Dość zaskakującym rozstrzygnięciem zakończyło się wczorajsze spotkanie pomiędzy Houston Rockets i Toronto Raptors. Kanadyjczycy wygrali 103 – 96, a wynik jest o tyle nieoczekiwany, że Rakiety we wcześniejszych potyczkach z drużynami ze wschodu NBA przegrały tylko raz w dziesięciu meczach.
Toronto zagrało bez Kyle Lowry’ego, Andrea Bargnaniego oraz Landry Fieldsa. Tak duża liczba osłabień pozwalałaby wnioskować, że to goście odniosą łatwe zwycięstwo w „Air Canada Center”. Nic bardziej mylnego, o czym kibice Houston przekonali się już na początku meczu.
Pierwsza oznaka, że potyczka z Toronto nie będzie należała do najłatwiejszych nadeszła w pierwszych minutach meczu, kiedy to Raptors zaliczyli run 8-0. Wyraźnie zaskoczeni takim przebiegiem spotkania otrząsnęli się dopiero pod koniec pierwszej kwarty, kiedy to zaczęli niwelować 10 punktowe prowadzenie oponentów. Bardzo aktywny w tej części gry był Jose Calderon, który wyraźnie przyćmił Jeremy Lina i napędzał akcję ofensywne swej drużyny. Rockets zakończyli tą kwartę z dwu punktowym prowadzeniem dzięki serii trójek, jaką zaserwowali rywalom w ostatnich trzech minutach otwierającej mecz kwarty.
Dalsza część spotkania była już bardziej wyrównana. Gospodarze o wiele lepiej radzili sobie w strefie podkoszowej w ataku. Szczególnie wysocy gracze dostarczali stąd sporo punktów. Wobec braku Patricka Pattersona w pierwszym składzie wyszedł Marcus Morris i do przerwy rzucił 13 pkt. O ile w ataku bardzo dobrze zastępował swojego kolegę to w obronie wyraźnie ustępował warunkami fizycznymi, co dostrzegli też gracze z Toronto i skutecznie wykorzystywali ten fakt.
Po przerwie znowu gospodarze zaliczyli serię 7-2 i zyskali niewielką przewagę. Kolejne akcję kończone efektownymi wsadami lub wejściami pod kosz autorstwa Demara DeRozena oraz Ed’a Davis’a łatwo rozmontowywały obronę gości. Rockets w tej fazie meczu swoją grę opierali jedynie na indywidualnych akcjach Jamesa Hardena, dzięki któremu dystans pomiędzy obiema ekipami się nie powiększał.
Czwarta kwarta to zacięta walka kosz za kosz, w której żadna ekipa nie ustępowała. Decydujące o losach meczu zdarzenie miało miejsce na 11 sekund przed końcem, gdy przy stanie 99-96 dla Raptors Alan Anderson rzucił dwa punkty dla Kanadyjczyków. Rockets próbowali odpowiedzieć jeszcze trójką Carlosa Delfino, żeby nawiązać jakąkolwiek walkę o wygraną, ale gracz z Argentyny chybił. Oznaczało to, że Teksańczycy będą musieli uznać wyższość ekipy Toronto.
Porażka Rockets wynika z braku gry zespołowej. Zaliczyli oni jedynie 14 asyst w całym meczu. Bezbarwny Lin zupełnie nie istniał przy kryjącym go Calderonie. Jedynie indywidualne popisy Hardena (28 pkt) oraz w miarę dobra dyspozycja na obwodzie pozwalała walczyć do końca. Ciężko powiedzieć, że brak Pattersona był osłabieniem, bo Morris zakończył spotkanie z 19 pkt oraz 6 zbiórkami. Poza tym w porównaniu z absencjami w ekipie przeciwnej trudno szukać w tym fakcie jakiejkolwiek wymówki.
W Toronto bardzo dobre wrażenie zrobił Alan Anderson, który był najlepszym strzelcem swojej ekipy i zakończył mecz z 24 pkt. Bardzo pewnie w kluczowych momentach wykonywał rzutu osobiste, ale też na przestrzeni całego spotkania był wyróżniającym się zawodnikiem. Nie było by tej wygranej bez skutecznych tego dnia Calderona i DeRozana. Hiszpański rozgrywający uzbierał 18 pkt, 10 zb oraz 14 asyst ( tak tak – tyle co cała drużyna Rockets razem wzięta!!!) i zaliczył tym samym triple double. DeRozan natomiast powiększył konto Raptors o 19 pkt prezentując wiele dynamicznych akcji, którymi cieszył kibiców w Air Canada Center.
Już jutro Jeremy Lin zagra w Madison Square Garden, a więc w miejscu, gdzie przy aplauzie publiczności pokazał się całemu światu. Jeżeli jednak zagra tak jak dziś to Knicks nie mają się zbytnio czego obawiać z jego strony. Toronto Raptors natomiast we wtorek zagra w Cleveland z Cavs.
HOUSTON ROCKETS (11-12) – TORONTO RAPTORS (6-19) 96-103
(28-26, 21-23, 22-28, 25-26)
J. Harden 28 pkt, M. Morris 19 pkt, Ch. Parsons 12 pkt – A. Anderosn 24 pkt, D. DeRozan 19 pkt, J. Calderon 18 pkt
Casey zostal uratowany przez Bargnaniego i chyba Lowryego. Mam nadzieje ze Calderon wybil mu z lba stawianie na tych 2 jako starterzy. Jose moze nie jest topowym PG, ale myslenie od tych 2 (razem wzietych) jest jego atutem. Ed Davis rowniez jest 46 razy bardziej przydatny w obronie, a i w ataku nie jest tragiczny.
Calderon zaskakuje, ale mimo to i tak jest gorszy od Lowrego. Może dla nich obydwóch zabraknąć minut. Napewno trzeba wytransferować Włocha
Podobnie uważam. Mimo, że bardzo wysoko cenię sobie zawsze niedocenianego Calderona ( poprzedni sezon, najlepszy gracz pod względem AS/TO, a Raptors grali wolniej niż obecnie ) To jednak mam wrażenie, że Lowry ten z okresu Houston jest lepszy niż Hiszpan. I nie mam tu na myśli wcale tylko defensywy, choć tu różnica jest największa. Trochę myślę, że Lowry’ego niszczą te kontuzje. A Calderon przydałby się w jakiejś drużynie walczącej w PO. Może Indiana Pacers? Chociaż nie wiem jak na to by zareagował trener szczycący się najlepszą defensywą w lidze.
akurat ostatnie mecze Calderona wyraźnie optują za stawianiem na niego Finley. Drugie triple-double czy kolejne double-double dają sygnał trenerowi ,że przy Hiszpanie zespół zaczyna wygrywać. Uważam ,że on jest bardziej kreatywny od Lowry’ego mimo swojego wieku.