Po starciu zespołów Golden State Warriors i Houston Rockets można było się spodziewać wielu punktów z obydwu stron i faktycznie kibice się nie zawiedli tą rywalizacją. Dzięki znakomitej skuteczności rzutów z dystansu, a zwłaszcza z za linii 7,24 ekipa z Teksasu pokonała rywali 140-109 odnosząc tym samym 27 wygraną w sezonie.
Początek spotkania była bardzo wyrównany. Trwało to do momentu, kiedy to Houston Rockets zaczęli z dość dużą częstotliwością rzucać, a co najważniejsze trafiać za trzy punkty. Wprawdzie w pierwszej kwarcie Wojownicy wytrzymali ofensywne popisy gospodarzy i przed końcem pierwszych dwunastu minut odrobili 10 pkt dystans, to w dalszej części meczu już nie wytrzymali naporu przeciwników i z każdą kolejną odsłoną przewaga Rakiet rosła.
W samej pierwszej kwarcie Rakiety trafiły 7 razy za trzy punkty. Wyczyn ten powtórzyli w kolejnej części gry i po pierwszej połowie prowadzili już 77-62. Wojownikom na osłodę pozostał buzzer beater kończący drugą kwartę w wykonaniu Stephena Curry’ego, ale była to tylko jedna z trzech trafionych trójek w całym meczy przez zespół z Oakland.
Po przerwie Rockets nie zwalniali tempa i pogrążali rywali kolejnymi celnymi rzutami z dystansu. Wojownicy, którzy bardziej byli nastawienie na wymianę ciosów po szybkiej grze i kontrach zupełnie nie potrafili zatrzymać Teksańczyków wśród, których niemal każdy z zawodników miał swój „dzień konia”.
Dalsza część meczu to już oczekiwanie na wykonanie wyroku, a co za tym idzie na wysokie zwycięstwo podopiecznych Kevina McHale’a. Houston pewnie pokonało rywali z Kalifornii 140-109.
Jak już wspomniałem kluczem do wygranej były rzuty za trzy pkt. Gospodarze trafili ich aż 23 na 40 prób i zanotowali tym samym 57,5% skuteczność. Gracze Marka Jacksona w tym elemencie gry kompletnie zawodzili. ich dorobek trzech celnych trójek na 15 oddanych rzutów pokazuje skalę jak ogromne znaczenie dla końcowego wyniku miała gra na dystansie w tym meczu. Rakiety okazały się także lepsze w grze z kontrataków oraz w liczbie zbiórek, co przy niezbyt skutecznej grze oponentów także miało dość spore znaczenie. Największe prowadzenie jakie zdobyli w tym meczy gracze z Toyota Center wynosiło 32 pkt i niewiele brakowało, żebyśmy mieli niedawną powtórkę z Salt Lake City, gdzie Rockets rozgromili miejscowych Jazz.
Najlepszym strzelcem w Rockets był Jeremy Lin, który rozegrał na prawdę dobry mecz przeciwko swojej byłej drużynie (to właśnie w Warriors zaczynał swoją przygodę z NBA). Absolwent Harvardu zanotował 28 pkt (5 na 8 za trzy) oraz 9 podań otwierających drogę do kosza rywali. James Harden uzbierał 18 oczek, a Chandler Parsons o dwa mniej. Aż ośmiu graczy z kadry Rakiet zdobyło więcej niż 10 pkt, a 9 zanotowało przynajmniej jeden celny rzut za trzy. Na tablicach bardzo dobrze radził sobie Omer Asik, który zakończył mecz z 15 zbiórkami. Turek wraz z Patrickiem Pattersonem zaliczyli double double.
W ekipie Wojowników najskuteczniejszy był Jarett Jack, którego łupem padło 20 pkt. Steph Curry spotkanie ukończył z ledwie 7 pkt, a wymieniona dwójka graczy z Oakland jako jedyna potrafiła znaleźć drogę do kosza z za linii 7,24. Andre Bogut zebrał 10 piłek i zdobył 9 pkt będąc tym samym najlepszym w walce na tablicach w drużynie gości.
Mecz ten pokazał, że ofensywa Rockets ponownie powróciła na właściwe tory. Ostatni raz zespół z Houston zdobył ponad 140 pkt w 1995 roku w Dallas. Teraz gracze Kevina McHale’a pojadą na Florydę, gdzie stawią czoła mistrzom NBA.
Zespół z Kalifornii natomiast pojedzie do Oklahomy, gdzie zagra z miejscowymi Thunder.
GOLDEN STATE WARRIORS (30-18) – HOUSTON ROCKETS (27-13) 109-140
(37-38, 25-39, 24-27, 23-36)
J. Jack 20 pkt, D. Lee 18 pkt, C. Landry 12 pkt – J. Lin 28 pkt, J. Harden 18 pkt, C. Parsons 16 pkt
Biorąc po uwagę te ostatnie strzelaniny w U.S. jak tylko zobaczyłem tytuł, pomyślałem że coś się stało podobnego na meczu. Ot, znak czasów.