Miami Heat.
Kiedy zasiadałem o 1.30 do oglądania meczu myślałem sobie, że zawodnicy Golden State pewnie powalczą przez dwie i pół, może trzy kwarty i potem Heat, jak to mają często w zwyczaju w tym sezonie, odjadą przeciwnikowi.
Choć też nie zawsze, ponieważ zdarzały się już w tym sezonie takie mecze, w których Miami do ostatnich minut nie było pewne zwycięstwa. Musiało się też nieźle napocić, by zapisać na swoim koncie kolejną wygraną, a i te nie były zbyt przekonujące. Tak sytuacje miały miejsce, m.in. w spotkaniach z Nuggets (decydująca była trójka Ray’a Allena), Bucks (zwycięstwo po dogrywce), Cavaliers (Cleveland grało bez Kyrie Irvinga) czy Spurs (brak 4 podstawowych graczy i wystawienie rezerwowego składu).
Oglądając ich mecze mam czasami wrażenie, że przez sezon chcą przejść jak najmniejszym nakładem sił i dopiero w play-offach pokazać, na co ich tak naprawdę stać. Dlatego też nie spinają się tak bardzo. Grają na luzie i dopiero, kiedy przyjdzie odpowiedni moment przyciskają przeciwnika. Chociaż zdarzają się im mecze, takie jak wymienione wyżej, gdzie muszą się naprawdę postarać, żeby odnieść zwycięstwo.
Nie bez kozery jest też tutaj fakt, że pozostałe zespoły dodatkowo mobilizują się, kiedy grają z Heat, w myśl zasady „Bij mistrza”, o czym mówił także po porażce z Wizards LeBron James.
Wracając jednak do Warriors. Są chyba oni jedną z największych niespodzianek sezonu. Oczywiście na plus. Grają na razie bez Andrew Boguta (wystąpił tylko w czterech spotkaniach), Brandona Rusha (tylko dwa mecze) i Richarda Jeffersona (dziesięć spotkań na koncie). Każdy z tej trójki, gdyby był zdrowy, był ważnym elementem rotacji zespołu Marka Jacksona. To tylko świadczy o sile drużyny i ławki rezerwowych.
Na ostatnie dziewięć spotkań przegrali tylko raz – z Orlando Magic u siebie, sześciokrotnie przekraczając granicę stu punktów. Ponadto mają teraz serię siedmiu wyjazdowych meczów, z czego pięć już wygrali. Może zwycięstwa z Pistons, Wizards i Bobcats do super imponujących nie należą, ale wygrane z Nets i przede wszystkim z Heat – już tak.
We wczorajszym meczu po raz kolejny świetnie zagrali David Lee, autor 22 punktów i 13 zbiórek i Klay Thompson, który rzucił najwięcej punktów dla Warriors – 27 (11-21 z gry, 5-13 za trzy). Dołożył do tego także 7 zbiórek. Thompson staje się powoli jednym z najlepszych catch-and-shooterów w lidze, trochę taką młodszą wersją Ray’a Allena.
Świetnie z ławki po raz kolejny zagrał Jarret Jack (w całym spotkaniu 20 punktów, w tym 6 w czwartej kwarcie, rozdając też 3 asysty), jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza rezerwowa jedynka w lidze. Właśnie do niego należała decydująca akcja w meczu, ale o tym za chwilę.
Jeszcze na trzy minuty do końca spotkania, Miami po rzucie Dwayne’a Wade’a (14 punktów, 5-11 z gry w całym meczu) prowadziło 95-91. Następnie jednak do kosza trafił Stephen Curry, a dwa rzuty wolne wykorzystał Lee i mieliśmy remis po 95.
Później nastąpiła jednak seria pudeł z jednej i drugiej strony. Wyprowadzić Heat na prowadzenie próbowali kolejno James (31 punktów, 5 asyst) , Allen (14 punktów, 6-10 z gry) i Shane Battier. Szczególnie kibice Miami powinni żałować niecelnych rzutów tych ostatnich, którzy mieli dwie czyste pozycje z rogów boiska.
Piłkę zebrał jednak Thompson i trener Jackson poprosił o czas. Na zegarze było 11 sekund do końca i piłkę na przeciwko kosza za linią rzutów za trzy punkty kozłował Jack. Naprzeciwko niego stał James i kiedy wydawało się, że rezerwowy rozgrywający odda ostatni rzut, kątem oka dostrzegł pod koszem pierwszoroczniaka Draymonda Greena, który prostym lay-upem o tablicę umieścił piłkę w koszu. Błąd przy tej akcji popełnili Battier i Allen, którzy pogubili się w kryciu, głównie przez Thompsona, który wychodził zza zasłony i wiele wskazywało, że to on dostanie piłkę. Stało się jednak inaczej i po punktach Greena, Heat mieli już tylko 0,9 sekundy na doprowadzenie do dogrywki lub oddanie zwycięskiego rzutu.
