Dzisiejszej nocy na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata rozegrano 11 spotkań. Hitem wieczoru były derby Los Angeles, ale także w innych halach rozegrano kilka ciekawych spotkań. Nie obyło się bez dogrywki, a nawet dwóch, odrabianiu wielopunktowych start, game winnerów Joe Johnsona i Kyrie Irvinga czy kilku dość niespodziewanych wyników.
Sacramento Kings – Toronto Raptors 105:96 (23:22, 31:3, 28:10, 23:33)
To była wielka noc DeMarcusa Cousinsa. Center Kings, który dość często karany jest zawieszeniami przez klub za różnego rodzaju sprzeczki, kłótnie i niewłaściwe zachowanie, pokazuje na parkiecie, że ma ogromny talent i jednak warto na niego stawiać.
W wyjazdowym meczu z Raptors poprowadził swój zespół do zwycięstwa zdobywając najwięcej w sezonie 31 punktów i dokładając do tego 20 zbiórek. To trzecie spotkanie w karierze Cousinsa, którym zbiera z tablic co najmniej 20 piłek.
Oprócz niego dobrze w całym spotkaniu zaprezentowali się John Salmons, który zdobył 20 punktów, a czego 8 w czwartej kwarcie. 14 oczek dołożył Jason Thompson, a 11 Isaiah Thomas rozdając do tego 6 asyst.
Mecz rozstrzygnął się w trzeciej kwarcie, którą Kings zaczęli od runu 20-4 wygrywając ją ostatecznie 28:10. Ich zwycięstwo nie pozostawało już zagrożone, a na początku czwartej kwarty osiągnęli nawet 22-punktowe prowadzenie.
Po stronie Raptors najlepiej punktował Kyle Lowry – 24 oczka, który już czwarty mecz z rzędu zaczynał z ławki rezerwowych. 20 punktów dołożył Alan Anderson.
Toronto bardzo słabo zaprezentowało się pod względem strzeleckim rzucając tylko z 38 proc. skutecznością przy 52,6 proc. Sacramento.
Brooklyn Nets – Washington Wizards 115:113 [2OT] (20:30, 32:25, 26:24, 15:14, 11:11, 11:9)
Aż dwie dogrywki były potrzebne by rozstrzygnąć spotkanie pomiędzy Nets a Wizards. Najpierw rzutem nad Brookiem Lopez do pierwszych dodatkowych pięciu minut doprowadził Nene.
Dogrywkę lepiej zaczęli gospodarze zdobywając 8 punktów z rzędu i prowadząc 101:93 i wydawało się, że zwycięstwo mają już w kieszeni, tym bardziej, że na zegarze zostało półtorej minuty do końca meczu. Wtedy jednak do gry wzięli się Nets, którzy odpowiedzieli runem 11-0 i wyszli na 3-punktowe prowadzenie na 3,4 sekundy po dwóch celnych wolnych Derona Williamsa. Ponownie jednak Wizards, tak jak no koniec czwartej kwarty, wyrównali stan spotkania i doprowadzili już do drugiej dogrywki, tym razem za sprawą rzutu za trzy pierwszoroczniaka Bradeley’a Beala.
Druga dogrywka była równie wyrównana jak pierwsza i po wolnych Beala mieliśmy na tablicy wyników remis po 113:113. O czas poprosił trener P.J. Carlesimo, a po przerwie Joe Johnson w izolacji rzucił już drugiego game winnera dla Nets w tym sezonie. Na zegarze pozostało 0,7 sekundy do końca, Wizards wzięli czas, ale desperacka trojka Jordana Crwaforda nawet nie dotknęła obręczy i Brooklyn wygrał już 4 spotkanie pod wodzą Carlesimo.
Najwięcej punktów dla Nets zdobył Brook Lopez – 27, zbierając do tego 13 piłek. Double-double zaliczył Deron Williams, autor 24 oczek i 10 asyst, 18 punktów rzucił Johnson. Przyzwoicie w swoim powrocie do Waszyngtonu zaprezentował się Andray Blatche, który zanotował double-duble na poziomie 13 punktów i 12 zbiórek.
Po stronie Wizards najlepiej punktowali Crawford – 23, Beal – 24 i Nene – 20. 11 asyst rozdał rozgrywający Garrett Temple.
