72-10 i atak na dawny rekord najlepszych w historii Chicago Bulls zapowiadał podczas przygotowań do 67. sezonu Metta World Peace. Po letnich transferach teamu z Miasta Aniołów apetyty fanów tej drużyny bardzo mocno wzrosły i część z nich szybko uwierzyła w kolejną koronę Mistrza. Sam wówczas przestrzegałem fanów tej drużyny, wylewając 3 kubły zimnej wody na ich głowy czy zespół Mike’a Browna (obecnie Mike’a D’Antoniego) podoła oczekiwaniom swoich kibiców. Wątpiłem też w liderowanie Steve’a Nasha w nowym systemie gry znanym jako Princeton offense.
Lato minęło, słońce przestało mocniej grzać w głowy Jeziorowców i zaczęła się poważna walka (dziś nazwałbym to syzyfową pracą). Ogólnie rozpoczęło się od mało obiecująco falstartu w meczach przedsezonowych, rozgrywanych bez rehabilitującego się po operacji pleców Dwighta Howarda i szybko cierpiącego z powodu kolejnej w karierze kontuzji, 38-letniego Nasha.. Bilans 0-8 czyli najgorszy podczas pre-season w historii Lakers mówił sam za siebie i tylko niepoprawni optymiści wierzyli, że te porażki zaprocentują w przyszłości.
Niedługo nam dane również było czekać na zwolnienie Mike’a Browna (dziś przypominam sobie prorocze słowa Dominika –> Bargnaniego „Z deszczu pod rynnę”) – 5 meczów posiedział na swoim stołku były opiekun LeBrona Jamesa – oraz sensacyjny angaż jego imiennika, D’Antoniego.
Dziś sceptycy twierdzą, że Jeziorowcy w tym sezonie najlepiej grali za Berniego Bickerstaffa, który wprowadził – zamiast Princeton offense – proste i skuteczne schematy, z wykorzystaniem przewag na danych pozycjach. To była, jednym zdaniem, łatwa i skuteczna koszykówka. Jednak sternicy klubu chcieli występów na miarę All Star Game i powrotu do show-time’u.
Wczoraj przeczytałem bardzo ciekawą wypowiedź głównego coacha L.A., która tknęła mnie do napisania kilku zdań, mianowicie, że Lakers grają dziś na poziomie Meczu Gwiazd (?!). Przyznam szczerze, że nie od razu załapałem o co chodzi. Przypominacie sobie jakiś z ostatnich All Star Game? Początek poważny, a potem chaos na boisku, rzucają ci, którzy dostaną piłkę w ręce, zero obrony, niski poziom motywacji i zaangażowania w grę, często odjazd jednej z drużyn na taki dystans, iż drugi nie jest w stanie dogonić; jednym słowem LAKERS.
Od momentu, gdy nie udało się zatrudnić ponownie Phila Jacksona (spełnić jego wymagań, zachować się fair i dokończyć rozmowy o powrocie, pokazać szacunku dla kogoś kto zdobył w L.A. niejeden pierścień) w Kalifornii oglądamy zlepek indywidualności, niechętnych do współpracy ze sobą i nie znajdujący motywacji do większego wysiłku w obronie (nie winiąc systemu gry). Winnych takiemu obrotowi sprawy jest co najmniej kilku.
Wygląda to nieco komicznie, a co ciekawe w tym wszystkim całkiem nieźle poczyna sobie Kobe Bryant. Wyobrażacie sobie takie granie – w nawiązaniu do legendarnych Chicago Bulls z super wynikiem – za czasów Michaela Jordana w Chicago? Gdzie wpływ gwiazdy i lidera drużyny na kolegów i postawę ich na boisku?? W końcu gdzie podziała się ambicja gracza chętnego wyrównać rekord 6. tytułów legendy ligi???
Dalej, pozyskanie Steve’a Nasha było od początku kojarzone przeze mnie z ponownym wejściem do tej samej rzeki. Starsi fani NBA zaraz skojarzą, że mam tu na myśli pamiętny sezon 2003-4 , kiedy nieswojo i nawet pod opieką Phila Jacksona, czuł się w L.A. inny legendarny playmaker, Gary Payton. Jeziorowcy wówczas zostali kompletnie zdominowani podczas NBA finals – przez ZESPÓŁ Detroit Pistons. Zatrudniać 38-latka i nie dawać pełnej , w całym sezonie, za niższe pieniądze, szansy, perspektywicznemu Ramonowi Sessionsowi. Bardziej atletycznemu i dynamiczniejszemu, (po nieudanych ale debiutanckich play offs) było postrzegane przeze mnie jako mały błąd szefów Lakers. Oni pragnęli nazwisk (jak wiemy te nie grają) i sukcesu bardzo szybko. Jak doskonale wiemy nawet po ostatnim przykładzie Miami Heat, nie od razu Rzym zbudowano..
Pau Gasol czyli w przeszłości „złote” a dziś „niechciane dziecko” Mitcha Kupchaka. Obok Dereka Fishera, kolejna legenda, której nie szanuje się w klubie z Kalifornii. Hiszpan wg mnie, w dobrym otoczeniu i kiedy da mu się piłkę w ręce to nadal – mimo urazów na ciele – top5 silnych skrzydłowych tej ligi. Ponadto stale bardzo wszechstronny gracz, od którego nowy trener wymaga grania na miarę Channinga Frye’a lub Ryana Andersona.
