Phoenix Suns przegrali siódmy mecz z rzędu na wyjeździe oraz czwarty w ogóle, a ich pogromcami okazali się Indiana Pacers, dla których 22 punkty rzucił George Hill. Marcin Gortat zanotował 15 punktów i 10 zbiórek, a jego gra wyglądała całkiem dobrze, kiedy grę Suns prowadził zastępujący Gorana Dragica Sebastian Telfair.
Drużyna | Bilans | I kw. | II kw. | III kw. | IV kw. | Wynik |
Phoenix Suns | 11-19 | 20 | 24 | 27 | 20 | 91 |
Indiana Pacers | 17-12 | 27 | 31 | 17 | 22 | 97 |
Kilka razy opowiadany żart, nawet świetny, w pewnym momencie przestaje już śmieszyć. Takim przebrzmiałym dowcipem zaczęli nas raczyć Phoenix Suns, a przecież nie mamy jeszcze nawet połowy sezonu. Najniższa frekwencja w US Airways Center o lat nie jest przypadkiem. Podopieczni Alvina Gentry’ego kolejny raz zaserwowali nam żarcik pod tytułem „pierwszą połowę odpuszczamy, w trzeciej na i początku czwartej kwarty odrabiamy straty, a na koniec i tak porażka”. Tak w skrócie można opisać przegrany mecz z Pacers, tym razem w Indianie, więc kibice z Arizony nie musieli tego oglądać na żywo.
Prawdę mówiąc, nie chce mi się już liczyć ile razy w tym sezonie historia z powrotami Suns powtarzała się. Dopóki Gortat i spółka jakoś wychodzili bez szwanku z tych pojedynków, w miarę wszystko było OK. Kiedy jednak szczęście przestało dopisywać, taki scenariusz stał się zwyczajnie nudny. Jeszcze w czwartej minucie trzeciej kwarty Pacers prowadzili 66-50, ale czuć było w powietrzu, że grający bez kontuzjowanego Gorana Dragica Suns „coś wymyślą”.
Suns zatrzymali Pacers na 28.6% z gry w trzeciej kwarcie, a sami rzucili 12 punktów z ponowień po między innymi trzech zbiórkach ofensywnych Shannona Browna (12 pkt, 5 zb, 3 ast) oraz najlepszej kwarcie Marcina Gortata, który w tym meczu wyjątkowo skutecznie rzucał z półdystansu, a jeden pick&roll z Telfairem przywołał w pamięci najlepsze zagrania Polaka z sezonu 2011/12, kiedy jego partnerem był ten gość, mający teraz przywrócić Showtime w Los Angeles. Ta kwarta była również małym kamyczkiem rzuconym do ogródka rezerwowych Suns, którzy w tym czasie nie pojawili się na parkiecie nawet na sekundę.
Kiedy Telfair trafił pierwszą trójkę dla Suns w tym meczu, na 1:44 przed końcem trzeciej odsłony, zrobiło się tylko 73-69 dla miejscowych i niemal pewnym było, że możemy oczekiwać zaciętej końcówki. Dobry defense Jermaine O’Neala na Roy Hibbercie i naprawdę niezła gra Telfaira spowodowały, że po niemal siedmiu minutach ostatniej kwarty, to Suns prowadzili 83-81.
Wtedy jednak – na szczęście dla kibiców w Indianie – do gry wrócił nieskuteczny wcześniej David West (14 pkt, 7 zb, 5-15 z gry). Silny skrzydłowy Pacers rzucił 7 z 15 ostatnich oczek dla swojego zespołu, a Suns od stanu po 85 spudłowali 7 z 9 rzutów z gry, grzebiąc swoje szanse na przerwanie serii sześciu z rzędu wyjazdowych porażek.