Cleveland Cavaliers – Charlotte Bobcats 106:104 (29:23, 33:25, 24:26, 20:30)
Cavaliers prowadzili już nawet 18 punktami w połowie trzeciej kwarty, jednak wtedy do gry wzięli się zawodnicy Charlotte, doprowadzając do emocjonującej końcówki.
Gości do zwycięstwa poprowadził Kyrie Irving, który zdobył decydujące punkty rzutem z prawego łokcia na sekundę do końca meczu. W całym spotkaniu rozgrywający Cleveland rzucił 33 punkty, z czego 16 w czwartej kwarcie, zdobywając dodatkowo 16 z ostatnich 18 punktów zespołu.
Irvinga wspierali Tristan Thompson, który zaliczył double-double na poziomie 19 punktów i 13 zbiórek oraz C.J. Miles, autor 18 oczek.
Drugi mecz z rzędu jako rezerwowy zaczął Dion Waiters. Pierwszoroczniak, który wcześniej 24 spotkania zaczynał w pierwszej piątce zdobył 9 punktów.
Najlepiej po stornie Bobcats zaprezentował się Ben Gordon, który rzucił z ławki 27 oczek. 20 dołożył Ramon Sessions, a zmiennicy gospodarzy zdobyli 59 punktów przy 45 podstawowej piątki. Dla porównania rezerwowi Cavs rzucili 19 punktów.
Atlanta Hawks – Detroit Pistons 84:85 (20:25, 16:26, 26:23, 22:11)
Emocji nie zabrakło także w The Palace of Auburn Hills gdzie miejscowi Pistons po zaciętej końcówce pokonali Hawks.
Gospodarze prowadzili już nawet 19 punktami w tym spotkaniu i wydawało się, że mają mecz pod kontrolą, jednak run 16-0 Atlanty w czwartej kwarcie spowodował, ze goście przegrywali już tylko 83:82 na nieco ponad 3 minuty do końca meczu.
Po rzucie Rodney Stuckey’a Pistons wyszli na 3-punktowe prowadzenie, a następnie mieliśmy do czynienia z serią niecelnych rzutów zarówno z jednej, jak i drugiej strony.
Na nieco ponad 10 sekund do końca meczu Jeff Teague wjechał pod kosz i oddał do niepilnowanego za linią za trzy punkty Ala Horforda. Podkoszowy Hawks rzucał w tym sezonie tylko raz zza łuku i był niecelna próba. Tym razem jednak piłka wpadła do kosza, jednak po obejrzeniu powtórki sędziowie uznali, że był to rzut za dwa punkty, gdyż Horford czubkiem buta stanął na linii rzutów z dystansu.
Pistons dalej prowadzili, co prawda tylko jednym punktem, ale to oni mieli piłkę w posiadaniu. Piłkę z boku wprowadzał Tayshaun Prince, a dobra defensywa Atlanty wymusiła stratę, piłkę przejął Teague i Hawks szybko wzięli czas.
Tym razem piłkę do gry wprowadzał Lou Williams, podał do Horforda, który natychmiast oddał ją z powrotem do obrońcy gości. Williams stał w lewym rogu za linią za trzy punkty, ale jego rzut o zwycięstwo zablokował Andre Drummond i to Detroit mogło cieszyć się z wygranej.
Najwięcej punktów dla Pistons rzucił Austin Day – 20, 18 dołożył Greg Monore, a double-double na poziomie 10 punktów i 10 zbiórek zaliczył Jason Maxiell.
Po stronie Hawks najlepiej punktowali Jason Smith – 20 oczek, Williams – 17, oraz Horford – 18 dokładając do tego 15 zbiorek.
Indiana Pacers – Boston Celtics 75:94 (16:15, 19:32, 16:22, 24:25)
Kevin Garnett rzucił 18 punktów zanim został wykluczony z gry na początku czwartej kwarty za flagrant faul na Tylerze Hansbrough, a Celtics przerwali serię czterech przegranych meczów z rzędu, dość pewnie pokonując na własnym parkiecie Pacers.