Jest takie stare porzekadło, że starych drzew się nie przesadza a w koszykówce mówi się o dobieraniu taktyki stosunkowo pod umiejętności i predyspozycje graczy. Nie odwrotnie czyli wstawiamy taktykę a Wy macie się nauczyć w niej istnieć. To coś na co latami pracował nie tylko w L.A. Phil Jackson (zmieniając elementy i wymieniając trybiki) oraz coś, co mógłby śmiało dziś wśród Lakers poprowadzić Brian Shaw (kolejny pominięty gracz-trener w Wielkiej organizacji). Można odświeżyć pamięć z początku rozgrywek jak Chuck Barkley i Shaq O’Neal namawiali publicznie Lakers do powrotu do triangle offense. Swoją drogą można też rozpamiętywać opcję zatrudnienia przez klub Ricka Adelmana, mającego zbliżony system gry w ataku – corner ofense.
Nowa taktyka Mike’a D. nie tylko nie jest dobra dla graczy, ale kompletnie bierze pod uwagę możliwości graczy, a niektórzy z nich są po trzydziestce. W Staples Center jeszcze przy własnym dopingu jakoś to jeszcze wygląda, ale na wyjazdach Lakers nie wygrali od miesiąca. Brak atletyzmu, brak szybkiego przemieszczania się pod kosz rywali, mało płynny powrót do defensywy, brak skrzydeł latających do kontr by mógł je swoimi podaniami uruchamiać Nash..Jeziorowcy wyglądają jak amatorzy czekający na słaby dzień rywala lub zespół spisujący się tylko wtedy, kiedy ma tzw. dzień konia (i nagle wszystko wpada). Na dziś bliżej im do ekip z Sacramento, Nowego Orleanu i Phoenix niż czołówki Western Conference.
Gdybyśmy dziś mogli zwolnić byłego i nieporadnego trenera Knicks (pamiętacie metamorfozę Knicks kiedy ‘wąsacz’ opuścił Big Apple?) by dać szansę Lakers na lepsze granie to pewnie wielu z Was by to zrobiło bez zastanowienia. Wg mnie by uratować resztki honoru wystarczyłoby dać zespół w ręce asystentów (znów Bickerstaff) bo najczęściej to oni wiedzą co w danym zespole ‘nie gra’ lub jaka jest przyczyna takich złych wyników.
Został nam jeszcze Dwight Howard, czyli cień wielkiego i silnego centra z Orlando. Być może gdzieś w głębi żałującego przeprowadzki do Hollywood, poprzez granie w cieniu Bryanta (nawet Ron Rona momentami, gdy ten ostatni ma dzień). Praktycznie nie odnajdującego się w taktyce gry swojego trenera i będącego bez piłki, blisko kosza (D’Antoni nigdy nie przepadał za graniem pod kosz, bardziej na zewnątrz korzystając z dystansowego grania). Z drugiej strony przecież Lakers zawodzą na dystansie, co z tego, że oddają wiele rzutów, jak mniejsza cześć ich wpada do kosza. Wiadomo przecież nie od dziś w tak prostej grze jak koszykówka, że jeśli nie idzie to przenosi się ciężar gdy albo na najlepszych zawodników, albo bliżej kosza, by mieć pewne punkty. W L.A. tego prostego rozumowania nie znajdziemy.
W końcu pojawia się plotka związana z możliwym transferem niedawnego Supermana (jego kryptonitem wydaje się być taktyka coacha D.) i zapytania ze strony Hawks oraz Mavs (Lakers je odrzucają). Inne źródła sugerują, że Howard poczeka do czerwca i będzie optował za wyrzuceniem z pracy obecnego szkoleniowca. Pytanie, które się nasuwa, to czy zwolni drugiego z rzędu trenera po Stanie Van Gundym oraz czy management Lakers da znów się nabrać na słabego trenera (bo jednego już zwolnili w tym sezonie). Osobna kwestia to odszkodowania; Brownowi już i jeszcze płacą, D’Antoniemu trzeba będzie zapłacić za 3 lata pracy z tytułu zerwania (zespół szukał oszczędności, ponoć?).
Nowy kontrakt Howarda w Kalifornii to rzecz na poziomie 5 lat gry oraz 100 mln USD. Te pieniądze i ten gracz na dziś nie zagwarantują Jeziorowcom kolejnego udziału w finale NBA. Baa , dziś nawet nie gwarantują play offs. Ponadto by centra zostawić w Kalifornii trzeba znaleźć jakiś konsensus między pracą D’Antoniego a postawą na boisku Howarda. Najprościej byłoby namówić trenera do rezygnacji, z powodów np. zdrowotnych, ale ta opcja to raczej tylko mój wymysł. Wiadomo też, że na rynku jest mała garstka trenerów, będących w stanie podjąć wyzwanie w Kalifornii (nie byłby to Jackson, nie byłby to Stan Van Gundy).
Puentując mogę się tylko posłużyć słowami użytymi w jednym z ostatnich wpisów o Lakers, Quo Vadis?
na ten moment Lakers Vadis do kompromitacji. Fatalnie to wygląda
Ja tylko zwrócę uwagę na to, że Gasol jeszcze pół roku temu grał rewelacyjnie na Igrzyskach…