Po czasie wziętym przez Erika Spoelstre piłkę z lewej strony dostał James, ale jego rzut z odchylenia okazał się niecelny i to Warriors mogli się cieszyć z piątej wygranej z rzędu na wyjeździe.
Golden State Warriors – Miami Heat 97:95 (29:28, 24:24, 24:22, 20:21)
Liderzy zespołu:
Punkty: Thompson 27 – James 31
Zbiórki: Lee 13 – Bosh 13
Asysty: Curry 7 – James, Wade 5
Bloki: 4 graczy po 2 – Wade 3
Przechwyty: 2 graczy po 1 – Bosh 2
Warriors w Po – coraz bliżej. A przed sezonem byli wyśmiewani przez niektorych autorow
nie kojarzę Adrianie.
http://www.enbiej.pl/2012/10/29/10-na-10-przed-sezonem-konferencja-zachodnia/
http://www.enbiej.pl/2012/10/10/prezentacja-golden-state-warriors/
poczekajmy z ostateczną oceną do końca sezonu.
Pozdrawiamy!
Karol Śliwa: Jarret Jack i Carl Landy tak brzmią nazwiska pozyskanych przez Warriors latem graczy. Robią wrażenie?… no właśnie.
Quentin: GSW. To jakaś przeklęta ekipa, która po prostu nie jest stworzona do wygrywania.
– A po im rzadko kto wróżył – może jeszcze za wcześnie ale do konca roku raczej fajny terminarz i moze 3 miejsce na zachodzie nawet bedzie
ja również swoje powiedziałem i podtrzymuję : „Warriors czekają na powrót pary Curry-Bogut ale poza wyciągnięym w drafcie Barnesem nie zyskali specjalnych uzupełnień a raczej solidnych rzemieślników (za dużo znaków zapytania zostaje w składzie)”
Czy nie wydaje się ,że w tej ekipie (przeklęta – kontuzje – to miał chyba na myśli Quentin) zbyt wiele zależy od zdrowia a ruch z Bogutem jest mega – ryzykownym? mimo tego naprawdę życzę im najlepszego , bo kibicuję GSW od czasów Chrisa Mullina i potem Webbera.
Teraz nieco jeszcze porównam sytuację do Bobcats. Niektórzy z Was w komentarzach już zachwycali się Bobcats i uderzali w nas mówiąc, że nie mieliśmy racji „wyśmiewając w Waszej opinii” – ich. Zobaczmy co się stało, na dziś seria ostatnich wygranych z 7-6 zamieniła się w 7-14.
Fajnie, że nas tak często czytacie i analizujecie nasze zdania. Naprawdę WIELKI UKŁON I SZACUN DLA CZYTELNIKÓW m.in nazywających nas ekspertami.
Należy jednak pamiętać – choćby na podstawie Grizzlies z listopada – że poszczególne teamy grają falami i seriami (NYK dwa lata temu z 7-0 w pewnym momencie spadli do 0-10 z tego co pamietam) i nie można już dziś powiedzieć ,że zrobili wielki postęp wygrywając 5 spotkań.
Czasami ciężko się przyznać do błędu ale w tym wypadku nie możemy jeszcze osądzać Warriors w kategoriach na plus lub na minus.. Mówię to też jako ten, który znów częściej zaczął ich oglądać.
Pozdrowienia.
Raczej beda PO ale 3 miejsce… oni graja na Zachodzie
do końca roku kalendarzowego- do konca sezonu to wiele sie moze zdarzyc.
Warriors mają bardzo głęboką ławkę. Przed sezonem mówiło się o ławkach Celtics, Clippers, Spurs oraz właśnie o Warriors jako najmocniejszych. To się sprawdza. Ja osobiście nadal nie wierzę w kostki Curry’ego, ale świetnie gra Jack i Landry z ławki, super sezon ma Lee, a Thompson będzie All-Starem już za rok, dwa. Od Stephena wcale nie zależy aż tak dużo jak nam się wydawało. Nawet jak go nie będzie będą mieć wciąż bilans koło 50%. A w zeszłym sezonie fani w Golden State buczeli na właściciela…