Celtics bardzo dobrze zagrali w defensywie pozwalając gościom z Indiany na tylko 75 punktów, co jest ich drugim najgorszym wynikiem punktowym w sezonie, na 31,8 proc. skuteczności. Tylko dwóch zawodników Pacers miało więcej niż 10 punktów w meczu. Hansbrough rzucił ich 19, a drugi David West 10, jednak trafił tylko 4 z 18 rzutów z gry.
W pierwszej piątce Bostonu wyszedł ponownie Avery Bradley, dla którego był to drugi występ w tym sezonie po powrocie po kontuzji. Tym samym Celtics wystawali już w tych rozgrywkach 9 różnych pierwszych piątek w 32 spotkaniach. Bradley zdobył 6 oczek trafiając tylko 3 z 11 rzutów z gry.
Tyle samo punktów, co wykluczony z gry Garnett, rzucił dla gospodarzy Rajon Rondo, rozdając do tego 7 asyst i zbierając 5 piłek.
Paul Pierce rzucił 13 punktów, zaliczając nawet akcję 3 plus 1 po raz pierwszy od 2008 roku. Tyle samo dołożył Courtney Lee.
Portland Trail Blazers – Memphis Grizzlies 86:84 (24:25, 23:25, 25:22, 14:12)
Wesley Matthews rzucił 21 punktów, a J.J. Hickson dodał 19 punktów i 11 zbiórek, a Blazers po bardzo wyrównanym pojedynku pokonali na wyjeździe Grizzlies.
Prowadzenie w meczu zmieniał się aż 21 razy, a 9-krotnie na tablicy wyników widniał remis. Obie drużyny dość słabo rzucał z gry, Portland na poziomie 40,7 proc., natomiast Memphis 39,5 proc.
Gospodarze przystępowali do tego spotkanie bez Zacha Randolpha w skaldzie, który nie grał ze względu na grypę. Jego miejsce w pierwszej piątce zajął Marreese Speights, zdobywając najwięcej w meczu 22 punkty i zbierając 13 piłek, w tym 7 na atakowanej desce. Świetnie w pierwszej kwarcie prezentował się Marc Gasol, który aż 6-krotnie zablokował rzuty rywali, a w całym meczu 8, co jest jego nowym rekordem kariery.
Memphis miało szansę na wyrównanie i doprowadzenie do dogrywki ale rzut Rudy’ego Gay’a równo z końcową syreną okazał się za mocny i gospodarze przegrali już po raz 10 w tych rozgrywkach.
Słabo w całym meczu zagrał także Damian Lillard, który zdobył 11 punktów, trafiając tylko 5 z 14 rzutów z gry, ale rozdał do tego 8 asyst.
Po raz kolejny fatalnie zaprezentowała się ławka gości, która w całym sezonie zdobywa średnio najgorsze w całej lidze 17,7 punktów na mecz. Dzisiaj rzucili tylko 9 punktów przy 21 ze strony rezerwowych Grizzlies.
Philadelphia 76ers – Oklahoma City Thunder 85:109 (21:22, 21:24, 24:32, 19:31)
Thunder bez większych problemów pokonali u siebie rozgrywających już 7 mecz z rzędu na wyjeździe Sixers.
Pierwsza połowa spotkania był jeszcze w miarę wyrówna i Oklahoma prowadziła tylko 46:42, natomiast w drugiej części meczu przewaga gospodarzy z każdą minutą była coraz bardziej wyraźna, a Thunder ostatecznie wygrali różnicą 24 punktów.
Najwięcej punktów dla Oklahomy zdobył już tradycyjnie duet Kevin Durant i Russell Westbrook. Pierwszy rzucił 26 oczek, natomiast drugi dołożył 27. Dwójkę liderów dzielnie wspierał z ławki Kevin Martin, który ostateczni zakończył spotkanie z 16 punktami na koncie, nie myląc się ani razu przy czterech rzutach za trzy punkty. 6 double-double w sezonie uzyskał Serge Ibaka rzucając 15 punktów i zbierając 10 piłek.
Po stronie Sixers najwięcej rzucił Nick Young – 21 oczek, w tym 5-krotnie zza luku. 15 punktów i 9 asyst dołożył Jrue Holiday, 11 Dorell Wgright, a 10 Thaddeus Young.