Chicago Bulls pokazali, że można wygrywać nawet bez dwóch kluczowych graczy. Można tego dokonać nawet w konfrontacji z drużyną uważaną za faworyta przed sezonem. Los Angeles Lakers pokazali tymczasem, że kierują się w stronę dna, a Playoffs może być już tylko złudnym marzeniem.
„Jeziorowcy” cały czas totalnie rozczarowują. Biorąc pod uwagę potencjał jakim dysponują, a poziom ich gry to mamy bardzo żenujący obrazek. Nie inaczej było w „United Center”. Chicago Bulls wspaniale obnażyli ich błędy i bez skrupułów wykorzystali. Przez cały mecz dyktowali warunki. Nie potrafili zdecydowanie narzucić swojej gry i uzyskać spokojnego dystansu, ale i tak było widać, że Lakers bardzo się męczyli. „Byki” niemal cały czas zachowywali te kilka punktów przewagi.
LAL jednak zawsze walczą i tego nie można im zarzucić. W ostatnich sekundach trzeciej kwarty dwa wolne zamienił na punkty Antawn Jamison, a dosłownie chwilę później piłkę w koszu umieścił również Kobe Bryant i zrobiło się 69:67. Można było zacierać ręce na emocje w ostatniej części spotkania. Na dobrą sprawę tych jednak zabrakło. Bulls stopniowo budowali swoją przewagę. Prawdziwym dobiciem były dwie trójki, które pod rząd trafił Marco Bellineli w ostatnich 3,5 minutach meczu. Po tych rzutach nie było już co zbierać z Lakers. Włoch okazał się swego rodzaju snajperem. Rzucił 15 punktów na skuteczności 5/8 z gry oraz 3/3 za trzy. W pewnym momencie, po punktach Carlosa Boozera, przewaga gospodarzy urosła nawet do czternastu punktów. Ostatecznie zakończyło się na wyniku 83:95.
W ekipie gości szwankowało to co zwykle. Obrona była zbyt dziurawa. Mike D’Antoni znowu kombinował z kryciem, ale za bardzo to nie pomogło. Chicago nie przekroczyło „setki”, ale i tak mogli sobie pozwolić na zbyt wiele. „Jeziorowcy” notowali również zbyt wiele strat. Na dodatek rzuty nie wpadały im do kosza. Kobe Bryant kontynuuje swoją niezbyt ciekawą serię. Znowu rzucał ze zbyt wielu trudnych pozycji. Zdobył 16 punktów i miał 6 asyst, ale jego skuteczność wynosiła zaledwie 7/22. Jeśli „Black Mamba” jest w pełni swojego ofensywnego stylu to musi lepiej rzucać, bo inaczej więcej szkodzi drużynie niż pomaga. Tym razem trzeba przyznać, że miał też poważnego rywala. Pod nieobecność Luola Denga jego miejsce w wyjściowej piątce zajął Jimmy Butler. Młody gracz spędził na parkiecie aż 43 minuty. W tym czasie skutecznie uprzykrzał życie Bryantowi. Wykonywał świetną pracę w defensywie. Poza tym uzyskał 10 punktów i 8 zbiórek. Po tym meczu Butler może spojrzeć w lustro i powiedzieć: „koleś, wykonałeś kawał świetnej roboty”.
Bardzo mocnym punktem „Byków” był Kirk Hinrich. W ogóle obserwowaliśmy pewien pojedynek rozgrywających, bo Steve Nash też był bardziej aktywny ofensywnie niż zazwyczaj. Kanadyjczyk zanotował 18 punktów oraz 6 asyst i był główną postacią Lakers. Hinrich okazał się jednak o wiele lepszy. Sztab trenerski LAL chyba trochę nie docenił tego gracza. Hinrich górował zarówno w ataku jak i obronie. Jego dorobek to 22 punkty (9/11 z gry), 8 asyst i 7 zbiórek. Rozgrywający rywali ostatnio wyrządzają dużą krzywdę „Jeziorowcom”.
Dwight Howard w meczu z Raptors został wyrzucony z boiska. Chyba strasznie na niego wpłynęło to wydarzenie to w „United Center” był cieniem samego siebie. Energię zostawił chyba w szatni. Uzyskał tylko 8 punktów i 9 zbiórek, a na koniec wpadł w problem z faulami. Przychodząc do L.A. miał dominować pod tablicami. Teraz nie było tego widać. Bardziej agresywny był już wchodzący z ławki Pau Gasol (15 pkt i 12 zb). Hiszpan jednak „błysnął” w ostatniej akcji meczu, gdzie koncertowo popsuł łatwy rzut… To tylko obrazuje sytuacje Lakers…
Lakers zmierzają na dno. Playoffs oddala się od nich jak ode mnie nagroda Pulitzera. Ciężko już nawet wymyślić jak tę sytuację uratować. Niedługo okaże się, że ten sezon trzeba spisać na straty, a od nowego otworzyć nowy rozdział na czystej karcie. Trzeba jednak wtedy odpowiednio długo i rozsądnie zastanowić się nad doborem trenera… „Jeziorowcy” mają wręcz okrutny potencjał, a patrząc na miernotę jaką prezentują na parkiecie aż oczy bolą. Zastanawiam się, czy za karę nie powinni zostać zdegradowani do PLK na rok…
U fanów Chicago Bulls natomiast może pojawiać się uśmiech. Nie grali Rose i Deng, a zespół i tak sobie poradził. Ostatnio „Byki” prezentują się całkiem dobrze. Zdarzają się niestety wpadki z teoretycznie słabszymi rywalami, ale od świąt mają bilans 9-4. Obecnie zajmują piąte miejsce w Konferencji Wschodniej i nie zapowiada się, żeby było gorzej. Czekają ich teraz mecze z takimi zespołami jak Pistons, Warriors, Wizards, Bobcats i Bucks. Podejrzewam, że są w stanie zakończyć tę serię nawet w stosunku 4-1, a w planie minimum 3-2. Prawdziwa gra Bulls zacznie się jednak dopiero, gdy Rose wróci do gry…
Mike D’Antonio to nie najlepszy trener dla LA. Od razu to wiedziałem.
Nie ten format.Powinni byli zatrudnic Sloana.
Sloan był marzeniem dla Nasha i Howarda. Picki i flexy;-)