Prawdę mówiąc,wydaje mi się, że gra Suns od początku sezonu stała się jeszcze gorsza, a oglądanie niezliczonych ilości izolacji, rzutów za trzy po odrzuceniu piłki ze środka staje się zwyczajnie nudne, nie wspominając o marnej efektywności takich zagrań. Mały promyczek nadziei na poprawę wniósł Seb Telfair, który próbował jak mógł grać pick&rolle naprzeciw kosza, notując 19 punktów i 6 asyst w 41 minut. Może pora pomyśleć o zwiększeniu jego roli nawet po powrocie do gry Dragica?
Pacers trafili 7 trójek w pierwszej połowie, większość z otwartych pozycji, po tym jak defensywa Suns gubiła się przy szybkim dzieleniu się piłką zawodników Vogela. George Hill (22 pkt, 9-13 z gry), Gerald Green (8 pkt, 2-4 za trzy) i Paul George (15 pkt) bez problemu dochodzili do pozycji, dziurawiąc kosz Suns, pod którym w razie potrzeby grasowało dwóch agresywnych zadaniowców w osobach Tylera Hansbrough (12 pkt, 5 zb w 14 min) i Lance’a Stephensona (10 pkt, 9 zb, 5 ast, 3 prz), którzy mocno utrudniali życie osamotnionemu Gortatowi, zajętemu walką z Hibbertem. Polak zatrzymał środkowego Pacers na ledwie 8 punktach z 9 rzutów, ale Hibbert zebrał 14 piłek, a jego zespół wygrał walkę na tablicach w całym meczu 48-37, wyrywając 16 piłek na desce rywali.
Gortat rzucił 15 punktów z 9 rzutów i zebrał 10 piłek, wyglądając wyraźnie lepiej w duecie z Telfairem niż Dragicem. Trafiający 53% rzutów z gry w grudniu Jared Dudley, spudłował tym razem aż 9 z 13 prób w tym 4 z 5 prób za trzy. Suns nie mieli i nie będą mieli człowieka, który może przechylić szalę wygranej na ich korzyść w taki momencie, jak choćby w czwartej kwarcie meczu z Pacers, kiedy należało dobić rywala i wyrwać tą wygraną. Brakuje kogoś takiego, a dwa kolejne mecze w tym roku, wyjazdowe z Wolves i Thunder nie zapowiadają niczego dobrego.
Brakuje takiego człowieka, bo Suns popełnili tragiczne błędy przy ostatnim kompletowaniu składu. Zatrudnienie tego na wpół przytomnego po jaraniu Beasleya i Dragicia, który myśli chyba tylko o sobie podczas gry, spowodowały, że Suns mają jeszcze gorszy skład niż mieli 1-2 sezony temu.Z Beasleya nic już większego nie będzie. To nie wypał, o którym Riley przekonał się jako pierwszy. Brakuje rzeczywiście człowieka, który pociągnąłby grę. Kogoś jak Harden czy Gordon. Suns mają stracony sezon i powinni szukać swojej szansy w drafcie, a MG4 niech ucieka stąd jak najszybciej, bo się marnuje tylko grając w duecie z Dragiciem.
Niestety, Kendall Marshall to także niewypał i prawdę mówiąc, to ciężko oczekiwać od niego, że nagle stanie się choćby przydatnym zadaniowcem. Dobrze byłoby się pozbyć Beasley’a, ale kto go zechce?
Kendall Marshall nie jest chyba taki zły. Jeśli dostałby wolną rękę i tyle minut co ma Dragic, to myślę, że wyglądałby lepiej, a przy tym cała gra Phoenix.
http://statsheet.com/mcb/players/player/north-carolina/kendall-marshall
Nie można oceniać gracza po jednym tylko meczu, a tyle tylko widziałem (już nie pamiętam, al coś przed zesłaniem do drugiej ligi) i grając akcje, crossy i layup naprawdę super to wyglądało, niestety jak ktoś nie trafia z czystych pozycji, to nie może być mowy o asystach, a przecież z takim namaszczeniem został wybrany przez phx.